– Zapewne.
– Czy zdarzało się już, że wracała do hotelu jeszcze później niż nad ranem?
– Chyba nie. Portier na pewno by mi o tym powiedział.
Przyjechali Gallo i Galluzzo, wymachując nakazem rewizji.
– Który pokój zajmuje pani Licalzi?
– Sto osiemnasty.
– Mam nakaz.
Dyrektor Pizzotta zrobił urażoną minę.
– Ależ, panie komisarzu! Nie musiał się pan uciekać do takich formalności! Wystarczyło poprosić… Zaprowadzę was.
– Nie, dziękuję – uciął sucho Montalbano.
Dyrektor wydawał się już nie tyle urażony, co wręcz spotwarzony.
– Idę po klucze – powiedział powściągliwie.
Wrócił po chwili z kluczem i stosikiem karteczek z informacjami od osób, które dzwoniły do pani Licalzi, lecz nie zastały jej w hotelu.
– Proszę – powiedział, wręczając klucz, nie wiedzieć czemu, nie komisarzowi, lecz Faziowi, a karteczki Gallowi.
Błyskawicznie, w niemieckim stylu, skłonił głowę przed Montalbanem, odwrócił się i odszedł sztywno, krokiem drewnianej marionetki.
Pokój numer 118 był przesycony wiecznie świeżym zapachem Chanel N° 5. Na przeznaczonym na bagaż podeście stały dwie walizki i torba ze znakiem firmowym Vuittona. Montalbano otworzył szafę: pięć eleganckich sukienek, trzy pary artystycznie podniszczonych dżinsów, w części przeznaczonej na buty pięć par na bardzo wysokim obcasie firmy Magli i trzy pary butów sportowych. Bluzki, również bardzo szykowne, były złożone z najwyższą starannością. Na bieliznę osobistą, uporządkowaną w odpowiedniej przegródce wedle kolorów, składały się jedynie efemeryczne majteczki.
– Tu nie ma nic – powiedział Fazio, który przeszukał właśnie walizki i worek.
Również Gallo i Galluzzo, którzy przetrząsnęli łóżko i materac, pokręcili przecząco głowami i pozostając pod wrażeniem porządku, jaki panował w pokoju, zaczęli wszystko układać na miejsce. Na niewielkim biurku leżały listy, notatki, kalendarz i stos zawiadomień o telefonach, znacznie wyższy od tego, który dyrektor przekazał Gallowi.
– Zabieramy to – powiedział komisarz do Fazia. – Zajrzyj również do szuflad i weź stamtąd papiery.
Fazio wyjął z kieszeni torebkę foliową, którą zawsze nosił przy sobie, i zaczął wkładać do niej wszystko, co znalazł.
Montalbano wszedł do łazienki. W błyszczącym pomieszczeniu panował ład doskonały. Na półce leżała szminka Idole, podkład Shiseido, ogromny flakon Chanel N° 5 i inne podobne rzeczy. Różowy szlafrok, znacznie bardziej wyrafinowany i znacznie droższy od tego, który znaleźli w willi pani Micheli, wisiał porządnie na wieszaku.
Wrócił do sypialni, przycisnął dzwonek, żeby wezwać obsługę piętra. Po chwili ktoś zastukał do drzwi, Montalbano zawołał: „Proszę wejść!” Drzwi się otworzyły i pojawiła się w nich chuda czterdziestolatka, która na widok czterech mężczyzn zastygła, zbladła i cieniutkim głosem spytała:
– Gliny jesteście?
Komisarzowi zachciało się śmiać. Ile wieków policyjnych nadużyć musiało sprawić, że ta sycylijska kobieta posiadła instynktowną umiejętność rozpoznawania glin?
– Tak, gliny – powiedział z uśmiechem.
Pokojówka poczerwieniała i spuściła wzrok.
– Przepraszam.
– Czy zna pani panią Licalzi?
– A co? Coś się stało?
– Od kilku dni nie ma od niej żadnych wiadomości. Szukamy jej.
– I po to, żeby ją znaleźć, zabraliście papiery?
Nie docenił tej kobiety. Teraz więc postanowił częściowo ją wtajemniczyć.
– Obawiamy się, że mogło się przydarzyć jakieś nieszczęście.
– Zawsze mówiłam, żeby uważała – powiedziała pokojówka. – Nosi przy sobie pół miliarda jak gdyby nigdy nic!
– Nosi przy sobie tyle pieniędzy? – zdziwił się Montalbano.
– Nie chodzi o pieniądze, tylko o biżuterię. I o to, jak żyje. Późno wraca, późno wstaje…
– To już wiemy. Czy pani ją dobrze zna?
– Pewnie. Od pierwszego razu, kiedy tu przyjechała z mężem.
– Co może pani o niej powiedzieć?
– Jest całkiem do rzeczy. Ma fioła tylko na jednym punkcie: porządku. Kiedy sprzątamy jej pokój, patrzy, czy wszystko wraca dokładnie na swoje miejsce. Pokojówki z pierwszej zmiany, zanim wejdą do sto osiemnaście, zawsze robią znak krzyża.
– Ostatnie pytanie: czy pani koleżanki z pierwszej zmiany nigdy nie mówiły, że w nocy był u niej jakiś mężczyzna?
– Nigdy. Zauważyłybyśmy na pewno, bo jesteśmy na to wyczulone że nie wiem.
Przez całą drogę powrotną do Vigaty Montalbanowi nie dawało spokoju jedno pytanie: jeśli pani Licalzi była maniaczką porządku, to dlaczego w łazience w willi w dzielnicy Tre Fontane panował taki nieład, a różowy szlafrok leżał rzucony ot tak, na podłogę?
Podczas wyśmienitej kolacji (świeżutkie gotowane dorsze z dwoma listkami laurowymi, posypane już na talerzu solą, pieprzem i polanę oliwą z Pantellerii, oraz talerz delikatnych talarków cukinii, które przywracały żołądek i trzustkę do życia) komisarz opowiedział pani Vasile Cozzo najnowsze wydarzenia.
– Jak mi się zdaje – podsumowała pani Clementina – zasadnicze pytanie brzmi następująco: dlaczego morderca zabrał ze sobą ubrania, majtki, buty i worek zmarłej?
– No właśnie – skomentował Montalbano i nie powiedział nic więcej. Nie chciał przerywać pracy mózgu kobiety, która ledwo otworzyła usta, od razu trafiła w sedno.
– Ja o tych sprawach – kontynuowała starsza pani – mogę mówić wyłącznie na podstawie tego, co oglądam w telewizji.
– Nie czyta pani kryminałów?
– Rzadko. A poza tym: co to znaczy „kryminał”? Co to znaczy „powieść sensacyjna”?
– Cóż, to książki, które…
– Oczywiście. Ale nie lubię etykietek. Czy chce pan, żebym opowiedziała dobrą kryminalną historię? A zatem pewien człowiek, po wielu przygodach i szkwałach, zostaje przywódcą miasta. Jednak po jakimś czasie jego poddam zaczynają zapadać na tajemniczą chorobę, na coś w rodzaju dżumy. Człowiek ten wszczyna dochodzenie, żeby odnaleźć przyczynę choroby. I dochodzi do wniosku, że tą przyczyną jest on sam, więc wymierza sobie karę.
– Edyp – mruknął pod nosem Montalbano.
– Czyż nie jest to historia kryminalna?… Ale wróćmy do naszej sprawy. Dlaczego morderca zabiera ubrania ofiary? Pierwsza odpowiedź: bo nie chce, żeby ją zidentyfikowano.
– To nie ten przypadek – powiedział komisarz.
– Słusznie. Wydaje mi się jednak, że myśląc w ten sposób, idziemy drogą, na którą nas naprowadza morderca.
– Nie rozumiem.
– Już wyjaśniam. Ten, kto to zabrał, chce nam zasugerować, że każda z tych rzeczy jest dla niego równie ważna jak inne. Sprawia, że myślimy o wszystkich rzeczach jako o całości. Ale tak nie jest.
– No właśnie – skomentował ponownie Montalbano, coraz bardziej zachwycony i coraz bardziej przestraszony, że jakąś nieodpowiednią uwagą przerwie nić tego rozumowania.
– Tymczasem worek, ukradziony oddzielnie, jest wart pół miliarda ze względu na znajdującą się w nim biżuterię. I dlatego dla zwykłego złodzieja kradzież worka to tyle co wynagrodzenie za wykonaną pracę, zgoda?
– Zgoda.
– Ale jaki interes ma zwykły złodziej w tym, żeby zabrać wszystkie ubrania? Żadnego. Lecz jeśli zabrał ubrania, majtki i buty, zaczynamy myśleć, że nie jest zwykłym złodziejem. A on jest zwykłym złodziejem, który działając w ten sposób, chce udowodnić, że nim nie jest. Dlaczego? Możliwe, że zrobił tak, żeby zmylić ślady. Chciał ukraść worek ze względu na jego zawartość, lecz popełniwszy morderstwo, próbował ukryć prawdziwy powód.
– No właśnie – potwierdził niepytany Montalbano.
– Idźmy dalej. Być może ten złodziej zabrał z domku również inne rzeczy, których wartości nie znamy.