Выбрать главу

Chciałbym, żeby Marco tu był. To on dał mi ręce i nogi, mogę więc teraz chodzić i chwytać różne przedmioty. Wszyscy powtarzają też, że jestem wysoki i przystojny, ale ja nie wiem, co to znaczy. Przy Marcu czuję się bezpieczny, chciałbym trzymać go teraz za rękę, lecz boję się o to poprosić.

Zdjęli już ostatnią warstwę bandaża, kompresy sami przytrzymują, odsunąłbym te ich dłonie, ale nie mogę się ruszyć.

Dlaczego jest tak cicho?

Boję się. Czy nikt nie może wziąć mnie za rękę?Czy mogę o to prosić? O Marca?

Nie, to by było niemądre.

Och, użalam się nad sobą, a nie powinienem.

Jakaś dłoń ujmuje mnie za rękę, drobna dłoń. Kto to?

Tak już lepiej, bezpieczniej. Ja też muszę ją uścisnąć, byle nie za mocno.

– Teraz.

To ten człowiek, którego nazywają profesorem.

Zdejmują kompresy, tak ostrożnie.

Boję się, mamo!

Au… Przykleił się!

Już zauważyli, zdejmują delikatnie, odrobinę boli akurat w tym miejscu.

– Zawadził o szew, jeszcze momencik…

To jedna z pielęgniarek. Ta o ciemnym głosie, ma na imię Ester.

– Już się odczepił.

– Teraz jednocześnie. I ostrożnie!

Misza wydał z siebie zduszony krzyk, usiłując zasłonić oczy, ale ręce miał przywiązane. Odruchowo zacisnął powieki.

– Reaguje na światło – skonstatował ordynator, profesor. – Ale to przecież wiedzieliśmy już wcześniej.

Ach, ależ przecież nie chodziło jedynie o światło, przecież było coś jeszcze!

Coś… jakieś paskudne wełniste stwory poruszają się wokół mnie. Jakieś plamy, które są tak blisko, czyżby trolle? Te, o których matka opowiadała mi bajki?

– No i jak? Jak się czujesz, Misza? Spróbuj jeszcze raz otworzyć oczy, to nie jest niebezpieczne.

– Nie mam odwagi, ostre światło sprawiło mi taki ból.

Proszę wyłączyć monitor, siostro. Dobrze, teraz możesz jeszcze raz spróbować, Misza.

Profesor pochylił się nad chłopakiem, a Misza wystraszony zaczął głośno krzyczeć.

– Ależ, mój drogi, czyżbym doprawdy był aż tak przerażającą osobą? – mruknął profesor, uśmiechając się leciutko, i znów się wyprostował. – Misza, weź teraz za rękę swoją matkę, poznajesz ją, prawda? Natasza, przysuń mu rękę przed oczy. O, tak, właśnie tak, widzisz tę rękę, Misza?

Chłopak przestraszony cofnął się z całym krzesłem, lecz usiłował skupić wzrok na niezwykłym kształcie rysującym mu się przed oczami.

– Coś tu jest – powiedział drżąco. – Coś jasnego. Ale to jedynie…

– Cień?

– Tak – odparł niepewnie. – Czy to właśnie oznacza „widzieć”?

– Trochę potrwa, zanim twoje oczy nauczą się patrzeć. Wzrok musi się ustabilizować, potem wszystko na pewno będzie dobrze.

Ale w głosie profesora brzmiała troska.

– No cóż, teraz cię opuścimy, zostanie z tobą tylko Jaskari, on się będzie tobą opiekował. Operacja się udała, Misza, ale raczej nie powinieneś jeszcze przeglądać się w lustrze.

– A co to takiego lustro?

– To taka rzecz, w której możesz obejrzeć samego siebie. Na razie jednak twoja twarz nie wygląda najlepiej, pokryta jest sińcami, no i brzegi ran też mogłyby być ładniejsze. Chodźmy już stąd, chłopiec potrzebuje spokoju.

– Mamo – powiedział Misza.

– Jestem tutaj.

Ale matka podobnie jak wszyscy i wszystko inne w pokoju była jedynie rozmazaną plamą.

Próbował sięgnąć do jej ręki, lecz wszystkie plamy zaczęły się oddalać, aż w końcu zniknęły.

Zapadła cisza.

– Teraz uwolnię cię z tych rzemieni – rozległ się głos Jaskariego. – Będziesz mógł wyjrzeć przez okno.

Misza już chciał zaprotestować, oświadczyć, że zdolność widzenia wcale nie jest zabawna, ale pozwolił Jaskariemu robić to, co tamten chciał.

– Berengaria była tutaj, prawda? – spytał niby to obojętnie.

– Owszem, a skąd wiedziałeś?

– Ona oddycha w bardzo szczególny sposób.

– Naprawdę? Nigdy o tym nie myślałem.

– Tak, z takim wyczekiwaniem i nadzieją, jak gdyby radowała się każdą chwilą życia.

– Chyba rzeczywiście masz rację. A teraz weź mnie za rękę, podejdziemy do okna. Widzisz łóżko, prawda?

Misza nie był tego pewien.

– Widzę okno, tak mi się przynajmniej wydaje -powiedział nieswoim głosem. – Ono jest jaśniejsze od reszty, prawda?

– Światło i ciemność – mruknął Jaskari pod nosem. – Czyżby to już było wszystko?

Widok, o którym Jaskari mówił z takim przejęciem, na Miszy nie wywarł wrażenia. On go po prostu nie widział. Dostrzegał jedynie mlecznobiałe światło, tu i ówdzie poprzecinane cieniami.

Rozczarowany położył się spać, skulił się na łóżku. Czuł, że Jaskari okrywa go kocem, lecz nie miał siły, żeby mu za to podziękować.

2

Kiedy się przebudził, był w pokoju sam.

Z początku zdumiało go, że twarz i głowa sprawiają wrażenie takich swobodnych, zaraz jednak przypomniał sobie, że przecież zdjęto mu bandaże.

Otworzył oczy.

Wstrząs przeszył całe ciało.

Okno! Widział okno i coś niezwykłego, wyrazistego i bardzo pięknego za nim. A po obu stronach okna wisiało coś tak cudownego, że ze wzruszenia w oczach zakręciły mu się łzy.

To muszą być kolory, pomyślał. One tworzą wzór. Nie mógł się napatrzyć do syta, raz po raz mrugał bolącymi jeszcze oczyma.

Ściany. One miały w sobie jakąś inną jasność, czyżby… inny kolor? A z sufitu zwieszała się rzecz, która musiała być lampą.

Misza nieco przestraszony podniósł ręce. Czy starczy mu odwagi, żeby się im przyjrzeć? Postanowił jednak, że musi to zrobić. Potem usiadł i powiódł wzrokiem po całym pokoju. W głowie trochę mu się zakręciło od wszystkich tych nowych wrażeń, ale…

Drzwi się otworzyły, do środka weszło jakieś duże stworzenie. To musi być człowiek, stwierdził Misza. Wiem przecież, jak poznać ludzi, wszystko się zgadza. Ale ten człowiek jest taki wielki i potężny, ma jasne ładne włosy, doprawdy, przyjemnie na niego patrzeć. Tak, na niego, bo jestem pewien, że to mężczyzna.

Uśmiecha się do mnie, teraz będzie coś mówił. To Jaskari!

Jakiż on piękny!

– Jaskari… Ja… ja widzę – szepnął bez tchu, nie mogąc zapanować nad głosem. – Ja widzę!

Wybuchnął płaczem. Wcale tego nie chciał, lecz ściskanie w piersi stało się wprost nie do wytrzymania. Jaskari położył mu rękę na ramieniu, powiedział coś życzliwie i Misza wreszcie zdołał wziąć się w garść.

– Sprawiłeś nam wszystkim ogromną radość -stwierdził lekarz, gdy chłopak odzyskał wreszcie mowę. – Bardzo się już baliśmy, że się nam nie powiodło.

– Jaskari, musisz mi pomóc. Kolory… Matka opowiadała mi o czerwonym, niebieskim i żółtym, ale nie wiem, który jest który, a nie chciałbym wyjść na głupca, kiedy ktoś spyta.

– Spokojnie, spokojnie – z czułością roześmiał się Jaskari. – Wszystko w swoim czasie. Podejdź ze mną leszcze raz do okna.

Tym razem Misza usłuchał go bez wahania. Nie wziął jednak pod uwagę wpływu zdolności widzenia na zmysł równowagi, zwłaszcza że przecież nogi również miał od niewielu dni. Zachwiał się i mało brakowało, a by się przewrócił, gdyby Jaskari go nie podtrzymał.

– Trochę mi się kręci w głowie – tłumaczył się zawstydzony Misza.

– To najzupełniej naturalne. Dobrze, a teraz wyjrzyj przez okno i opowiedz mi, co widzisz.

– Ojej! – westchnął Misza. – Ojej!

Przez dobrą chwilę gawędzili o wszystkim, co znajdowało się wokół szpitala, o drzewach, krzakach, domach, niebie i jeziorze. Misza przeszedł błyskawiczny kurs rozpoznawania barw, Jaskari zdumiał się tym, jak szybko chłopak wychwytuje i zapamiętuje nowe wyrażenia. To doprawdy bardzo inteligentny chłopiec, powinien był się kształcić! Ale chyba nie jest jeszcze na to za późno?