Ona zaraz się zatrzymała. I znów zapadło niezręczne milczenie. Wreszcie Misza po długim namyśle spytał:
– Czy to ty masz na imię Elena?
– Tak – odszepnęła cicho.
Wydawała mu się nieskończenie piękna i… kusząca. Ale chyba nie mógł powiedzieć tego na głos. A może właśnie powinien?
Patrzył na jej drobne, delikatne dłonie, które wtedy trzymały… trzymały… Nie miał śmiałości, żeby skończyć tę myśl, bo zaraz znów spodnie zaczęłyby go cisnąć. Odwrócił głowę. Doskonale pamiętał, jak weszła, twierdząc, że jest pielęgniarką, której zlecono masaż, i jak zaczęła zbliżać się do owego szczególnego miejsca na ciele. Od dotyku jej rąk tak dziwnie go łaskotało, tak nieznośnie, a potem ona rozzłościła się za to, że nie potrafił się pohamować. Mówiła takie nieprzyjemne słowa, później ktoś przechodził korytarzem i ona wyskoczyła przez okno.
Ojej! Znów dzieje się z nim to samo! Dobrze, że siedzi.
Pamiętał, że zdjęła wtedy majtki i już prawie wspięła się do niego na łóżko, kiedy rozległy się kroki i wszystko tak nagle się skończyło. Co takiego powiedziała zirytowana? „Czyżbym nigdy nie miała poczuć w sobie mężczyzny?”
Rzeczywiście, mówiła prawdę: wtedy była zupełnie inna. Teraz wydawała się taka spokojna i miła, trochę bezradna. Tamtym razem przebijała z niej agresja.
– Czy ta opowieść o czarownicy jest prawdziwa? – spytał zażenowany.
Elena zaraz się ożywiła.
– O, tak, musisz mi uwierzyć, ja nie jestem taka, jak byłam wtedy. Właściwie nigdy nie przeklinam, no, najwyżej czasem, i w ogóle nic umiem postępować z chłopcami. To ta wiedźma, Griselda, nienawidziła mnie i uczyniła mnie złą. Jestem już teraz uzdrowiona, zły urok został pokonany.
Misza przełknął ślinę. Kiwał głową na znak, że jej wierzy, choć sam nie był wcale o tym przekonany.
– Eleno – rzekł nieśmiało. – Tak bardzo chciałbym zobaczyć świat. Czy ty mogłabyś mi go pokazać?
Wtedy dziewczyna się uśmiechnęła.
– To niebagatelna prośba! Ale może masz na myśli tutejszą okolicę, w pobliżu szpitala?
– Tak, właśnie tak – odparł z ulgą.
Dostrzegłszy pełne wahania spojrzenie, jakim obrzuciła jego twarz, zrozumiał natychmiast, że chyba poprosił o zbyt wiele.
– Przepraszam, mówili mi przecież, że wyglądam trochę dziwnie.
– Wcale nie o tym myślałam – odpowiedziała Elena jakoś za prędko. – Tylko miałeś chyba teraz jeść obiad, tak twierdzili w recepcji.
– No tak, i słychać już to brzęczenie wózka. Wobec tego zapomnijmy o tym, o co cię prosiłem.
– O, nie, chętnie cię oprowadzę – zaprotestowała Elena z ożywieniem. – Przyjdę po ciebie za godzinę, czy tak będzie dobrze?
Misza nie spodziewał się, że tak bardzo się ucieszy. Z radości i podniecenia prawie nie mógł przełknąć jedzenia, a pielęgniarkom, które z nim żartowały, odpowiadał z wyraźnym roztargnieniem. Siedział, myśląc tylko o pięknej Elenie i ich wspólnej tajemnicy, wiercił się przy tym na krześle, bo całe jego ciało ogarnęło wzburzenie. Chyba nigdy jeszcze jedna godzina tak strasznie mu się nie dłużyła!
Gdy pielęgniarki wreszcie sobie poszły, ułożył się na łóżku. Czuł się taki zmęczony, tak bardzo zmęczony, dopiero teraz uświadomił sobie, jak wiele właściwie przeżył w ciągu jednego dnia. Wspomnienia dzisiejszych wydarzeń zalały go niczym rzeka, wirowały w głowie.
Teraz zaczyna się życie, powtarzał w duchu, lecz nie był w stanie zebrać myśli. Spróbował się skupić.
Chcę zaznać wszystkiego, moje ciało i dusza tęsknią za nowymi doświadczeniami, spragnione są życia jako takiego. Dotychczas żyłem jedynie w odizolowanym, okaleczonym świecie snów, w którym nie wiedziałem nic o tym, co istnieje poza ścianami chaty. Teraz wreszcie przyszła moja kolej, mam tyle pragnień…
Ale nie, wrażenia przemykały tak prędko, że zapominał o nich w tej samej sekundzie, gdy pojawiły się w jego myślach. Co też takiego sobie zaplanował? Już nie wiedział.
Elena…
Co oni zrobili? Coś emocjonującego i przerażającego zarazem. Tyle tylko zdołał wychwycić, bo wspomnienie zaraz znów uciekło. Na moment pojawiła się twarz Marca, wspaniałego Marca.
Berengaria? Nigdy jej nie widziałem.
O kim on myślał w tej chwili? Wspomnienie tej osoby zniknęło jak wszystko inne.
Misza usiłował się rozluźnić, odprężyć, czekając na coś… na kogoś? Na Elenę? Tak, na Kicnę…
Zastała go śpiącego na łóżku. Przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu z czułym uśmiechem na ustach. Nie miała serca go budzić.
A ja nic włożyłam bielizny, pomyślała, śmiejąc się w duchu z rezygnacją, lekko zawstydzona.
Obserwowanie Miszy sprawiało jej przyjemność. Pomimo szpecących śladów, jakie zostały na jego twarzy po trudnej operacji, dostrzegała sympatyczne rysy, niewinność i dziecięcą czystość chłopaka.
Mamy przed sobą jeszcze wiele pięknych chwil, pomyślała Elena i cicho wyszła z pokoju chorego.
3
Ci, którym powierzono zaaplikowanie eliksiru dobroci wszystkim mieszkańcom wnętrza Ziemi, mieli większe problemy z Małym Madrytem, miastem nieprzystosowanych, aniżeli z całą Ciemnością. A przecież to miasto położone było w Królestwie Światła!
Oczywiście nie powinno się mierzyć wszystkich jedną i tą samą miarą. Większość mieszkańców Małego Madrytu posłusznie wypiła cudowny wywar Madragów, znaleźli się jednak tacy, którzy za wszelką cenę chcieli się od tego wymigać. Sutenerzy, oszuści, spekulanci giełdowi, drobni kryminaliści… Oni nie życzyli sobie, by ich działalność stała się „grzeczna”. Nie chcieli, by ludzie, z którymi utrzymywali kontakty, zrywali je w imię przyzwoitości. Nic zamierzali rezygnować z jakże przyjemnego życia, które wiedli dotychczas.
Luksusowa prostytutka Zenda nie posiadała się z gniewu. Akurat teraz, gdy wreszcie zdołała się urządzić w swoim własnym domu, w mieście pojawili się jacyś świętoszkowaci durnie z Sagi z postanowieniem, że nawrócą wszystkich mieszkańców Małego Madrytu, używając do tego jakiejś święconej wody!
Jak ona zdoła znaleźć klientów, gdy tak się stanie? Co będzie, jeśli wszyscy mężczyźni wstąpią nagle na ścieżkę cnoty i będą siedzieć w domu razem ze swymi śmiertelnie nudnymi żonami?
Cholera! Aż parskała ze złości, krążąc jak lew po klatce w swojej willi, którą dostała w podarunku od zauroczonego jej wdziękami członka rady miejskiej.
Oczywiście dom w chwili, gdy go przejmowała, był strasznie nudny, drobnomieszczański, niezwykle porządny, idealny dla zwykłej szarej gospodyni domowej. Mieszkała w nim wcześniej jakaś rodzina, która się rozpadła, pewien agresywny mężczyzna, jego sztywna żona i ich córka. Lilja, chyba tak nazywała się ta dziewczyna. Cóż za idiotyczne imię! Mężczyzna, zdaje się, trafił do więzienia czy też w inny sposób wypadł z gry, żona z córką natomiast przeniosły się do Sagi. No cóż, krzyżyk na drogę!
Teraz dom wyglądał już znacznie lepiej. Zenda zadowolona rozejrzała się w koło. Doprawdy, urządziła go luksusowo! Pokoje od frontu w pięknych przytłumionych kolorach mogłyby oszukać każdego, a jednocześnie dawały gościom poczucie pełnego bezpieczeństwa. Natomiast sypialnia… Olala! Krwistoczerwony aksamit, zwierciadło na suficie, wygodne miękkie meble, olbrzymie łóżko, błyszczące ozdoby i ciężki zapach perfum. A wszystko po to, by wzbudzić w mężczyznach szaleńcze pożądanie.
Zenda mówiła o sobie, że jest call girl. Brzmiało to o wiele bardziej elegancko aniżeli określenie, na jakie zasługiwała w rzeczywistości: chciwa, pazerna dziwka. Olbrzymie sumy, jakich żądała za swoje usługi, nie przenosiły jej automatycznie do wyższej klasy, choć ona sama tak właśnie uważała.