Marco mocniej przytulił do siebie Gwiazdeczkę.
– Nie powinniśmy byli zabierać z sobą dziewczynek.
– Starałem się do tego nie dopuścić, ale kto potrafi odmówić Kacie?
Madragowie uśmiechnęli się.
– Będziemy ich pilnować – obiecał Chor. – I przy najmniejszym zagrożeniu od razu pobiegniecie do gondoli, prawda, Kato i Gwiazdeczko?
– Tak zrrrobimy, Chorrr – przyrzekła Gwiazdeczka.
– Spójrzcie tam! – zawołała nagle Berengaria.
Popatrzyli w dół, ich oczom ukazało się przepiękne zielone zbocze, schodzące prosto w Złą Dolinę z jej zniszczonymi fabrykami.
– Spodziewałem się tego – powiedział Marco. -Właśnie tu rozlałem jasną wodę. Popłynęła w dół i trawa zaraz zaczęła kiełkować.
– No właśnie – powiedział Faron. – I takie będzie wasze zadanie, Indro, Berengario i Sol. Dostaniecie zapas rozcieńczonej wody i będziecie ją wylewać do strumieni albo wprost na ziemię. Już wkrótce w tych dolinach zrobi się zielono i pięknie. Same musicie zdecydować, gdzie woda jest najbardziej potrzebna.
– Przyjemne zadanie – stwierdziła Sol. – Planujecie zrobić to samo w Ciemności, prawda?
– Już nawet zaczęliśmy, na południu. Woda przynosi wprost niewiarygodne efekty.
– Ale w jaki sposób zdołamy odnaleźć ptaki? -spytał Ram. – Może ich przecież być kilka stad.
– Duchy powietrza pomogą wam je zlokalizować – uśmiechnął się Faron. – A przed nimi, możecie mi wierzyć, nie ukryje się nawet piórko.
Uznali, że to dobry pomysł.
Gondola, zataczając kręgi, schodziła na wskazany szczyt i wylądowała na wielkim płaskowyżu, będącym w całości pradawną skałą. Pozostałe gondole skupiły się wokół niej, jak stadko wron przy zdobyczy. Nawet „Kondor” zmieścił się na obszarze, w którym zamierzano wznieść fundament cokołu. Dobrze wybrano wierzchołek.
Najmłodsze dziewczynki zostały u Madragów, których zadaniem było wspieranie monterów siłą i dobrą radą. Pozostali mieli rozproszyć się na wszystkie strony gondolami.
Nad pościgiem za drapieżnikami dowodzenie objął Faron. Erion zaś zabrał tych, którzy mieli zestrzelić ptaki.
Problem polegał na tym, że aby trafić w bestie, należało się do nich zbliżyć, a jeśli spotkają liczne gromady ptaków, sytuacja mogła stać się krytyczna. Należało działać prędko.
Indrze, Sol i Berengarii wyznaczono doliny, w których miały rozlewać jasną wodę, i każdej przydzielono opiekuna uzbrojonego w oszałamiający pistolet. Dziewczęta także były uzbrojone. Sol naturalnie eskortował Kiro, lecz Ram potrzebny był gdzie indziej, Indrze więc zamiast niego towarzyszył Goram. Berengarii przydzielono Jaskariego. Nastąpiła tu drobna pomyłka, jako że żadne z nich nie było wcześniej w Górach Czarnych. O tym jednak w tej akurat chwili nie pomyślał nikt.
– Jak tu ciemno – zadrżała Berengaria, gdy stanęli na płaskowyżu, gotowi, by wyruszyć.
– Ha! – prychnęła Indra. – To przecież nic takiego! W wielu miejscach w Ciemności ustawiono Słońca, zlikwidowano mur, a więc to prawdziwy poranek w stosunku do tego, co my tu zastaliśmy.
– I tak jest dostatecznie ciemno – burknął Tich, który ustawiał latarnie, aby monterzy mogli pracować.
– Zwłaszcza w dolinach – dodał Ram. – Ale nie ma już takich ciemności jak przedtem.
Na szczycie wiał zimny wiatr, wszyscy marzli i czuli się dość nieswojo. Nad górami wisiała ciężka ponurość, jak gdyby zamieszkał tam los w swej najczarniejszej postaci.
– No cóż, ruszamy – oświadczył Faron, otrząsając się z nieprzyjemnego uczucia.
22
– Ależ tu strasznie! – powiedziała Berengaria do Jaskariego.
– Masz rację – odparł z cierpką miną.
Ledwie odstawili gondolę w strategicznym miejscu, a już zorientowali się, jakim błędem było wysłanie ich dwojga, uczestniczących po raz pierwszy w ekspedycji do Ciemności, na tak ważne zadanie jak to. Jaskari nie omieszkał zgłosić swych zastrzeżeń Faronowi i porządnie naprychał mu przez telefon, a wysoko postawiony Obcy głęboko się zadumał, i to wcale nie nad złością Jaskariego, lecz nad własną bezmyślnością. Owszem, rzeczywiście tak jak mówił, Berengaria najlepiej współdziałała w parze z Jaskarim, i co do tego akurat miał rację, ale teraz przykazał im jak największą ostrożność. Dolina, w którą zeszli, była tą samą, gdzie na początku trafiły Juggernauty, pełna głazów z kamiennych lawin i przysypanych przez nie ukrytych starych siedzib. Nie była to piękna dolina, a przy tym tak opustoszała, że drapieżniki nie mogły tu przebywać. Ptaki natomiast swobodnie poruszały się wszędzie.
„Czy nie możecie przysłać nam tu Geriego albo Frekiego”, prosił Jaskari, „czulibyśmy się bezpieczniej”. Ale nie, wilki towarzyszyły tym, którzy polowali na drapieżniki. Pełniły funkcję psów tropicieli. W tej grupie był sam Faron, polecił, by Jaskari dał mu znak, gdy tylko natrafią na najmniejszy nawet ślad niebezpieczeństwa. Poza tym duchy powietrza miały jako taką kontrolę nad ptakami, zlokalizowały dwa wielkie stada.
Określenie „jako taka kontrola” nie bardzo spodobało się Jaskariemu.
– Musimy znaleźć strumień – oświadczyła pełna energii Berengaria. – Wykorzystamy jasną wodę najlepiej, jeśli wylejemy ją na jakieś zbocze, na przykład do wodospadu.
Niestety, ta dolina wydawała się sucha i kamienista. Wiele dolin powstaje na skutek wyżłobienia przez rzekę koryta, tu jednak nie było żadnej rzeki ani jeziora, nic.
Jaskari w mrocznym świetle przyglądał się pełnej zapału Berengarii i myślał sobie, jakąż to milą osóbką właściwie jest ta dziewczyna. Chyba tylko on dostrzegł tę jej stronę. Z chęcią zaprzyjaźnił się z nią bliżej, wyglądało jednak na to, że ona w najlepszym razie traktowała go jedynie jako „serdecznego przyjaciela”.
Tymczasem Jaskariemu jakby przestało to już wystarczać…
– Tam! – wykrzyknął.
Wskazał w górę jednego ze zboczy, dość daleko. Widniało tam coś, co w istocie mogło być strumieniem, a może nawet niewielkim wodospadem. Dokąd spływał, pozostawało zagadką, w dolinie bowiem z całą pewnością nie było wody. Może znikał pod ziemią? zasugerowała Berengaria, chichocząc.
– Polecimy tam gondolą – zdecydował Jaskari. Na piechotę za daleko.
– Leń! Ale czy mogę upuścić tu chociaż jedną jedyną kroplę jasnej wody? Tylko po to, żeby się przekonać, jak to działa.
– Kropla nie na wiele się zda – oburzył się Jaskari. – Ale jak chcesz, to proszę.
Berengaria wyjęła swoją buteleczkę. Przez dolinę przemknął wiatr, wyjąc głucho wśród starych głazów, które były świadkiem zbyt wielu smutków i tragedii.
Kropelka upadła na ziemię. Czekali.
– Sama widzisz – powiedział Jaskari. – Nic się nie dzieje. Czego się spodziewałaś po czarnej lawie?
– Właśnie na lawie wiele może wyrosnąć – zaprotestowała Berengaria. – I popatrz tutaj, obsydian, szkło wulkaniczne!
Jaskari przyjrzał się czarnym lśniącym kamieniom, wystającym z usypiska w drodze do gondoli.
– Piękne – przyznał. – Wypalona na szkło lawa. Uważa się, że w taki właśnie sposób zniszczona została Sodoma i Gomora, piekielnie wysoka temperatura spaliła wszystko na obsydian. Znaleziono tam podobne kamienie. Wezmę jeden z sobą.
– Ja też.
Berengaria schyliła się, żeby znaleźć odpowiedni, nieduży kamyk, wzrokiem powiodła po ziemi za ich plecami.
– Jaskari, popatrz – szepnęła.
Chłopak odwrócił się, poświecił latarką. Za nimi na udręczonej ziemi rozpościerał się lśniący szmaragdowy dywan.
– Ta kropelka – powiedział cicho. – Ach, Berengario, jakież to nieopisanie piękne. I… takie wielkie. Oczywiście mówiąc w przenośni.