Stali w ogrodzie Lilji wpatrzeni w różę, którą ostatnio zasadziła. Goram odprowadził dziewczynę do domu, twierdził, że przynajmniej tyle może dla niej zrobić. Tyle i niestety nic więcej.
– Wiesz chyba, że nic się nie zmieniło? – spytał cicho.
– Owszem, wiem. Znów znaleźliśmy się w punkcie zerowym. Przykro mi, że sprawiam ci tyle kłopotów.
– Przecież to nie ty je sprawiasz, tylko ja.
Lilji krew mocno uderzyła do twarzy.
Goram podjął równie ściszonym głosem:
– Ta chwila, gdy trzymałem cię w objęciach, była najwspanialszym momentem w moim życiu. Nie sądziłem, że miłość może być tak dotkliwa, przenikać całe istnienie człowieka.
– O tym samym i ja myślałam ostatnio.
– Okropnie utrudniłem ci życie – rzekł Goram ze smutkiem. – A naprawdę, to ostatnia rzecz, jakiej bym chciał.
– Przypuszczam, że nie możesz cofnąć przyrzeczenia danego temu waszemu zakonowi?
– Przysięga obowiązuje przez całe życie, dlatego musiałem pożegnać się z tym światem. – Niecierpliwie pokręcił głową. – Wówczas, kiedy składałem przysięgę, byłem młody i pewny siebie, nie przypuszczałem nawet, że spotkam ciebie.
– Ale znasz przecież wiele kobiet.
– Nigdy nie stanowiły dla mnie żadnego problemu.
Matka Lilji zawołała córkę. Czy matkom zawsze tak bardzo brakuje wyczucia?
– Muszę wracać do domu – powiedziała Lilja z rozpaczą. – Kiedy znów cię zobaczę?
– Prawdopodobnie nigdy. Czy otworzyłaś już swoją kopertę?
Lilja starała się oddychać głęboko, żeby odzyskać spokój.
– Tak, mam wyjść na powierzchnię Ziemi, razem z Dolgiem.
Goram gwizdnął cicho.
– Całkiem nieźle.
– Dowiedziałam się, że potrzebuję silnego opiekuna. No a ty?
– Mnie nie wręczono żadnego listu, miałem wszak opuścić Królestwo Światła.
– No tak, oczywiście.
Cisza. Nie była ona jednak przykra ani kłopotliwa, a jedynie przepojona niewysłowionym smutkiem.
– Ale najpierw wszyscy mają pomóc w burzeniu murów – powiedział Goram. – A później w ustawianiu rusztowania dla największego Słońca.
– Więc…?
Goram jednak prędko rozwiał jej nadzieje.
– Nie, nie, ciebie i mnie umieszczą na pewno jak najdalej od siebie. No, ale matka znów cię woła -uśmiechnął się krzywo. – Nie jest chyba szczególnie zachwycona tym, że prowadzasz się z Lemuryjczykiem, prawda?
Lilja uśmiechnęła się.
– Niepokoi ją raczej to, że jesteś Strażnikiem, i co w związku z tym mogą sobie pomyśleć sąsiedzi.
– Rozumiem. A teraz znów żegnaj, Liljo. Pożegnania weszły nam już chyba w zwyczaj. To dość bolesne. I pamiętaj, uważaj na siebie.
– Ty też.
– Będę uważał. Będzie mi…
Urwał, lecz ona i tak zrozumiała.
– A mnie ciebie. Bardzo.
Żadnych uścisków, nawet podania ręki.
Patrzyła za nim, jak odchodził, lecz nie widziała wyraźnie. On się nie odwrócił.
– Żegnaj, ukochany – szepnęła. – Będę dbała o tę różę.
18
Berengaria siedziała przy stole nakrytym do śniadania i nagle zlodowaciała ze strachu. Stół cały się zatrząsł. Z początku zaledwie odrobinę, jak gdyby ktoś kopnął w nogę, potem jednak zaczął drżeć, aż rozdzwoniła się zastawa, chwilę później zaś nastąpił jakiś straszny przechyl, tak mocny, że odruchowo sięgnęła do krawędzi stołu, by się jej przytrzymać.
Prędko wykręciła numer Rama.
– Co takiego się stało?
– Właśnie sprawdzamy.
– Trzęsienie ziemi?
– Nie wiem… Trzęsienia ziemi znamy od dawna. Znamy wybuchy, eksplozje, drgania mające zakres kontynentalny. Ale tu, u nas, nigdy nie wywoływały one tak silnych efektów. To było coś innego.
– No tak, cała Ziemia jakby się nagle przechyliła.
– Masz rację, powinniśmy chyba znów wysłać ekipę geologów na powierzchnię.
– Uf! – westchnęła cicho Berengaria. – Ram, muszę przyznać, że się boję.
– Każdy powinien się bać, na powierzchni Ziemi wszystko się wali, i to na wielu frontach. Panują złe warunki klimatyczne z powodu bezwzględnej ludzkiej żądzy pieniądza, działań mafijnych na czele z korupcją, obejmujących większą część świata. Zaniedbania w sferze produkcji i wykorzystania energii atomowej, roje meteorytów z zewnątrz… Doprawdy, jest się czego bać.
– Nie chcę, żeby nieodpowiedzialni ludzie na Ziemi zniszczyli Królestwo Światła!
– Ja też nie. Mamy przecież po co żyć.
Berengaria zorientowała się, że Ram się zamyślił, i czekała. Wiedziała, że jest bardzo szczęśliwy z Indrą i chcą mieć dziecko, ale czy się odważą?
Uznawszy, że pauza trwa już dostatecznie długo, powiedziała:
– A naszym obowiązkiem jest przede wszystkim chronić niewinne zwierzęta.
– Zrobiliśmy, co w naszej mocy, żeby zapewnić im bezpieczne schronienie tutaj. Na zewnątrz nie miałyby już żadnych szans.
Berengaria westchnęła.
– Wiesz co, Ramie, świat byłby o wiele lepszy bez ludzi.
Ram uśmiechnął się.
– Rzeczywiście może się tak wydawać, ale musisz pamiętać, że w długiej, bardzo długiej epoce dinozaurów to mięsożercy spośród nich terroryzowali świat. Potem pojawiły się drapieżniki. Bez względu na wszystko zamierzamy teraz wyjść na powierzchnię i spróbować zaprowadzić tam jakiś porządek. Wy, potomkowie rodziny czarnoksiężnika i Ludzi Lodu, odznaczający się gorącą miłością do zwierząt, często zapominacie o ludziach, a przecież i wśród nich jest także wielu niewinnych, chociaż ich liczba gwałtownie maleje.
– Prawo silniejszego i tak dalej, owszem, wiem. W każdym razie ja jestem po zęby uzbrojona i gotowa wyjechać na powierzchnię, by walczyć ze smokami.
– Smok to niemowlę w porównaniu z tymi łotrami na zewnątrz!
– Napoimy ich wszystkich uzdrawiającym eliksirem Madragów, będą mi jedli z ręki.
– Tak właśnie trzeba mówić, Berengario. No, muszę się teraz wreszcie do czegoś przydać, do zobaczenia.
– Jak najszybciej! – zakończyła Berengaria podniecona do walki.
Na powierzchnię Ziemi miało się wybrać także kilku Lemuryjczyków. Trzeba było podjąć takie ryzyko i nie zważać już na to, że ich egzotyczny wygląd może wzbudzić lęk u słabszych dusz.
Obcy jednak nie mogli się pokazać, ich wygląd zanadto rzucał się w oczy. Właściwie szkoda, pomyślała Berengaria, dobrze byłoby mieć przy sobie na przykład Farona. Dobrze i bezpiecznie.
Farona, który nie wziął jej na wyprawę w Góry Czarne.
No cóż, raczej nie uczynił tego z osobistych pobudek. Zapewne panowała powszechna opinia, że Berengaria może skłócić i rozdzielić grupę.
Ale przecież ostatnio w Ciemności dobrze się spisała. Nawet Jaskari tak powiedział, a on przecież był bardzo surowy w ocenach. Berengarię, która wróciła myślą do tych nieprzyjemnych zdarzeń, w jednej chwili ogarnął wielki smutek.
W domu u Miszy odbywało się jego kształcenie. Elis i Natasza byli niezwykle pomocni. Ależ oczywiście, Elenie wolno będzie odbywać z nim lekcje w ich wspaniałym hotelowym apartamencie, inaczej być nie może. Rodzice przez cały czas kręcili się wokół dwojga młodych, przynosili im kawę, jedzenie i wszystko, czego tylko sobie zażyczyli, a nawet więcej. Zaglądali Miszy przez ramię, żeby zobaczyć postępy w nauce, a Elis bez końca komentował wszystko i wspominał czas, kiedy sam był nauczycielem, mówił o własnych metodach. Potrafili też usiąść na sofie cicho jak myszki i tylko słuchać. Nie spuszczali jednak młodej pary z oka nawet na chwilę.