Выбрать главу

Gdy znów ujrzał Elenę w pobliżu, odniósł wrażenie, że naprawdę wrócił do domu.

Przybył też Jaskari i dość wzburzony Goram.

Sprowadzono go z gondoli, która już miała zabrać go daleko stąd, nie zdążył nawet zmienić swego podróżnego stroju. Zdziwiona Lilja obserwowała go z kąta, w którym się schowała. W cóż on, na miłość boską, się ubrał?

Ale cudownie było znów go zobaczyć.

Nawet z tej odległości. Zrozumiała, że Goram nie przyszedł tu z własnej woli, postanowiła więc, że będzie się trzymać od niego z daleka. Właśnie takie zachowanie on będzie sobie cenił najbardziej. Niestety!

8

Elena wolnym krokiem podążała wraz z innymi w stronę wyjścia. Wezwanych było tak wielu, że nawet szerokie wrota pałacu nic zdołały przepuścić wszystkich naraz. Elena szła obok Miszy, żeby dać mu poczucie bezpieczeństwa i służyć wsparciem, lecz nie była to cała prawda. Po pierwsze, miał wielu chętnych do pomocy przyjaciół, a po drugie, Elena chciała zatrzymać go dla siebie.

Misza nie był Jaskarim ani Armasem czy też inną godną pożądania zdobyczą, lecz po prostu sympatycznym, miłym i bezbronnym młodym człowiekiem, na którego Elena postanowiła zagiąć parol. Nigdy nie wiadomo, do czego może to doprowadzić, przecież i tak miała już pewną tajemniczą przewagę w stosunku do innych dziewcząt.

Elena dostrzegła w tłumie wiele znajomych twarzy. No tak, właściwie znała tu wszystkich. Usłyszała nawet rozradowany głosik: „Pats, Tata, tam idzie Lam” i spokojną mrukliwą odpowiedź Katy: „Siedzę u taty na bajana”.

Powszechnie podejrzewano, że ojcem Katy jest Tam, brat Ticha, Chor bowiem był kuzynem Misy. Skoro chciano uniknąć niepotrzebnych kazirodczych związków, Chora na pewno nie wybrano na ojca dziewczynki. Wszyscy trzej Madragowie ubóstwiali Katę, lecz Tam rzeczywiście zajmował się nią najwięcej. Okazywał wzruszającą troskę o małe Madrażątko, które teraz mogło cieszyć się niezwykłym widokiem z wysokości ramion potężnego Tama.

Coś szczeciniastego, choć jednocześnie miękkiego otarło się o szyję Eleny. Dziewczynie ciarki przeszły po plecach, to jeden z wilków, nie wiedziała który, ten z Gór Czarnych. Nie brała udziału w ekspedycji, nie wszystkich więc jej uczestników znała równie dobrze. Wilków na przykład trochę się bala.

Kata z wysokości swego punktu widokowego zawołała:

– Hej, Tolitoto, Tolitoto to tamulat – wyjaśniła swojemu „konikowi”.

– Co na miłość boską…? – zaczęła Elena.

Indra znajdująca się tuż obok wyjaśniła z uśmiechem:

– Kata powiedziała, że Yorimoto to samuraj.

– No tak, to przecież było słychać wyraźnie – roześmiała się Elena.

Yorimoto również wzbudzał w niej pewne obawy, a to dlatego, że nie miała okazji bliżej go poznać. Nie bądź takim tchórzem, Eleno, upominała się surowo, musisz przecież wreszcie kiedyś z tym skończyć!

Gdzieś wśród tłumu mignęła jej Berengaria, spostrzegła też, że i wzrok Miszy kieruje się w jej stronę. Serce zasznurowało jej się w piersi. Och, byle znów nie było żadnych historii z Berengaria! Niech i mnie będzie wolno kogoś przy sobie utrzymać!

Zaraz w następnej chwili pożałowała takich myśli. Kuzynka wyglądała na bardzo osamotnioną. Ona, radująca się każdą chwilą życia Berengaria, która zawsze dostawała wszystko, czego tylko zapragnęła? Ta pustka w jej oczach, skąd ona się wzięła? Jakieś przerażające poczucie opuszczenia…

Elenę ogarnęła niemal ochota, by podejść do dziewczyny, uściskać ją i zapewnić, że przecież ma przyjaciół, a Elena jest właśnie jednym z nich. Nie zdołała się jednak przecisnąć w jej kierunku, a Berengaria nawet nie zerknęła w ich stronę, wzrok miała wbity w przestrzeń, patrzyła gdzieś daleko przed siebie, może zaglądała we własne myśli?

Tak było aż do chwili, gdy rozległ się okrzyk Gwiazdeczki „Hej, Bengalia!” Drgnęła wtedy i zaraz twarz jej się rozjaśniła.

Elena słyszała okrzyki zdumienia wszystkich, którzy już byli na schodach, a gdy sama wyszła…

– Ach, co to ma znaczyć? – jęknęła, ale Misza, rzecz jasna, nie potrafił jej niczego wyjaśnić.

Przed pałacem czekały trzy najzupełniej obce i niezwykle eleganckie gondole. Długie, smukłe, połyskujące złotem.

Marco stanął tuż przy niej.

– Wydaje mi się, że mamy do nich wsiąść – rzekł bezdźwięcznie.

– To jasne, ale… Kto nimi przyleciał? I kto nimi kieruje?

– Nie wiem, Eleno.

Wydał polecenie, by wszyscy zajęli miejsca. Elena wiedziała, że duchy są wraz z nimi, one jednak nie potrzebowały żadnych siedzeń. Zadbała o to, by nie posadzono jej razem z wilkami, ale Miszę pociągnęła za sobą. Za niego była przecież odpowiedzialna.

W końcu wszyscy już usadowili się na swoich miejscach w „oglomnych dondolach”, jak będące wyraźnie pod wrażeniem dziewczynki nazywały pojazdy.

– Zaczekajcie! – zawołała Berengaria. – Armas jeszcze nie przyszedł.

Marco jej odpowiedział:

– Mamy nie czekać na Armasa, takie dostałem polecenie.

Zdumiało to wszystkich, którzy siedzieli w tej samej gondoli co on. Armas był wszak bardzo ważnym członkiem ich grupy.

Pojazd okazał się niezwykle luksusowy, wyściełany aksamitem w kolorze królewskiego błękitu ze wzorem przypominającym nieco lilie francuskie, które przy bliższym przyjrzeniu jednak okazały się symbolami Świętego Słońca. Wszystko zostało tu przygotowane tak, by zapewnić pasażerom jak największy komfort aż po najdrobniejsze szczegóły. Po twarzach podróżnych znać było, że doskonale by się bawili, gdyby nie nieustannie dręczące ich pytanie: Co się właściwie dzieje i co tak naprawdę ich czeka?

Elena żałowała, że Berengaria nie wybrała innej gondoli, nie podobał jej się bowiem nieskrywany podziw, jakim Misza darzył jej piękną kuzynkę. Było jednak już za późno, żeby się przesiąść, gdyż gondole po cichu ruszyły z miejsca, równie bezszelestnie i tajemniczo jak przybyły.

– Nikt nimi nie steruje! – wykrzyknęła Berengaria, siedząca obok Marca. – Jesteśmy tutaj przecież sami! Czyżby przy drążkach siedział robot?

– Przypuszczam, że te gondole są same w sobie robotami – odrzekł nieco zdumiony książę. – Tsi-Tsungga, ty jesteś przecież ekspertem od gondoli, czy mógłbyś iść na przód i to sprawdzić?

Tsi natychmiast go usłuchał, umieściwszy wcześniej zachwyconą Gwiazdeczkę na kolanach Marca.

– Hej, Bengalia – rozpromieniła się dziewczynka. – Giazecka na kojanach Maka.

– Widzę, widzę – uśmiechnęła się Berengaria z nadzieją, że Kata tego nie zauważy i nie zechce usiąść na kolanach u niej. Byłoby troszeczkę za dużo tego szczęścia.

Nie zdążyła jeszcze pomyśleć o tym do końca, gdy tuż obok rozległ się nieśmiały głosik:

– Na kojana, Bengabanga?

Kata patrzyła spod grzywki tak błagalnym spojrzeniem, że Berengaria natychmiast się ugięła.

– Oczywiście, że możesz siedzieć ze mną. Właź!

Jednocześnie bowiem ujrzała z przodu twarz Misy, która odwróciła się i pytająco na nią patrzyła. Była taka dumna z córeczki, lecz jednocześnie w jej oczach znać było strach, że mała usłyszy odmowną odpowiedź. Berengaria posiała Misie uspokajający uśmiech.

– No cóż, pękła mi kość udowa – mruknęła do Marca, gdy Kata wspięła się jej wreszcie na kolana. – Ale czego się nic robi…

– Plenko lecimy, baldzo plenko – zachwycała się Kata.

I rzeczywiście, mknęli ze świstem na stosunkowo niewielkiej wysokości, a poruszali się tak szybko, że cała okolica zlewała się w zieloną plamę.

Tsi wrócił niezwykle podniecony.