Lilja spróbowała, tym razem jednak było o wiele trudniej. Nastrój prysnął.
– No cóż, wobec tego trochę ci pomogę. Dostrzegłaś wszystko tak jak należy, powinnaś jednak skierować wzrok w górę i trochę w bok. Szkoda, że ta iluzja minęła!
– Zaczekaj, może uda mi się ją pochwycić – zapaliła się Lilja. – Muszę tylko pozbyć się tego smutku i rozgoryczenia.
Strażnik czekał, Lilja znów zamknęła oczy. Nagle poczuła, że on włożył jej coś do ręki, coś zimnego… kamień? A może kryształ? Odruchowo zacisnęła na nim palce i przyłożyła do piersi.
– O, tak – rzekła po chwili. – Ten pejzaż powrócił, i wszechświat także. Tak, tak, znów go widzę.
– Doskonale. Popatrz teraz w przód i przenieś wzrok lekko ukosem w górę. Masz dobre zdolności odbiorcze, może więc ci się to uda.
Lilja czekała, przed jej zamkniętymi oczyma przesuwały się szarofioletowe chmury, prześwitywały zza nich jakieś żółte, czerwone, białe, zielone i niebieskie błyski. Zapalały się i gasły, pojawiały i znikały.
Potem zaś…
– Chmury się rozstępują – szepnęła.
Poczuła jego dłoń na nadgarstku, popłynęła z niej siła wprost do ciała i duszy.
Nagle Lilja odruchowo cofnęła się z całym krzesłem.
– Ojej – westchnęła niemal bezgłośnie.
– Prawda? – uśmiechnął się spokojnie.
Przed nią widniało olbrzymie światło rozciągające się od horyzontu do horyzontu, choć przecież wcale żadnych horyzontów nie było, ona je sobie tylko wyobrażała. Światło miało kształt oka, zwężało się na obu końcach, lecz, rzecz jasna, nie było to wcale oko, tylko światło. Światło najłagodniejszej, lecz zarazem najpotężniejszej miłości, jaką tylko można sobie wyobrazić.
Przeżycie było zbyt silne, Lilja wybuchnęła płaczem.
– Wobec tego kończymy – oświadczył Lemuryjczyk.
– Nie, to znaczy dobrze, ale chciałabym powiedzieć, co jeszcze zobaczyłam.
– Ach, tak?
Światłość już zniknęła, lecz jej wspomnienie pozostało.
– Z Wielkiej Światłości rozchodziły się promienie. Jeden sięgał do mnie, inne dotykały wszystkich najdrobniejszych szczegółów na Ziemi, ludzi i zwierząt, wszystkiego co rośnie, nawet kamieni.
– Oczywiście – rzekł spokojnie.
– A przez wszechświat wiązki promieni sięgały do każdego ciała niebieskiego. Wybacz mi, ale wydaje mi się, że to nie było dla mnie dobre. Serce tak mocno mi wali, trudno mi oddychać.
– Wiem o tym. Inni ludzie przeżywali to samo co ty, lecz ich droga, by tam dotrzeć, była o wiele dłuższa i trudniejsza niż twoja. Zwykle upływają całe godziny, zanim udaje im się zobaczyć Światłość.
– A więc ty mi pomogłeś?
– Raczej tak. Ale masz rację, ludzie nie powinni tego oglądać, to zbyt silne przeżycie. Jednak chciałem po prostu, żebyś o tym wiedziała.
– Dziękuję.
Zaczekał chwilę.
– I cóż, co ci dała ta możliwość zajrzenia w inny świat, który zarazem jest jak najbardziej naszym światem?
– No… – zaczęła Lilja ostrożnie. – Mam swoje myśli…
– Zdradź mi je.
– Nie wiem… Jeśli ktoś chce nazwać tę Światłość Bogiem, to proszę bardzo, bo przecież nikt nie wie, jak wygląda Bóg. Równie dobrze jednak można nazwać ją kosmosem i powiedzieć, że my wszyscy jesteśmy jego częścią. Dla mnie jednak pozostanie ona na zawsze Wielką Światłością.
– Powiedziałaś teraz coś bardzo ważnego. My, cały wszechświat, jesteśmy jedną całością, wszystko jest ze sobą powiązane, a Wielka Światłość jest jądrem.
– Czy ty ją widziałeś?
– Wszyscy Strażnicy z Elity ją oglądali. Oni są satelitami Światłości, jeśli można to tak wyrazić.
– A więc Goram zmierza tam teraz?
– Tak, został wystrzelony na tor ruchu Ziemi, prawdopodobnie już tam jest. Tak, musiał już tam dotrzeć.
Lilja cala aż się skuliła z rozpaczy. Potężny Strażnik z łatwością śledził zmiany jej nastroju.
– Na tor ruchu Ziemi? Czyżby on zmierzał do Domu?
– Tak.
– Ale zaprzeczał, gdy spytałam, czy tam się wybiera.
– Nic w tym dziwnego, on bowiem wyruszy jeszcze dalej.
– Wyjaśnij mi to – poprosiła Lilja niewyraźnie i wytarła nos. Łez nie mogła już powstrzymać, musiały po prostu płynąć.
W innej części budynku rozmawiali ze sobą jacyś Strażnicy i Lemuryjczyk czekał, aż umilkli i trzasnęły drzwi. Znów zaczęła królować wielka cisza.
Dowódca Strażników Elity spytał wreszcie:
– Znasz legendę o świętym Graalu?
– O, tak, jest taka piękna. Opowiada o kielichu, w którym znajdowała się krew Chrystusa, strzegli go rycerze króla Artura.
– No właśnie, pamiętasz, co się z nim stało?
– Mówi o tym wiele różnych legend – odparła Lilja. – Tą, którą pamiętam najlepiej i uważam za najpiękniejszą, jest ta o Galahadzie, który odnalazł kielich na zamku Mont Salvat. Potem kielich zniknął. Kielich, Galahad i cała góra z zamkiem.
– Tak, to jedna wersja. Ale pozostańmy przy niej.
– Nikt nigdy nie odnalazł tego zamku. Pogłoski wskazują, że mógł stać w wielu miejscach Hiszpanii albo we Francji, zwłaszcza w Anjou. Mówi się także o Walii i o angielskiej Kornwalii. Nikt nigdy jednak nie natrafił na ślad góry ani zamku, a co dopiero mówić o kielichu. A dlaczego o to pytasz?
– Ponieważ my na naszej planecie mamy podobną legendę, co prawda nie ma w niej kielicha ani zamku, lecz ten płomień, który Goram zabrał z sobą… Za jego pomocą ma znaleźć przejście do wymiaru Wielkiej Światłości. A przejście to znajduje się w górze, która zniknęła, dokładnie tak samo jak Mont Salvat. Podobno płomień wskaże mu drogę.
– A potem?
– Potem Goram wejdzie w Światłość i spotkasz go dopiero wtedy, gdy umrzesz. Tam cię przyjmie.
– Wobec tego chcę umrzeć już teraz – oświadczyła Lilja cicho, rozmarzona, lecz mimo tego pewna decyzji.
– Nie, to się nie stanie, nie zapominaj, że przez całe życie mieszkałaś w blasku Świętego Słońca. Ale Goram ma jeszcze inne zadanie. Wiesz chyba, że ludziom żyjącym na powierzchni Ziemi przydzielany jest pomocnik, który towarzyszy im od kołyski aż do grobu?
– Słyszałam o tym. To duch opiekuńczy, anioł stróż czy też przewodnik albo duchowy przywódca. Takie duchy mają wiele nazw. Wikingowie nazywali je fylgjami, tak opowiadał Mirandzie Gondagil.
– Zapewne tak. Widzisz, ci pomocnicy różnią się od siebie mocą. Niektórzy nie mogą przedostać się przez mury wymiarów do osoby, którą mają chronić. I wówczas tacy jak Goram, ci, którzy znajdują się w Wielkiej Światłości, mogą takiemu najsłabszemu duchowi czy też aniołowi, jeśli ktoś woli takie określenie, służyć wsparciem i pomocą.
– Ale Goram nie będzie żadnym pomocnikiem, nie będzie duchem opiekuńczym?
– Nie, on stoi w hierarchii o wiele wyżej.
Zapadła cisza, Strażnik uśmiechnął się.
– Widzę, o czym myślisz. Chciałabyś, by Goram został twoim duchem opiekuńczym, ale my tu, w Królestwie Światła, ich nie potrzebujemy.
– Rozumiem.
Lilja przez chwilę siedziała w milczeniu, nie będąc w stanie mówić. Cały czas podnosiła ręce do twarzy, ocierała łzy, płacząc cicho.
– I wszystko to on musi zrobić, zajmować się zmarłymi, pomagać innym w niesieniu pomocy -szepnęła zduszonym głosem – tylko dlatego, że ja się w nim zakochałam.
– Nie tylko.
Podniosła głowę, cała we łzach.
– Z tobą w jakiś sposób zdołałby sobie poradzić, już zadbałby o to, żebyś o nim zapomniała. Ale ze swymi własnymi uczuciami nic nie mógł zrobić.
Zanim Lilja zdążyła zastanowić się nad tymi słowami, Strażnik dodał czym prędzej:
– Ale teraz porozmawiajmy o oskarżeniu skierowanym przeciwko tobie. Ani trochę nie wierzę w twoją winę, choć niestety wiele wskazuje właśnie na ciebie. Pytanie tylko, czy…