Выбрать главу

– Czy mogę zadzwonić? – spytał komisarz, któremu nagle przyszło coś do głowy.

Wybrał numer hotelu „Jolly” w Montelusie i poprosił do telefonu Claudia Pizzottę, dyrektora.

– Ach, komisarzu, co za potworność! To straszne! Retelibera poinformowała właśnie, że biedna pani Licalzi…

Nicolo Zito podał wiadomość, a on zapomniał obejrzeć i sprawdzić, jak dziennikarz skomentował wydarzenie.

– Również Televigata nadała relację – dodał dyrektor Pizzotta tonem rozpiętym pomiędzy szczerym upodobaniem a udawanym bólem.

Galluzzo wywiązał się więc z obowiązku wobec szwagra.

– Co mam robić, komisarzu? – spytał z udręką dyrektor.

– Nie rozumiem.

– No, z dziennikarzami. Dosłownie mnie oblegają. Chcą wywiadów. Dowiedzieli się, że nieboszczka mieszkała u nas…

Od kogóż innego mogli się dowiedzieć, jeśli nie od samego dyrektora? Komisarz wyobraził sobie Pizzottę przy telefonie, jak zwołuje dziennikarzy, obiecując, że dogłębnie i z detalami wyjawi im ciekawostki dotyczące zamordowanej – pięknej, młodej, a nade wszystko nagiej w chwili śmierci…

– Niech pan robi, co chce. Proszę sobie przypomnieć: czy pani Michela nosiła biżuterię na sobie? Czy miała zegarek?

– Oczywiście, że nosiła, choć z wielką dyskrecją. W przeciwnym razie po cóż przywoziłaby ją do Vigaty z Bolonii? A co do zegarka, to zawsze miała na ręku wspaniałego piageta, cieniutkiego jak kartka papieru.

Montalbano podziękował, odłożył słuchawkę, zreferował pani Clementinie to, co właśnie usłyszał. Starsza pani zamyśliła się na chwilę.

– Trzeba by teraz ustalić, czy mamy do czynienia ze złodziejem, który zamordował z konieczności, czy z mordercą, który chce udawać złodzieja.

– Tak instynktownie to ja w złodzieja nie wierzę.

– Nie można się zdawać na instynkt.

– Ależ, pani Clementino, Michela Licalzi była naga, dopiero co wzięła prysznic. Złodziej usłyszałby hałas i zaczekał, zanim wszedłby do domu.

– A skąd pan wie, że złodziej nie pojawił się tam przed nią? Kobieta wchodzi, złodziej się chowa. Kiedy ona idzie pod prysznic, złodziej myśli, że to najlepszy moment. Opuszcza kryjówkę, łapie to, co chce złapać, ale zostaje przez nią nakryty. Jak reaguje – wiemy. Możliwe, że wcale nie zamierzał jej zabić.

– A w jaki sposób ten złodziej miałby wejść do środka?

– Tak samo jak pan, komisarzu.

Trafiony, zatopiony. Montalbano nie odpowiedział.

– Przejdźmy do ubrań – ciągnęła pani Clementina. – Jeśli zostały zabrane dla zmyłki, to jedno. Lecz jeśli morderca po prostu musiał je zabrać, to już inna para kaloszy. Co mogło być w nich takiego ważnego?

– To, że mogły mu jakoś zagrażać. Zdradzić jego tożsamość – powiedział Montalbano.

– Słusznie, komisarzu. Lecz widocznie nie stanowiły zagrożenia w chwili, kiedy pani Licalzi je nosiła. Musiały stać się nim później. Ale jak?

– Może się zaplamiły – powiedział bez przekonania Montalbano. – Na przykład krwią zabójcy. Jako że…

– Jako że…?

– Jako że nie było jej nigdzie w sypialni. Było trochę krwi na prześcieradle, bo wyciekła z ust pani Micheli. Lecz może chodziło o jakieś inne plamy. Na przykład od wymiotów.

– Lub, dajmy na to, spermy – dodała pani Vasile Cozzo i poczerwieniała.

Było za wcześnie na powrót do domu, więc Montalbano postanowił wpaść do komisariatu i spytać, czy wydarzyło się coś nowego.

– Oj, komisarzu, komisarzu! – zawołał Catarella, kiedy go tylko zobaczył. – To pan jest tutaj? Dzwoniło do pana co przynajmniej z dziesięć osób! Wszyscy chcieli rozmawiać osobiście z pańską osobą! Nie wiedząc, że pan przyjdzie, wszystkim mówiłem, żeby dzwonili jutro rano! I jak zrobiłem: dobrze czy źle, komisarzu?

– Dobrze zrobiłeś, Catarella, wyluzuj. Czy wiesz, czego ode mnie chcieli?

– Były to wszystko osoby, które mówiły, że znały tę zamordowaną panią.

Na jego biurku w gabinecie Fazio zostawił torebkę foliową z papierami zabranymi z pokoju numer 118. Obok leżały karteczki z informacjami od tych, którzy dzwonili, lecz nie zastali pani Licalzi, wręczone przez dyrektora Pizzottę Gallowi. Komisarz usiadł, wyjął kalendarz i zaczął przerzucać kartki. Michela Licalzi utrzymywała go w porządku nie mniejszym niż pokój w hotelu: terminy, telefony, miejsca spotkań – wszystko było zanotowane jasno i precyzyjnie.

Doktor Pasquano powiedział – i Montalbano przyznawał mu rację – że kobieta została zamordowana w nocy ze środy na czwartek. Natychmiast zajrzał więc na stronę ze środą, ostatnim dniem życia Micheli Licalzi. Godzina 16.00 – zadzwonić do Rotonda od mebli; 16.30 – zadzwonić do Emanuele; 17.00 – Todaro, rośliny i ogrody; 18.00 – Anna; 20.00 – kolacja u państwa Vassallo.

Pani Licalzi miała plany również na czwartek, piątek i sobotę, nie wiedząc, że ktoś jej przeszkodzi w ich realizacji. W czwartek, oczywiście po południu, zamierzała spotkać się z Anną i pójść z nią do Loconte (w nawiasie: zasłony), a zakończyć wieczór kolacją z niejakim Mauriziem. W piątek miała porozmawiać z elektrykiem Riguccio, następnie znów spotkać się z Anną, potem iść na kolację do państwa Cangialosich. Na stronie z sobotą było zapisane jedynie: 16.30 – z lotniska Punta Raisi do Bolonii.

Kalendarz był dużego formatu, w skorowidzu na każdą literę alfabetu przypadały trzy strony, lecz numerów telefonów było tak dużo, że pani Licalzi musiała niekiedy zapisywać dwie różne osoby w tej samej linijce.

Montalbano odłożył kalendarz, wyjął z torebki foliowej inne kartki. Nic ciekawego – same rachunki i paragony: każdy grosz wydany na budowę i urządzenie domku został skrupulatnie odnotowany. W zeszycie w kratkę pani Michela zapisała w kolumnie wszystkie wydatki, jak gdyby przygotowywała się na kontrolę policji finansowej. W torebce była również książeczka czekowa Banku Spółdzielczego w Bolonii, a raczej sama jej obwoluta. Montalbano znalazł jeszcze bilet na lot Palermo-Rzym-Bolonia na sobotę, 16.30.

Ani śladu listu osobistego czy jakiejś prywatnej karteczki. Postanowił kontynuować pracę w domu.

5

Do przejrzenia pozostały mu karteczki z wiadomościami. Komisarz zaczął od tych, które Michela zgromadziła w niewielkim biurku hotelowego pokoju. Było ich około czterdziestu i Montalbano podzielił je na osoby. Spośród wszystkich stosików wysokością wyróżniały się trzy. Kobieta o imieniu Anna zazwyczaj dzwoniła w ciągu dnia i prosiła, żeby Michela odezwała się do niej po przebudzeniu lub po powrocie do hotelu. Niejaki Maurizio dwa albo trzy razy dzwonił rano, lecz na ogół wolał robić to późną nocą, i zawsze prosił o telefon. Trzeci stosik należał do niejakiego Guida, który telefonował z Bolonii i podobnie jak Maurizio był nocnym markiem, lecz w odróżnieniu od tamtego nie zostawiał żadnych wiadomości.

Karteczek, które dyrektor Pizzotta wręczył Gallowi, było dwadzieścia: odnotowano na nich wszystkich dzwoniących do Micheli od momentu jej wyjścia z hotelu w środę po obiedzie do czasu, kiedy podano wiadomość o jej śmierci. Jednak jeszcze wcześniej, w środę rano, w porze, którą pani Licalzi poświęcała na sen, dzwonił do niej około dziesiątej trzydzieści Maurizio, zaraz potem odezwała się też Anna. Około dziewiątej wieczorem, wciąż w środę, poszukiwała Micheli pani Vassallo, która po godzinie ponowiła próbę. Anna zatelefonowała raz jeszcze tuż przed północą.

O trzeciej w nocy, czyli już w czwartek, dzwonił bolończyk Guido. O dziesiątej trzydzieści rano znowu przypomniała o sobie Anna (która najwyraźniej nie miała pojęcia, że Michela nie wróciła do hotelu na noc), o jedenastej niejaki Loconte potwierdzał poobiednie spotkanie. W południe, wciąż w czwartek, dzwonił pan Aurelio Di Blasi, który ponawiał starania prawie co trzy godziny, do siódmej wieczorem w piątek. Telefony od Anny, począwszy od czwartku rano, miały charakter lawinowy: urywały się w piątek wieczorem, na pięć minut przed podaniem w Reteliberze wiadomości o odnalezieniu zwłok.