Strażnicy już wypytali Lilję o klucz, dziewczyna naiwnie pokazała aparacik otwierający drzwi do jej dawnego domu. Po prostu zapomniała go wyrzucić. No cóż, znów o czymś zapomniała.
Zenda triumfalnie pokiwała głową, nie zdając sobie sprawy z tego, że szczerość Lilji tak naprawdę przemawia na korzyść dziewczyny. Gdyby w istocie była winna, najprawdopodobniej po wszystkim wyrzuciłaby klucz, no i zadbała o to, by zapewnić sobie porządne alibi na ten wieczór.
Zenda wszystko starannie obmyśliła i teraz postanowiła „pomóc” Strażnikom.
– Posłuchajcie, jak to było. Przyszła do mojego domu po kurtkę, a wcześniej tego dnia widziała, jak odkładam diamenty do szuflady. Bierze więc naszyjnik., ale drzwi zostawiła otwarte, w tej samej chwili pojawia się Strażnik Widzi, jak dziewczyna wsuwa naszyjnik do kieszeni kurtki, wyrywa jej więc okrycie z ręki, a Lilja łapie najbliższy ciężki przedmiot i uderza w panice.
Podobną sytuację Strażnicy wyobrazili sobie już dużo wcześniej, ale ta panika… Jak to możliwe, by ogarnięta paniką dziewczyna celowo została dłużej na miejscu zbrodni i starannie wytarła figurkę?
Poza tym wiedzieli doskonale, że diamenty w naszyjniku nie są prawdziwe. Kobieta starała się, by ta kradzież wyglądała na o wiele poważniejsze przestępstwo.
– Najważniejszy jest moment popełnienia zbrodni – przypomniała Zenda stanowczym tonem. – Jakiś lekarz chyba badał ofiarę? Musicie znać dokładny czas!
Mogła to spokojnie powiedzieć, nikt przecież nie widział, jak wychodziła tylnym wyjściem, przemykając się do położonego w pobliżu baru. Siadła tam w wydzielonej zamkniętej części i gdy podeszła kelnerka, umyślnie poskarżyła się, że tak długo musiała czekać. A ponieważ powtarzała to wielokrotnie, wszyscy sądzili, że spędziła tam cały dzień.
– Musicie znać dokładny czas popełnienia tej zbrodni – powtórzyła.
– Niestety go nie znamy – krótko odparł Strażnik.
– Ale jak to możliwe?
– Są pewne powody.
– Hm – chrząknęła Zenda dwuznacznie.
Lilja musiała pozostać w areszcie przynajmniej do czasu, dopóki Strażnicy nie dowiedzą się czegoś więcej. Owszem, wszyscy okazywali jej życzliwość i dobrze ją traktowali, z uwagą słuchając zapewnień, że nigdy w życiu nikogo by nie zabiła i na pewno nie jest złodziejką.
To, że traktowano ją z takim szacunkiem, miało zapewne związek z jej osobowością, lecz również z faktem, iż była pod opieką najznamienitszego klanu w całym Królestwie i wraz z nimi dostąpiła zaszczytu wejścia do świata Obcych.
Ale drzwi do domu Zendy były przecież zamknięte, a Lilja miała do nich klucz. No i poza wszystkim Sardor leżał na jej kurtce. Były to dwie prawdy, których nie dało się nie zauważyć. Lilja gorąco prosiła, by przynajmniej nie powiadamiali o niczym matki. Strażnicy obiecali, że tego nie zrobią.
Siedziała więc zamknięta. Na razie przestali ją męczyć. Mieli jednak dostateczne podstawy, by sądzić, że przestępstwo zostanie wyjaśnione.
Zenda tymczasem uśmiechała się zadowolona z siebie. Wszystko poszło dokładnie tak, jak sobie tego życzyła.
Goram kolejny raz był gotów do opuszczenia Królestwa Światła.
Wokół niego huczały ciężkie maszyny. Cała podłoga w wielkiej hali się trzęsła.
– Naprawdę tego chcesz? – spytał go zmartwiony kolega Strażnik, przekrzykując hałas.
– Muszę – krótko odparł Goram.
– Wiem, wiem, święta przysięga Strażników z Elity. Ale mnie się to wydaje takie niepotrzebne.
Stali w bazie, z której startowały specjalnie uformowane na kształt rury gondole, podobne do tej, jaką księżna Theresa wraz z towarzyszami wyruszyła na powierzchnię Ziemi. Nie było to jednak to samo miejsce, lecz o wiele większa baza, o wiele bardziej przerażająca. Czuli, jak cała hala wibruje.
– To moja ostatnia szansa – stwierdził Goram. -A tu zostać nie mogę.
– Więcej tu nie wrócisz, wiesz chyba. To ostateczne.
– Wiem, ale w ten sposób najlepiej będę służył Świętemu Słońcu. Daj mi teraz płomień.
Kolega zwlekał.
– Wiem, że on cię dobrze poprowadzi, ale… Tak wspaniale nam tu było, Goramie. Dlaczego?
Strażnik dobrze wiedział, co łączy Gorama z Lilją. Nie potrafił pojąć, dlaczego ich związek miał być zakazany. On sam był szczęśliwie żonaty i uważał tę historię dwojga młodych za wielce tragiczną. I kompletnie niepotrzebną. Czemu służyć miała ta przysięga?
On jednak nie był Strażnikiem z Elity. Wiedział jedynie, że to niezwykle wymagające powołanie i że Strażnicy z tej grupy często podejmują się niewykonalnych zadań.
Z wahaniem zaciskał rękę na pojemniku ze świętym płomieniem.
Czterej Strażnicy, odpowiedzialni za wystrzelenie pojazdu, stali, gawędząc. Prawdę powiedziawszy, bardziej krzyczeli, niż rozmawiali, bo hałas panujący w tym miejscu był doprawdy straszny, a echo jeszcze go wzmagało.
– Okropna ta historia z Sardorem – mówił jeden.
– Co właściwie takiego go spotkało? – spytał inny. – Ktoś go napadł w mieście nieprzystosowanych?
– Tak, mają podejrzaną. Dziewczynę! Ma, zdaje się, na imię Lilja.
Goram nastawił uszu.
– Co z tą dziewczyną? – zawołał ostro.
Strażnik, który cokolwiek wiedział, wyjaśnił. Ale Goram chciał wiedzieć jeszcze więcej.
– Więcej o tym nie słyszałem, wiem tylko, że dziewczynę aresztowano.
– Czy możecie wstrzymać na chwilę start? Muszę jeszcze zadzwonić.
Strażnicy zawahali się.
– Nie możemy. Wszystko jest obliczone co do dziesiątej części sekundy.
– Ale ja…
– Wchodź już na pokład!
Goram czuł, że się dusi. Strażnik wspomniał, że Lilja nie ma żadnego alibi.
Myśli gnały mu przez głowę jak burza.
Ostatni start, w każdym razie do jego celu.
Najwyraźniej było przesądzone, że tam nie poleci. Miał wrażenie, że Święte Słońce nie chce go jeszcze widzieć w swej służbie. Może nigdy to nie nastąpi, jeśli teraz zrezygnuje?
Lilja w więzieniu.
Elitarny Strażnik Świętego Słońca, jego wysublimowane zadanie.
Pojazd i tak przewozi ładunek, nie musi więc przejmować się tym, że pojazd zostanie wystrzelony na próżno.
Alibi Lilji…
Wypuścił powietrze z płuc z głośnym westchnieniem. Przysięga, ta święta obietnica.
Duma jego życia, członkostwo w Elicie Strażników…
Do ręki wsunięto mu pojemnik ze świętym płomieniem.
15
Misza nie miał odwagi otworzyć przeznaczonej dla niego koperty.
Siedział w swoim pokoju w hotelu i przyciskał ją do piersi.
Był podniecony, szczęśliwy, uradowany wszystkim nowym, co go spotykało, lecz jednocześnie wystraszony i zdezorientowany.
Ale o tym nie śmiał powiedzieć nikomu.
Podróż do krainy Obcych okazała się dla niego o wiele większym szokiem, niż przypuszczał.
Z początku odnosił się do całego projektu z wielkim entuzjazmem, ale teraz miał wrażenie, jakby całe powietrze z niego uszło, jak z tych baloników, które przyniesiono mu do szpitala, żeby uczcić odzyskanie wzroku, a które po kilku dniach klapnęły na podłogę.
Przygoda, napięcie, możliwość uczestniczenia w ciekawych poczynaniach grupy, tego wszystkiego ogromnie pragnął, no i jego marzenia się spełniły. Tyle że on nie zdołał sobie z tym wszystkim poradzić.
Zwierzęta. Przeraziły go tak, że chciał uciekać i schować się w gondoli.
Misza nie był przyzwyczajony do zwierząt. Nigdy przecież żadnego wcześniej nie widział, a tym bardziej nie znał żadnego, z żadnym się nie zetknął blisko. Jedyne zwierzęta, jakie w ogóle słyszał, to koguty piejące w wiosce o wczesnym poranku, skrzekliwe wrony i koza becząca z daleka. To wszystko.