Jej głos niósł się echem po bagnie.
– Ależ, Berengario, przecież masz tak wielu przyjaciół.
– Ale nie ma wśród nich mężczyzn. Oni albo mnie unikają, albo się na mnie rzucają. A teraz idź sobie, muszę się uspokoić!
Była tak bardzo wzburzona, że cała aż się trzęsła, Jaskariemu nie pozostawało nic innego, jak wrócić do gondoli i tam na nią czekać. Musiał jednak przyznać, że jest bardzo głęboko urażony.
Berengaria przykucnęła i zasłoniła twarz rękami. Cierpiała, ale nawet nie wydała z siebie jęku.
Moczary pogrążyły się w ciszy, Jaskari odszedł daleko.
Po chwili dziewczyna przestała się trząść, lecz nie ruszała się z miejsca, właśnie coś sobie uświadomiła. Odkryła pewną prawdę o sobie.
– O, nie – szepnęła zdumiona i przerażona. – Och, nie, nie!
Raz po raz powtarzała to jedno krótkie słowo, jak gdyby ono mogło w czymś pomóc. Jakby był to jakiś rytuał albo zaklęcie.
Nagle przeszył ją strach. W koronie drzewa znów coś zatrzeszczało, rozległ się niezwykły, przypominający beczenie dźwięk i olbrzymie czarne ptaszysko sfrunęło w dół. Nieznośnie ostre szpony wbiły jej się w ramiona, a kątem oka dostrzegła otwarty dziób.
23
Berengaria zaczęła głośno krzyczeć, co oczywiście było reakcją jak najbardziej naturalną, ale że tak prędko zdoła wydobyć pistolet z obezwładniającymi nabojami, sama nie przypuszczałaby nawet w najśmielszych snach.
Strzeliła przez ramię i trafiła w upierzoną łapę. Ale już to wystarczyło. Ptaka, wolno, lecz nieubłaganie, ogarniał paraliż i otwarta gardziel nie miała już żadnej mocy, dziób pozbawiony został siły, choć prawie dosięgał już głowy dziewczyny.
Lecz potworny drapieżny ptak nie przyleciał tu sam. Na powyginanym kalekim drzewie siedziało ich aż trzy. Nic dziwnego, że drzewo sprawiało tak straszne wrażenie.
Jaskari, rzecz jasna, na krzyk dziewczyny natychmiast przybiegł, był jednak zbyt daleko, a Berengarii od rany na ramieniu zdrętwiała cała ręka i nie była w stanie jeszcze raz podnieść pistoletu.
– Jaskari, na pomoc! – zawołała, gdy do ataku przystąpiły dwa pozostałe ptaszyska.
Odpowiedział jej coś od strony mokradeł, nie słyszała, co mówił.
Potem nagle rozległy się dwa stłumione wystrzały, jeden po drugim, i ptaki spadły niemal wprost w objęcia Berengarii. Uwolniła się od nich, krzywiąc się z obrzydzenia, i odwróciła.
Przed nią stał Faron z obezwładniającą bronią w dłoni. Berengaria chciała spytać, skąd się tu wziął, była jednak zbyt słaba, by cokolwiek powiedzieć. Rana w prawym ramieniu piekła i bolała, przyprawiając ją niemal o utratę świadomości, z lewym nie było aż tak źle.
Faron ukląkł przy niej i zbadał rany.
– Jaskari, ty się zajmij ptakami – polecił, gdy nadbiegł młody lekarz. – Zrób im zastrzyk z eliksiru.
Trochę to było nie w porządku, że lekarzowi nie pozwolono zająć się ranną, lecz Jaskari nie protestował. Wyjął natomiast z kieszeni podręczny zestaw opatrunkowy i zanim zajął się ptakami, podał go Faronowi.
– Musimy się spieszyć – powiedział Obcy, starannie oczyszczając rany Berengarii. – Właśnie przed chwilą dano mi znać, że drugie wielkie stado ptaków atakuje monterów, a Tell został z nimi sam. Chociaż nie, Indra i Goram chyba już do nich dotarli.
– Ojej! Dzieci! – jęknęła Berengaria. Zaczęła już dochodzić do siebie po pierwszym szoku.
– Na pewno są bezpieczne w gondoli. Monterzy otrzymali rozkaz schronienia się w pojeździe, ale nie wiem, czy wszyscy zdążyli.
– Skąd wiedziałeś, że potrzeba nam pomocy? -spytał Jaskari.
– Dała mi znać jedna z pań powietrza. Miały wrażenie, że grupka ptaków znajduje się gdzieś w innym miejscu i nie ustały, dopóki ich nie odnalazły.
Zarówno Jaskari, jak i Berengaria słyszeli o niezwykłym sposobie, w jaki potrafił poruszać się Faron, i zrozumieli, że nim właśnie musiał się teraz posłużyć. Nigdzie bowiem nie zauważyli żadnej innej gondoli.
– No już, teraz jesteś jako tako cała – obwieścił Faron. – Możesz iść sama?
– Oczywiście – odparła krótko. – Dziękuję za pomoc.
Podniosła się, lecz natychmiast się zachwiała. Faron od razu wyciągnął do niej rękę, ale dziewczyna gwałtownie mu się wyrwała.
– Nie dotykaj mnie! – syknęła, nie panując nad sobą, Faron więc posłusznie cofnął dłoń.
We dwóch z Jaskarim wymienili tylko zdumione spojrzenia.
Potem czym prędzej pospieszyli do gondoli. Zostawili ptaki, które wkrótce miały się obudzić, teraz już łagodne i ulegle.
Faron ani słowem nie wspomniał, że wcześniej był świadkiem całej tej sceny, jaka rozegrała się między Jaskarim a Berengarią.
Kirowi, Sol i Ramowi udało się wmusić eliksir trzem drapieżnikom w dolinie. I podczas gdy Kiro z Sol w pośpiechu wyruszyli na zagrożony płaskowyż, Ram powrócił do Dolga i wilków, które w wąskiej dolinie zoczyły cztery drapieżniki.
Natomiast Marco, Móri i Erion toczyli bardzo nierówną walkę z pierwszym stadem ptaków. Niektóre atakowały ich, sylwetki innych widoczne były jedynie na tle nieba, gdy siedziały na krawędzi skały, wyraźnie na coś wyczekując. Mężczyznom potrzebne były posiłki, nie mogli jednak na nie liczyć, dopóki rozwścieczone olbrzymie ptaki atakowały monterów na szczycie.
Dziewczynki schowały się pod siedzeniem w gondoli, do której zaczął zaraz napływać strumień ogarniętych paniką robotników, ledwie przybyłych z Królestwa Światła. Tak się akurat złożyło, że przylecieli w bardzo niefortunnym momencie.
Madragowie cały czas przekazywali Faronowi raporty o sytuacji na wierzchołku i jak mogli starali się pomagać Tellowi. Obcy miał uczucie, że traci panowanie nad sytuacją.
– Czy wszyscy kierują się na płaskowyż? – spytała Berengaria w gondoli. Była bardzo blada i zmęczona. – A czy przypadkiem ktoś z nas nie powinien ruszyć z odsieczą grupie Marca?
– Owszem, tylko kto?
– Ja mogę iść – zgłosił się Jaskari. – Berengaria powinna już dzisiaj unikać kolejnych bliskich spotkań z ptakami. Zresztą pewnie chciałaby pomóc tam, na górze. Wypuście mnie u Marca, sami lećcie dalej!
Nie wyglądał najlepiej. Chyba bardzo wziął sobie do serca złość, jaką okazała mu Berengaria.
Naprawdę chodzi o to, żebym unikała ptaków? zastanawiała się dziewczyna. Jest ich przecież dość tam na płaskowyżu.
Właściwie jednak odczuwała ulgę, gdy z pomocą duchów odnaleźli wciśniętych między skały mężczyzn, do których miał dołączyć Jaskari. Między nimi dwojgiem zapanowało niezbyt przyjemne napięcie i Berengaria dobrze wiedziała, że w połowie jest to jej wina. Nie musiała przecież reagować aż tak gwałtownie.
Po tym, jak Jaskari wyskoczył, pozwolili gondoli chwilę zawisnąć w powietrzu i wtedy Faron ustrzelił kilka ptaków. Potem jednak pospieszył z powrotem na szczyt góry i czwórka w dole od tej pory musiała radzić sobie sama.
Sytuacja w dole nie przedstawiała się najlepiej, lecz Berengaria rzeczywiście miała ptaków po dziurki w nosie i nie potrafiła się przemóc, żeby tam zostać i w czymkolwiek pomóc.
– Do czegoś chyba muszę się przydać? – odrobinę agresywnie zwróciła się do Farona.
Nie odwracając się od pulpitu sterowniczego gondoli odparł:
– Owszem, możesz przypilnować dziewczynek.
– One są dobrze chronione. Czy nie mogłabym raczej pomóc Dolgowi zmierzyć się z drapieżnikami? Chyba wolę czworonożne stworzenia.
– Dolg ma dość pomocników, ale podobno jacyś monterzy są ranni, czy mogłabyś się zająć nimi?
– Oczywiście – powiedziała pokornie.
To znów oznaczało ptaki, wstrętne krwiożercze ptaki, krążące wszędzie dookoła. Ale co tam, nikt nie będzie mówił o Berengarii, że jest tchórzem.