Выбрать главу

– Wiesz, ile masz lat, Misza?

– O, tak. Rodzice zawsze obchodzili moje urodziny. Mam siedemnaście lat. Niedługo będę miał osiemnaście.

– No proszę, proszę.

Chłopak wyraźnie się nad czymś zastanawiał.

– Profesor wspomniał o lustrze, czy mógłbym zobaczyć…

– Na razie nie – uśmiechnął się Jaskari. – Raczej bardzo byś się wystraszył. Zaczekaj jeszcze kilka dni, aż siniaki, opuchlizna i strupy znikną. Ciągnie cię wokół oczu?

– Trochę.

– Staraj się ich nie trzeć i nie odrywaj strupów, odpadną same. Chciałbyś spotkać się teraz z rodzicami?

O, tak, Misza bardzo tego pragnął.

Jaskari przyprowadził ich, lecz wtedy chłopak przeżył szok.

Jacy oni mali i brzydcy, pomyślał. Czy to naprawdę matka i ojciec?

Rodzice jednak uśmiechnęli się do niego i z wyraźnym wzruszeniem powiedzieli, że słyszeli już, co się stało, a wtedy Misza zawstydził się swoich myśli i mocno ich objął. Wszystkim trojgu oczy błyszczały od łez.

Zaraz przyszła jeszcze pielęgniarka, Misza wiedział, że nie może to być nikt inny, poznał ją bowiem po szeleście fartucha.

Kobieta? Oczywiście! I jakaż ona piękna, ojej!

Była to całkiem zwyczajna pani, ani ładna, ani brzydka, Miszy jednak jej uroda wydała się wprost baśniowa, nie bardzo przecież potrafił porównać ją z innymi.

Na jego korzyść przemawiał jednak fakt, że najbardziej zafascynowała go dobroć, jaką wyczytał w oczach siostry, i jej miły uśmiech. Podobnie zresztą sprawa się miała z rodzicami, niewysokimi pomarszczonymi ludźmi o smagłej, zniszczonej cerze i posiwiałych włosach. Przestraszyło go jedynie pierwsze wrażenie, później, gdy popatrzył im w oczy, kochał ich już tak samo jak zawsze, za ich dobroć.

Pytająco popatrzył na pielęgniarkę. Czy ta przepiękna istota mogła być Berengaria? Chyba tak, inne rozwiązanie nie jest możliwe, chociaż ten fartuch… Zanim jednak zdążył spytać, pielęgniarka powiedziała kilka życzliwych słów i teraz Misza rozpoznał ją po głosie. To nie była Ester, tylko ta druga, którą wyznaczono do opieki nad nim przez te dni.

Przyszedł też profesor, on również był bardzo piękny, choć nie tak przystojny jak Jaskari. Potem zjawili się inni lekarze, zajrzała także Ester. Okazało się, że ma bardzo ciemną skórę i włosy, Misza na jej widok aż podskoczył. Jaskari wyjaśnił mu, że Ester jest Murzynką, lecz Misza tego słowa najwyraźniej nie znal. Trochę się jej bał, chociaż czuł, że to nieładnie z jego strony.

Życie okazywało się znacznie bardziej skomplikowane, niż to sobie wyobrażał w swojej ciemnej kryjówce, w której świat składał się zaledwie z dwóch pokojów, jednego ciemnego, drugiego jasnego, a także z matki i ojca. A przede wszystkim ze strachu, że któryś z owych niebezpiecznych ludzi z wioski odkryje jego istnienie.

Jeszcze później przyszedł Marco.

Misza, tak jak stał, usiadł na łóżku.

Och, Marco, ten to dopiero był ciemny! Lecz tak przy tym piękny, że od samego patrzenia dech zapierało w piersiach. Misza niewielu wprawdzie ludzi miał okazję spotkać, lecz mimo to nie mógł pozbyć się wrażenia, że mało komu dane było oglądać człowieka podobnego do Marca. Z przejęcia odebrało mu mowę i nie był w stanic odpowiedzieć, gdy Marco spytał go o samopoczucie. I nagle gorąco zapragnął dowiedzieć się, jak też wygląda on sam.

Miał niebieskie oczy, tak mówił Jaskari, niebieskie tak, jak ten mały kwiatek na wzorze zasłon. No i jasne włosy, jaśniejsze nawet niż Jaskariego. Regularne rysy, tak twierdził przyjaciel, choć akurat teraz dość trudno było je rozpoznać.

To bez znaczenia, że jego twarz szpecą siniaki i opuchlizna. Misza i tak postanowił zdobyć lusterko. Musi sprawdzić, czy jest równie przystojny jak Marco.

Przecież wszyscy twierdzili, że teraz, odkąd ma ręce i nogi, on też jest przystojny. Sam widział, że wzrostem może się równać z Markiem, a ojciec sięga mu ledwie do piersi. Chciał się jednak przekonać o swej urodzie na własne oczy.

Dowiedział się, że już niedługo, za dzień albo dwa, będzie mógł opuścić szpital. Rodzice zatrzymali się w hotelu w stolicy, dostali pokój tak piękny, że matka bala się w nim ruszyć. Misza miał zamieszkać razem z nimi w oczekiwaniu na większy i lepiej wyposażony dom w krainie Timona.

A potem w jednej chwili wszyscy zaczęli wychodzić, nadeszła bowiem pora obiadu Miszy, przypuszczano też, że zechce wypocząć po tak silnych przeżyciach.

Ale on nie miał ochoty na jedzenie, nie chciał odpoczywać, pragnął, żeby ktoś wziął go za rękę i zabrał ze sobą do miasta, na pola. Chciał oglądać I przeżywać świat. I to teraz, natychmiast.

Nie zdążył jednak nawet otworzyć ust i zaraz wszyscy, uściskawszy go, opuścili pokój.

Po ich wyjściu zrobiło się bardzo cicho. Słyszał rozmowy dobiegające z korytarza, głos jakiejś obcej pielęgniarki skarżącej się na tak licznych pacjentów przybyłych z Ciemności, których nie wiadomo z jakiego powodu nie wysłano do ośrodka kwarantanny.

Jakiś inny głos odparł, że kwarantanna i tak jest już przepełniona, a przyjętych do szpitala przecież umieszczono w izolatkach, wszystkich z wyjątkiem tego ślepego, który najwidoczniej był uprzywilejowany.

Powoli ich glosy cichły. „Ten ślepy”? Czyżby chodziło im o niego? Miszy zrobiło się trochę przykro, sam nie pojmował, dlaczego. Zanim trafił do szpitala, musiał przecież przejść przez bardzo gruntowne mycie, właściwie przez szorowanie i płukanie, lecz temu podlegali wszyscy, tak przynajmniej mu mówiono. Teraz nie bardzo wiedział już, co jest prawdą.

Ciekawe, czy wolno mu wyjść, tak na własną rękę.

Właściwie już wstał, żeby to zrobić, nie do końca zdając sobie z tego sprawę, gdy rozległo się dyskretne pukanie do drzwi. Sądząc, że przyniesiono obiad, powiedział cicho „proszę wejść” i z powrotem usiadł.

Ale to wcale nie był obiad. Przez uchylone drzwi wślizgnęła się do środka młoda dziewczyna.

Miszy krew uderzyła do głowy. Berengaria! Jakże niesłychanie, jak przecudnie piękna! Poczuł, że serce zaczyna walić jak oszalałe, ciało ogarnęło przyjemne drżenie.

– Ach, to ty – szepnął z radością w głosie.

Dziewczyna zarumieniła się.

– Poznajesz mnie? – spytała odrobinę przestraszona.

Misza natychmiast zrozumiał swoją pomyłkę. Przecież to nie był wcale glos Berengarii, chociaż dziewczyna mówiła tym samym językiem co ona. To zupełnie inna osoba, chociaż ktoś, kogo on również zna.

Niezgrabiasz powiedziałby teraz: „Och, myślałem, że jesteś Berengarią”, Misza jednak miał wrodzone poczucie taktu, kiwnął więc jedynie głową i poczuł, że on również się czerwieni, tak samo jak dziewczyna.

W pokoju zapadła cisza. Na długo.

Wreszcie Misza, spuszczając wzrok, spytał:

– Wtedy to byłaś ty, prawda?

Dziewczyna wyraźnie drgnęła, wreszcie odrzekła szeptem:

– Wybacz mi, bardzo tego potem żałowałam.

Misza gwałtownie uniósł głowę.

– Nie, nie, to… w niczym nie szkodziło. Ja…

Nie mógł się przyznać, że mu się to podobało, tak mówić na pewno nie wypada.

Dziewczyna zaczęła się niezgrabnie tłumaczyć:

– Zrozum, ja nie byłam wtedy sobą, pewna straszna czarownica rzuciła na mnie urok i…

Misza popatrzył na nią zdziwiony. Czarownica? Przecież one żyją tylko w bajkach. Co ta dziewczyna usiłuje mu wmówić?

– Muszę już iść – oznajmiła i odwróciła się.

– Ach, nie! – wykrzyknął bez namysłu.