Выбрать главу

– Naprawdę szczerze mi przykro, że nie zabrałem cię w Góry Czarne na tę pierwszą wyprawę – nieoczekiwanie powiedział Faron. – Rozumiem teraz, jak bardzo musiało cię to zranić. Miałem swoje powody, lecz muszę przyznać, że chyba wszyscy źle cię oceniliśmy.

– Wcale nie – odparła cicho dziewczyna. – Przed chwilą sama właśnie się przekonałam, że jestem źródłem niepokoju.

– Wcale tak nie uważam. Każdy musi być odpowiedzialny za siebie.

Podniosła głowę i popatrzyła na jego proste plecy okryte płaszczem Obcych. Co on widział?

Nie miała odwagi pytać.

– Gdzie się podziała twoja radość, Berengario, ten twój głód życia?

Ton głosu Farona całkowicie ją zaskoczył, cały był przesycony… smutkiem? Zrozumieniem?

– Chcę tylko umrzeć – odparła krótko, lecz Obcy bez trudu dostrzegł, że targają nią sprzeczne uczucia.

– Czy ty zawsze musisz tak przesadzać?

– Owszem, muszę! – prychnęła.

Przez chwilę milczał.

– A dlaczego chcesz umrzeć?

– Dlatego, że wszystko tak strasznie poplątałam.

Kolejna chwila milczenia.

– Wyjaśnij mi to! -Nie.

Faron już więcej nie pytał.

Na płaskowyżu panował kompletny chaos. Dokoła leżały oszołomione ptaki, a powietrze aż wibrowało od łopotu ciężkich skrzydeł i przenikliwych krzyków. Mężczyźni, którzy nie zmieścili się w gondolach, leżeli pod nimi, krzycząc ze strachu. Współtowarzysze Farona zbili się w gromadkę odwróconą do siebie plecami i strzelali do atakujących straszydeł. Tell dowodził całą akcją, pomagali mu Madragowie, Kiro i Goram. Indra i Sol natomiast próbowały zająć się rannymi, lecz nie miały się gdzie podziać, monterzy bowiem zajęli wszystkie wolne gondole.

– Przeklęte ptaszyska! – wrzasnęła Indra i zamierzyła się ręką na zbyt natrętnego ptaka.

Faron natychmiast przejął dowodzenie.

– Berengario, urządź w naszej gondoli szpital polowy. Nikomu innemu poza Sol, Indrą, tobą i rannymi nie wolno tam wchodzić. Stop, zatrzymajcie się! – krzyknął do robotników, którzy już usiłowali wedrzeć się do pojazdu. – Odejdźcie stąd, poradzimy sobie, jeśli wszyscy pomogą!

Nadbiegła Indra.

– Faronie, z dziewczynkami niedobrze, skuliły się w kącie i strasznie płaczą.

– Tamie! – zawołał Faron Madraga. – Natychmiast przyprowadź dziewczynki tutaj!

Tam zniknął w wielkiej gondoli, potem Kata i Gwiazdeczka zostały uniesione ponad głowami monterów i wreszcie Tam wyszedł, pod każdą pachą niosąc dziewczynkę.

– Teraz już lepiej, bardzo się o nie niepokoiłem.

Roztrzęsionym małym panienkom wskazano miejsce na ogonie innej gondoli. Berengaria zaczęła je pocieszać.

– Teraz już wszystko będzie dobrze, Kato i Gwiazdeczko.

Faron patrzył na nią zadowolony.

– Świetnie, Berengario.

Zdawał sobie sprawę, że dziewczyna potrzebuje każdej możliwej pochwały.

– Oklopne tasyska – popłakiwała Kata. – Ciały połwać moich tatusiów.

– O, nie, tego im nie wolno robić, nie bój się, na to nie pozwolimy – zapewniła Berengaria.

Razem z Indra i Sol prędko zorganizowały sobie pracę. W gondoli sporo było środków opatrunkowych i wzburzonym robotnikom zaraz opatrzono poranione ręce i nogi. Ci z monterów, którzy nie zdołali się choć trochę ukryć pod gondolami, mieli też zadrapania na twarzach i skaleczenia na głowie. Nie było żadnych ciężkich obrażeń, lecz wszyscy pozostawali w stanie szoku.

Berengaria zajmowała się akurat mężczyzną, któremu ptak rozorał całe ramię, tak jak i jej, lecz o tym nie wspomniała. Ten człowiek okropnie uskarżał się na swój los i żądał ukarania odpowiedzialnych za to, co się stało. A więc Farona i Eriona.

– Oni robią, co mogą – mrucząc pod nosem broniła ich Berengaria.

Indra i Sol miały własne zajęcia.

– Kata, Gwiazdeczka – zawołała Berengaria. – Czy możecie mi przy tym pomóc?

Dziewczynki wystraszone podeszły bliżej.

– Ojej! Leci klew – powiedziała Kata z pełnym podziwu lękiem.

– Tak, i zaraz ją zatamujemy. Kato, możesz tu przytrzymać, a ja z Gwiazdeczką w tym czasie przygotujemy bandaż?

Dzięki temu najmłodsze uczestniczki wyprawy mogły przestać myśleć o sobie i poczuły się nagle bardzo ważne. Kata mocno zacisnęła rączki na krawędziach rany, aż mężczyzna jeszcze głośniej jęknął z bólu, a sprytna Gwiazdeczka nałożyła mu opatrunek według wskazówek Berengarii. Potem owinęły rękę bandażem. Wszystko poszło jak najlepiej, chociaż nie było czasu na to, by zszywać rany, czekał przecież następny pacjent.

– Pomogłyśmy ci, Bengaria – powiedziała Gwiazdeczka, gdy rannego przesunięto dalej. – Byłyśmy bardzo dzielne, prawda?

– Bardzo – ciepło odpowiedziała Berengaria.

– Możemy jesce pomóc, Bengabanga? – spytała Kata.

– Może i tak, ale bardzo wam dziękuję.

– No, proszę, proszę – rozległ się głos Farona przy drzwiach. – Słyszę, że przynajmniej w twoim głosie pojawiły się iskierki życia.

– Czy ty zawsze musisz zaskakiwać mnie od tyłu?

– Nie, przyszedłem tylko z kolejnym pacjentem, ciężko rannym.

Był nim Goram. Mężczyźni, broniąc się przed ptakami, musieli wnieść go do środka. Miał paskudne rany na twarzy i na piersiach.

– Zaatakowały go równocześnie trzy ptaki – powiedział Faron. – A na domiar złego zabrakło mu amunicji.

Berengaria pomyślała z lękiem o czwórce, która walczyła wśród skał, samotna przeciw niemal równie licznemu stadu latających straszydeł.

– Faronie, czy nikt nie może wyruszyć z odsieczą Marcowi i jego grupie?

– Owszem, gdy tylko tutaj zapanuje równowaga. Nikomu nawet się nie śniło, że czarnych ptaków jest aż tak dużo. No, dzięki Bogu, przybywają dwie gondole z Królestwa Światła. Na jednej jest więcej broni i dodatkowa amunicja. Teraz monterzy mogą nam pomóc. Och, gdyby tylko zjawił się „Kondor”! Mógłby rozpędzić i przegonić tych skrzydlatych morderców.

– Ale czy my naprawdę tego chcemy?

– Nie, masz rację. Należy ich uśpić.

Odszedł. Trzy, a raczej pięć dziewcząt natychmiast znów wróciło do rannych. Zajęły się przede wszystkim Goramem.

Rozpięły mu koszulę na piersi.

– Ach, nie! – jęknęły.

Berengaria natychmiast rzuciła się do drzwi.

– Faronie! – zawołała.

Zaraz do niej przyszedł.

– Faronie, Goram jest śmiertelnie ranny! To strasznie głęboka rana, on naprawdę może umrzeć!

Faron wyglądał na udręczonego.

– To prawda, a to dlatego, że on pragnie śmierci.

– Poślij natychmiast po Jaskariego, my sobie z tym nie poradzimy.

– Sam go tam zastąpię. Wyruszam od razu. Zabiorę tylko więcej usypiających strzał. Starajcie się utrzymać Gorama przy życiu, dopóki nie przybędzie Jaskari.

Berengaria wróciła do gondoli i powtórzyła przyjaciółkom słowa Farona. Goram ocknął się i cicho mówił coś Indrze. Nabrał do niej zaufania, gdy razem wykonywali zadanie.

Indra przytrzymywała jego głowę, Sol natomiast bezskutecznie usiłowała zatamować krwotok.

Berengaria usłyszała ostatnie słowa Gorama:

– Pozdrówcie Lilję… i powiedzcie, że ja… czekam na nią… w Świętym Słońcu. Tam ją przyjmę.

– Dobrze, powiem – zaszlochała Indra. – Ale, Goramie, tobie nie wolno umierać, nie możesz, jesteś przecież…

Ale Goram przestał reagować. Dziewczętom nie pozostawało już teraz nic innego, jak opatrzyć mu rany najstaranniej jak umiały, i czekać na Jaskariego. Nie wiedziały, czy Goram jeszcze żyje, czy też nie, obawiały się najgorszego.