– A więc udzielamy ci pozwolenia – roześmiała się Indra. – Wydaje mi się, że wszyscy wnieśliśmy swój wkład w wybudowanie tego masztu.
– Owszem, wszyscy mamy prawo tak czuć, ale teraz czas już nadszedł.
Na płaskowyżu zapadła cisza. Jedynie wiatr szarpał za ubrania i zawodził na podtrzymujących maszt stalowych linach.
Wiadomo było, że w Królestwie Światła i w Ciemności wygłoszone zostaną uroczyste przemówienia, zagrają orkiestry i zaśpiewają chóry. Tu niczego podobnego nie planowano. Całe szczęście, tą okolicą władała jedynie wielka cisza pustkowia.
I nagle otaczający ich mrok rozerwało promienne światło, musieli osłonić oczy, tak bardzo było bowiem mocne.
A zaraz potem ukazały się Góry Czarne w całej swej przytłaczającej okazałości. Jasne i piękne, wprost zapierające dech w piersiach.
Światło było mocne, ale też i miało docierać daleko.
Święte Słońce oświetlało teraz całe wnętrze Ziemi, które stało się jednym królestwem.
Królestwem Światła.
Dwa dni później Elena wybrała się z Miszą do sklepów stolicy. Zamierzali kupić mniejsze i większe rzeczy do nowego domu w krainie Timona.
W ostatnim czasie rysowali, planowali i dyskutowali z ekspertami, najzupełniej obojętnie traktując zajęcia przyjaciół z ich grupy. Oczywiście zauważyli, że wielkie Słońce świeci teraz nad całym wnętrzem Ziemi, bo to przecież właśnie ono oświetlało ich działkę, poza tym jednak niewiele ich to interesowało. Żyli w swoim własnym małym świecie, a Elena nigdy nie była równie szczęśliwa jak teraz.
Nareszcie czuła się jak ryba w wodzie, miała wiele zajęć w domu, odnalazła miłość i spokój. A Misza nieustannie ją podziwiał i szczerze się cieszył, że nie musi wyprawiać się na poszukiwanie niebezpiecznych przygód. Pragnął zostać nauczycielem jak jego ojciec, podjął już decyzję.
Siedzieli teraz w kawiarnianym ogródku, odpoczywali po odwiedzeniu sklepów z zasłonami, gdy Elena powiedziała nagle:
– Popatrz w tamtą stronę, to przecież Ram. I oczywiście Indra. Są też inni, Dolg i Móri.
– Idą wszyscy! – wykrzyknął Misza. – Czyżby szli na postój gondoli?
– Tak – sapnęła Elena. – Wybierają się do bazy rakietowej. Wychodzą na powierzchnię Ziemi. O, jest też i Marco! Kochany Marco, on nas opuszcza, jak sobie teraz damy radę?
– Ram chyba mówił, że Marco będzie pomagał jakiejś grupie badaczy.
– Tak, to, zdaje się, wiąże się z warstwą ozonową i lodem na biegunach – potwierdziła Elena. – Idzie też Berengaria, moja piękna kuzynka. Pomyśl tylko, a jeśli nigdy więcej ich nie zobaczymy?
Oddalali się coraz bardziej od Eleny i Miszy, których nie zauważyli. Elena patrzyła za nimi ze łzami w oczach. Szła Sassa z Jorim, Kiro i Sol, Lilja, która miała działać razem z Dolgiem.
– Widzę, że Faron czeka na nich z Erionem – powiedział Misza, który w napięciu śledził całą scenę. Większość z tych ludzi była przecież jego przyjaciółmi.
– Tak, ale Obcy nie wyjdą na zewnątrz. Widziałam, że Faron ściskał Indrę i Sassę. Lilję też. Ale Berengarii tylko podał rękę.
– To bardzo brzydko z jego strony.
– No, oni się tak dobrze nie znają. Berengaria nie brała udziału w wielkiej ekspedycji.
– Mhm, masz rację. Och, będę za nimi tęsknić.
– Ja także – powiedziała Elena roztargnionym głosem.
Wkrótce jednak Elena i Misza stracili dawnych przyjaciół z oczu, a potem prędko o nich zapomnieli, wracając do swoich spraw.
Opuścili już tę grupę, podobnie jak wcześniej zrobili to Oriana i Thomas, a także Paula i Helge. Oko Nocy właściwie także nie zaliczał się już do dawnego kręgu przyjaciół. Jego żona spodziewała się dziecka, a ponadto był wodzem, dlatego też musiał zostać przy Indianach. Siska również nigdzie się nie wybierała ze względu na Gwiazdeczkę, lecz ona i Oko Nocy musieli być gotowi do wyjazdu w każdej chwili, gdy tylko zaistnieje potrzeba, by stawili się wszyscy wybrani. Nie wiadomo było, na co mają się przygotowywać.
Yorimoto znalazł sobie sympatię i był nią bardzo zajęty, Jaskari został wśród zwierząt.
Grupa przyjaciół trochę się skurczyła.
Duchy jednak towarzyszyły im nadal, niewidzialne jak zwykle.
W gondoli wiozącej ich do bazy większość udających się na powierzchnię Ziemi siedziała w milczeniu. Nie wiedzieli, czy kiedykolwiek jeszcze ujrzą Królestwo Światła.
Walczyli dotychczas z potworami najróżniejszej maści, teraz pozostawało im stawić czoło najgroźniejszemu ze wszystkich stworzeń.
Człowiekowi.
Margit Sandemo