Ona również się rozsunęła, przepuszczając gondole.
I jeszcze jedna ściana! W niej także było tajemnicze przejście, przez które się przesunęli.
Jeszcze jedna? A cóż to za zabezpieczenia? Tym razem jednak gondola zatrzymała się między dwiema ścianami i wszyscy musieli wysiąść.
Dość niepewni stanęli przy pojazdach. Gondagil trzymał na rękach małego Harama, chłopczyk jasnymi zdziwionymi oczkami wpatrywał się w niemal oślepiająco białe otoczenie.
Misza podniósł wzrok.
– Sufit opada – stwierdził przerażony.
– A ściany się przybliżają – dodała równie wystraszona Sassa.
Nagle ze ścian i z sufitu buchnęła biała para.
– Ratunku, zagazują nas! – zawołała Elena.
– Uspokój się! – krzyknął Móri. – Nie rób paniki! To wcale nie jest gaz.
– Dezynfekcja – spokojnie powiedział Ram. – Zachowajcie spokój, nic nam nic grozi.
Wszyscy wiedzieli, że Elena jest najsłabszym ogniwem w całym ich gronie przyjaciół. Zawsze tak było i pozostali mieli na to wzgląd, nie każdy wszak musi być twardzielem.
Otulenie w mgłę o delikatnym zapachu nie należało do przyjemności. Gwiazdeczka zaczęła demonstracyjnie kaszleć, a Kata zaraz poszła w jej ślady. W końcu dziewczynki usiłowały zagłuszyć jedna drugą tym kasłaniem.
Drzwi gondoli otworzyły się znów na znak, że mogą z powrotem wsiąść.
– No, widzę, że zamiłowanie do sterylnej czystości dotarło aż tutaj – stwierdził Marco, odnajdując swoje miejsce.
Rzeczywiście, mgła snuła się gęsta również we wnętrzu gondoli, lecz jakby w niczym nie przeszkadzała.
Na poły przezroczysty mur przed nimi otworzył się i wsunęli się do środka.
Teraz byli już we wnętrzu Królestwa Obcych.
Z początku wszyscy milczeli, jakby nie bardzo rozumiejąc, co widzą.
– Ojej! – westchnął tylko Dolg.
Otaczał ich olśniewający biały świat. Wszędzie jak okiem sięgnąć, wznosiła się wieża za wieżą, sklepienie za sklepieniem, niczym lśniąco biała gotycka katedra, przy której budowie fantazja poniosła architekta. Piękne białe budynki ciągnęły się cały czas w górę, przybierając coraz bardziej fantastyczne formy.
– Niezłe – pokiwała głową Indra.
Gondole zatrzymały się na niewielkim placyku przed delikatnym mostkiem. Usłyszeli głos Shiry:
– To mi przypomina ów wijący się most w drodze przez groty.
– Ten, który nagle się urwał? Cóż, to dopiero za zachęta! – powiedziała Indra.
– Ale ten wygląda na bardziej stabilny – uspokoiła ją Shira.
Marco wszedł jako pierwszy na biały most, który wydawał się znikać w jednej z wież z przodu. Pozostali podreptali za nim długim rzędem i wkrótce się przekonali, że mostek wcale nie był taki kruchy, na jaki wyglądał. Co znajdowało się w dole, trudno było odgadnąć, przypuszczali jednak, że musi tam być jakaś woda. W tej krainie panowało takie niezwykłe, migotliwe światło, że właściwie trudno było coś zobaczyć. Wszystko przypominało poranną mgłę, lśniące kryształki lodu czy też białe opary w rozległym białym pomieszczeniu. Nie bardzo udawało im się opisać wrażenia tak dokładnie, jak by tego chcieli.
Przeszli przez most i otworzyły się przed nimi jakieś wysokie wrota. Znaleźli się w pierwszej sali.
Wszędzie ta sama zdumiewająca biel, tu jednak rozpraszały ją nieco pastelowe barwy wyposażenia, mebli i okien. A jedną z bocznych ścian w całości pokrywało przepiękne malowidło.
– Ach! – westchnął Misza. – Jakież to wszystko cudne! Nic ładniejszego nie widziałem w całym życiu!
– Zobacz sama – mruknęła Indra, lekko szturchając Elenę w bok. – On na Berengarię patrzy również jak na dzieło sztuki, zresztą trudno jej tego odmówić, chyba sama przyznasz.
– Tak, tak – odmruknęła Elena. – Widzę, widzę. Przygląda się temu obrazowi dokładnie z tym samym wyrazem twarzy, z jakim patrzy na nią. Ten sam barani podziw. Wiesz, to przyniosło mi kolosalną ulgę. Chodź tutaj, Misza! Jeśli zdołasz się teraz oderwać od tego obrazu, to zaraz się przekonasz, że coś zaczyna się dziać. Najwyższy już na to czas.
Drzwi po drugiej stronie pomieszczenia otworzyły się i wyszła z nich grupka czterech Obcych, najprawdziwszych Obcych takich jak Faron, którego wszyscy mieli już przecież okazję widzieć. Obcy byli wysocy, cali w bieli, a ich ornaty, bo inaczej nie dało się nazwać tego stroju, zdobiły emblematy Świętego Słońca i własny symbol Obcych. Wszyscy mieli czarne włosy i te niezwykłe rysy twarzy, przypominające właściwie zespolone płytki. Badawczo przyglądali się nowo przybyłym.
– Kogoś tu brakuje – odezwał się jeden takim samym głuchym, pustym głosem, jakim mówił Faron. – Czy duchy zechcą być tak łaskawe i się ukazać?
Ojej, pierwsze powitanie i od razu krytyka, chociaż zawoalowana. Niedobrze!
Duchy powoli wyłoniły się z nicości. Zdumienie Miszy i Lilji było bezgraniczne, lecz Gwiazdeczka nagłe pojawienie się licznej gromady przyjęła spokojnie.
– Stlachy – powiedziała z podziwem. – Oglomne paskudne gloźne stlachy.
– Ależ, Gwiazdeczko – złajała ją zawstydzona Siska. – To wcale nie są strachy!
Ukazała się wielka gromada. Tengel Dobry wystąpił naprzód i przemówił do Obcych w imieniu wszystkich duchów, prosząc o wybaczenie za to, że nie ukazały się wcześniej, nie wiedziały po prostu, co będzie większą uprzejmością, niektóre z nich mogły przecież budzić przerażenie.
Rzeczywiście tak było. Lilja i Misza z niedowierzaniem patrzyli na olbrzymiego Cienia, Nidhogga, Nauczyciela, Ducha Zgasłych Nadziei, na panie wody i powietrza, na Pustkę i Hraundrangi-Móriego. Były tu także cztery duchy Shiry, jak również Shama, śmierć, na którego widok niejednemu ciarki przechodziły po plecach. Mało kto widział go wcześniej.
Ukazały się też duchy Ludzi Lodu, lecz one wyglądały zwyczajniej. Tengel Dobry, Sol – choć ona była widoczna przez cały czas, Ulvhedin, Heike, Villemo, Shira z Marem i wielu, wielu innych.
Cień pokłonił się przed Obcymi.
– Jesteśmy głęboko wzruszeni i zaszczyceni faktem, że zaproszono nas tutaj, Wielki Mistrzu. Ja osobiście mam nadzieję, że będę mógł znów spotkać mych krewniaków, jeśli to tylko oczywiście jest możliwe.
– O, tak, lecz dopiero w powrotnej drodze. Oni mieszkają na zewnątrz.
– Wielkie dzięki.
Dołączyło jeszcze dwóch Obcych.
– Faron, to Faron! – rozległy się uradowane głosy.
A Faron uśmiechnął się swoim surowym, sztywnym uśmiechem i dobrodusznie pozwolił, by obstąpili go dawni towarzysze podróży.
Marco czym prędzej przestrzegł go przed Gwiazdeczką. Dziewczynka potrafiła wymówić jego imię, lecz robiła to w bardzo nieodpowiedni sposób, przez co mogła wywrzeć bardzo złe wrażenie.
Faron podniósł głowę i z wesołym zainteresowaniem popatrzył na Gwiazdeczkę, siedzącą na rękach u swego ojca i wpatrującą się w niego rozpromienionymi oczkami.
– Jakże to maleństwo urosło! – rzekł zdumiony. -Ale też i w jej żyłach płynie krew elfów, to widać już na pierwszy rzut oka.
Wyciągnął ręce do dziewczynki, a Gwiazdeczka ufnie pozwoliła się podnieść.
– Ty jesteś Faja? – spytała swoim cienkim, jasnym głosikiem. – Nie, tak niedobrze, Fajon.
Faron wybuchnął śmiechem, którym zaraz zarazili się wszyscy, również jego szacowni pobratymcy.
– Prawie dobrze, Gwiazdeczko. Rzeczywiście jestem Faron. A gdzie dwójka pozostałych dzieci? Jak one się miewają?
Gondagil czym prędzej wysunął się przed innych z Haramem, do którego Faron powiedział kilka miłych słów, ale w odpowiedzi otrzymał jedynie bezzębny uśmiech. Potem zaś podeszła Misa z Katą, która znów dygnęła aż do podłogi i dopiero Dolg, który dyskretnie wyciągnął do niej rękę, pomógł jej się podnieść. Dziewuszka wpatrywała się w Farona szeroko otwartymi, pełnymi powagi oczyma.