– Na dole chyba wszystko w porządku – powiedział Gallo.
Ale przecież tu była młoda kobieta, zamordowana, naga, w pozycji, która wywoływała nieodparcie obsceniczne skojarzenia – zastygła, pogwałcona intymność, wystawiona na widok policyjnych oczu. Jak gdyby chciał jej zwrócić minimum osobowości i godności, komisarz spytał Fazia:
– Powiedzieli ci, jak się nazywa?
– Tak, pani Licalzi. Miała na unię Michela.
Poszedł do łazienki, podniósł z podłogi różowy szlafrok, zaniósł go do sypialni i przykrył ciało.
Zszedł na parter. Gdyby Michela Licalzi przeżyła, miałaby jeszcze sporo roboty z urządzaniem domku.
W kącie salonu, oparte o ścianę, stały dwa zrolowane dywany. Wersalka i fotele były owinięte fabrycznie w celofan, na nierozpakowanej pace leżał blatem do dołu stolik. Jedyną rzeczą, która wydawała się uporządkowana, był przeszklony kredens, zastawiony tradycyjnymi bibelotami na pokaz: dwoma starymi wachlarzami, kilkoma porcelanowymi figurkami, zamkniętym futerałem na skrzypce, pięknymi i rzadkimi muszlami.
Pierwsza przyjechała sądówka. Dawnego szefa grupy, Jacomuzziego, kwestor Bonetti-Alderighi zastąpił młodym doktorem Arqua, przeniesionym tutaj z Florencji. Jacomuzzi był nie tylko szefem sądówki, lecz przede wszystkim niepoprawnym ekshibicjonistą, który głównie pozował fotografom, operatorom i dziennikarzom. Montalbano, kiedy chciał z niego zakpić, nazywał go „Pippo Baudo”. W znaczenie badań sądówki dla wyników dochodzenia Jacomuzzi w głębi serca zanadto nie wierzył: twierdził, że intuicja i rozum prędzej czy później i tak doprowadzą do prawdy, nawet bez wsparcia mikroskopów i analiz. Dla Bonetti-Alderighiego były to czyste herezje, więc pozbył się go tak szybko, jak tylko mógł. Vanni Arqua wyglądał jak bliźniak Harolda Lloyda: włosy miał zawsze potargane, ubierał się jak roztargnieni naukowcy z filmów z lat trzydziestych i miał nabożny stosunek do nauki. W Montalbanie nie budził pozytywnych uczuć, za co Arqua odwzajemniał mu się równie serdeczną antypatią.
Sądówka przybyła w pełnym składzie dwoma samochodami, które nadjechały na sygnale, jak w Teksasie. Ośmiu facetów, wszyscy w cywilu, zaczęło wyładowywać z bagażników skrzynie i kasety. Przypominali ekipę filmową, która przygotowuje się do zdjęć. Kiedy Arqua wszedł do salonu, Montalbano nawet się z nim nie przywitał, tylko wskazał kciukiem, że to, co mogło ich interesować, znajduje się na piętrze.
Jeszcze reszta ekipy nie zdążyła się zjawić, kiedy Montalbano usłyszał głos Arqua.
– Przepraszam, komisarzu, czy zechce pan wejść tu na chwilę?
Gdy znalazł się w sypialni, poczuł przeszywające spojrzenie dowódcy sądówki.
– Kiedy odkrył pan zwłoki, to wyglądały tak samo jak teraz?
– Nie – odparł Montalbano z zadowoleniem. – Były nagie.
– A skąd pan wziął ten szlafrok?
– Z łazienki.
– Na Boga! Proszę poukładać wszystko, jak było przedtem! Naruszył pan obraz całości! To skandal!
Montalbano bez słowa podszedł do zwłok, zdjął szlafrok i zarzucił go sobie na ramię.
– O, w mordę, chłopaki! Ale dupa!
Okrzyk ten wyrwał się fotografowi sądówki, obleśnemu facetowi w typie paparazza, z koszulką wyłażącą ze spodni.
– No to skorzystaj, jeśli masz ochotę – powiedział spokojnie komisarz. – Już jest we właściwej pozycji.
Fazio, który dobrze znał niebezpieczeństwo, jakie często się kryło za kontrolowanym spokojem Montalbana, zrobił krok w jego kierunku.
Komisarz spojrzał doktorowi Arqua w oczy:
– Teraz już rozumiesz, kutasie, dlaczego to zrobiłem?
I wyszedł z pokoju.
W łazience szybko obmył sobie twarz, rzucił na podłogę szlafrok mniej więcej tam, gdzie go znalazł, i wrócił do sypialni.
– Będę zmuszony donieść o tym kwestorowi – powiedział lodowato Arqua.
Głos Montalbana stał się już zupełnie lodowaty.
– Nie wątpię, że doskonale się zrozumiecie.
– Komisarzu, ja, Gallo i Galluzzo wyjdziemy, żeby zapalić. Tutaj tylko przeszkadzamy tym z sądówki.
Montalbano nawet nie odpowiedział, tak był pogrążony w myślach. Wstał i wyszedł z salonu.
Na parterze zdążył się już rozejrzeć i nie znalazł nic, co by go zainteresowało. Na wszelki wypadek wrócił na chwilę do splądrowanej przez sądówkę sypialni i sprawdził ponownie coś, co zastanowiło go poprzednim razem.
Przed willą dołączył do palących.
Fazio właśnie skończył rozmawiać przez telefon komórkowy.
– Kazałem sobie podać numer telefonu i boloński adres jej męża – wyjaśnił.
– Komisarzu – powiedział Galluzzo. – Rozmawialiśmy tu tak we trzech o czymś dziwnym…
– Szafa w sypialni jest jeszcze spakowana. Zajrzałem nawet pod łóżko – dodał Gallo.
– A ja do wszystkich pokoi. Ale…
Fazio, który miał właśnie wyciągnąć wniosek, na widok wyciągniętej ręki przełożonego ugryzł się w język.
– …ale nigdzie nie widać ubrań tej kobiety – dokończył Montalbano.
3
Przyjechała karetka, a za nią samochód doktora Pasquano, patomorfologa.
– Idź sprawdzić, czy sądówka już wyszła z sypialni – polecił Montalbano Galluzzowi.
– Dziękuję – powiedział doktor Pasquano. Jego dewizą było „oni albo ja”, gdzie „oni” oznaczało sądówkę. Nie znosił już Jacomuzziego i jego bandy partaczy, lecz do doktora Arqua i jego nader skrupulatnych współpracowników żywił niechęć zgoła nieopisaną.
– Dużo pracy? – zapytał komisarz.
– Drobnostka. Pięć trupów w ciągu całego tygodnia. Tak źle to jeszcze nigdy nie było. Jak kryzys, to kryzys.
Wrócił Galluzzo i poinformował, że sądówka przemieściła się do łazienki i ubikacji, więc droga jest wolna.
– Zaprowadź doktora i przyjdź tu z powrotem. – Montalbano zwrócił się tym razem do Galla.
Pasquano rzucił mu wdzięczne spojrzenie; podczas pracy naprawdę lubił być sam.
Po upływie pół godziny nadjechało pokiereszowane auto sędziego, który zdecydował się wcisnąć hamulec dopiero w chwili, gdy zdążył potrącić jeden z samochodów sądówki.
Nicolo Tommaseo wysiadł cały spocony. Szyję miał nabrzmiałą jak wisielec i czerwoną jak kogut.
– Co za potworna droga! Miałem dwa wypadki! – obwieścił urbi et orbi.
Wszyscy wiedzieli, że prowadzi jak naćpany pies. Montalbano postanowił nie od razu dopuścić go do Pasquana.
– Panie sędzio, chcę panu opowiedzieć ciekawe zdarzenie.
I opowiedział mu fragment wydarzeń z dnia poprzedniego, pokazał efekt uderzenia w twingo, podetknął pod nos strzępek pozostały z karteczki, na której zapisał numer telefonu i którą wsunął pod wycieraczkę. Wyznał też, że od razu zaczął się czegoś domyślać. Anonimowy telefon do kwestury dolał tylko oliwy do i tak już żywego ognia jego podejrzeń.
– Cóż za ciekawy splot okoliczności! – zawołał sędzia Tommaseo, jednak bez wielkiego entuzjazmu.
Kiedy tylko zobaczył nagie ciało zamordowanej, stanął jak wryty. Widok zrobił wrażenie również na Montalbanie. Doktorowi Pasquano udało się przekręcić głowę kobiety tak, że można było zobaczyć jej twarz, dotychczas wciśniętą w prześcieradło. Oczy wręcz wychodziły z orbit, wyrażając potworny ból i przerażenie. W śmiertelnych spazmach musiała przygryźć sobie język, bo z ust ściekała strużka krwi.
Doktor Pasquano wyprzedził znienawidzone pytanie.
– Umarła w nocy ze środy na czwartek. Po autopsji będę mógł podać bardziej szczegółowe informacje.