Выбрать главу

Breslau, dnia 20 grudnia 1938 r.

Drogi Eduardzie,

zasmucił mnie Twój list bardzo. Nade wszystko boleję nad tym, że chcesz zerwać nasze stosunki z powodu, który rozumiem, ale który nie może być rozstrzygający.

Bo czas leczy wszelkie rany i będziesz się jeszcze śmiał ze sprawy Minotaura. Na razie proszę Cię tylko o jedno. Gotów byłem nawet przekonywać Cię na miejscu, we Lwowie – bo byłem zatroskany o Ciebie – lecz z powodu nawału pilnych spraw nie mogłem tego dokonać. Zaklinam cię, nie odchodź z policji. Uwierz nieco starszemu koledze, paradoksalnie, siedząc przy jednym stole z mordercą, masz okazję, by być jeszcze lepszym policjantem, niż jesteś. Patrz na niego cały czas i zapamiętuj dobrze jego twarz – bezczelną, pewną siebie, bezkarną. Ta twarz musi Ci się wryć w pamięć nieodwołalnie, tak jak się niegdyś w niej odcisnęły greckie czasowniki nieregularne. Musisz ją umieć przywołać w każdym momencie. A zwłaszcza wtedy, kiedy będziesz ścigał innego mordercę. W chwili zwątpienia, gdy ręce będą Ci opadać z bezradności, a zbrodniarz wciąż będzie Ci się wymykał, przypomnij sobie twarz, którą widzisz dziś u boku Twej córki. Niech ten pysk będzie pyskiem wszystkich morderców tego świata, niech ta morda będzie mordą szatana albo Minotaura – jak wolisz. Przeżywając szczyt nienawiści, staniesz się pogromcą szatana, prawdziwym psem gończym, który albo zagryzie mordercę, albo się udławi jego juchą. Przyjmij, Eduardzie, moją wskazówkę, lecz zrób, jak chcesz. Jeśli stary Ebi przypomina Ci sprawę Minotaura, to zapomnij na jakiś czas o starym Ebim. Ale nie na zawsze, na Boga! Z kim się wódki napiję i pójdę na dziewczynki, jak nie z Tobą?

Twój Eberhard

Post scriptum: l pamiętaj – zawsze możesz na mnie polegać.

Lwów, Wigilia, 1938 rok,

godzina szósta po południu

Przy wigilijnym stole siedziała cała rodzina Popielskich: Edward, Leokadia, Rita oraz jej mąż, doktor Bronisław hrabia Woroniecki-Kulik. Był jeszcze jeden, najmniejszy członek rodziny, liczący sobie dziesięć miesięcy Jerzyk Woroniecki-Kulik, którego służąca Hanna nazywała „mucko najsłodsze”. Dziecko rozwijało się prawidłowo, a apetyt odziedziczyło chyba po dziadku, bo za pożywienie uważało wszystko, co napotykało na swej drodze. A ponieważ Jerzyk poruszał się głównie na czworakach, jadł więc te rzeczy, które były dostępne pół metra od ziemi. Atakował zatem – jak mały psiak wszystkie nogi od krzeseł i stołów oraz koronkowe serwety, zwieszające się z różnych szafek i stolików. Niedobrze było wtedy, kiedy „hrabczuk” – bo i tak go nazywała poczciwa służąca, która go nadzwyczaj ukochała wraz z serwetą ściągał jakieś naczynia. Pół biedy, gdy był to talerzyk z ciastkami, natychmiast zjadanymi, gorzej, kiedy mały z równym zapałem zajmował się zawartością dziadkowej popielnicy.

W czasie swej pierwszej w życiu wigilijnej kolacji dziecko było bardzo niespokojne. Najpewniej nastrój powszechnego pośpiechu, napięcia i bieganiny wybił je z normalnego rytmu dnia, bo nie chciało zasnąć po południu i w związku z tym było marudne i nieznośne. Nie dawało się uspokoić nawet dziadkowi, który miał na nie zawsze kojący wpływ. Nie tyle zresztą sam dziadek, ile jego łysina. Jerzyk zwykle dotykał dziadkowej głowy z takim zapamiętaniem, jakby odkrywał nieznane lądy. Pomruki, które Edward przy tym wydawał, sprawiały, iż niemowlę radośnie piszczało i odsłaniało w uśmiechu swoje dziąsełka – najpierw bezzębne, potem ozdobione dwoma ostrymi mleczakami.

Niestety, w Wigilię na Jerzyka ani dziadkowa łysina, ani jego mruczenie nie miały kojącego wpływu. Chłopiec, ubrany jak dziewczynka w sukienkę z koronkowym kołnierzem, wyginał się na jego kolanach, wrzeszczał, wkładał do buzi pulchną rączkę, wierzgał, aż w końcu kopnął w wazę z czerwonym barszczem. Z talerza trysnęła fontanna kropel. Ich większa część osiadła na obrusie, a kilka – na śnieżnobiałej koszuli dziadka. Popielski nawet nie zwrócił na to uwagi; wziął wnuczka na ręce i zaczął z nim chodzić po pokoju, co – nawiasem mówiąc – trochę uspokoiło małego.

Zebrani patrzyli na tę sielankową scenę rodzinną i myśli każdego z nich krążyły w innych rejonach. Rita uśmiechała się. Coraz częściej rodziła się w niej nadzieja, że w końcu dobrze się ułożą stosunki ojca z jej mężem. Po smutnym dniu ślubu, na którym ojciec był nieobecny, po pierwszych lodowatych miesiącach, kiedy nie dostrzegał swojego zięcia na ulicy, po Wigilii, którą po raz pierwszy w życiu spędzili osobno, wszystko się zmieniło, kiedy urodził się wnuczek, a dziadek oszalał na jego punkcie. Nastąpiło w końcu tak upragnione przez Ritę zaproszenie na wieczerzę wigilijną. Cieszyła się jak dziecko, kiedy ojciec do niej zatelefonował i zaprosił „pod choinkę”, jak zawsze nazywał tę uroczystość. Nie wiedziała, że to zaproszenie zawdzięcza mężowi, który posłużył się nazwiskiem Mariana Zubika.

Leokadia przecierała oczy ze zdumienia. Sama bezdzietna, nie potrafiła w sobie wykrzesać tyle miłości do

Jerzyka, który ją drażnił swoją płaczliwością i częstymi zmianami nastrojów. Nigdy zatem nie sądziłaby, że dziecko może tak odmienić człowieka. Popielski, który kiedyś na widok kropli po zupie na krawacie czy marynarce dostawał szału, wstawał od stołu, miotał się, szukając jakiejś ścierki i tłumiąc w ustach koszarowe przekleństwa, teraz w ogóle nie zwrócił uwagi na poplamioną koszulę i tańczył z wnuczkiem po pokoju, a ten, przytulony do dziadka, pobrudził mu jeszcze kołnierzyk. Leokadię cieszyła ta zmiana u Edwarda. Cieszyłoby ją zresztą każde inne zachowanie kuzyna, byle nie jego straceńcze eskapady po knajpach i nienaturalny uśmiech rano po nieprzespanej nocy.

Bronisław Woroniecki-Kulik, mimo że siedział spokojnie, w głębi ducha był rozdrażniony. Milczał jak zaklęty, głowę spuścił na piersi, złośliwie się uśmiechał i jedynie strzelał dokoła wściekłym wzrokiem. Nie mógł wybaczyć Popielskiemu jego ostentacyjnej niechęci. Nie mógł zrozumieć, iż ten nie cieszy się ze szczęścia swojej córki, która żyje w przepychu i co ważniejsze – dzięki jego stosunkom – zaczyna robić karierę, występując pod pseudonimem „Rita Pop”. Już zagrała małą rolę w filmie Ogień w sercu u samego Henryka Szaro. A ten łysy skurwysyn wciąż nie podaje mu ręki na powitanie i nie uściskał go przy składaniu życzeń świątecznych. Kiwnął mu tylko głową i coś mruknął – tak jak teraz mruczy do tego cholernego bachora, który ciągle drze mordę!

Dziecko się uspokoiło i Popielski usiadł do stołu wraz z wnukiem.

– Może już tak wzięlibyśmy te prezenty spod choinki. -Woroniecki-Kulik uśmiechał się wymuszenie. – To mały dostałby prezent i byłby spokojny, co? Mogę już mu dać?

– Broniu – Rita spojrzała niespokojnie na ojca i pogłaskała męża po dłoni – to tylko na chwilę go uspokoi. Główny powód to niewyspanie. Nie spał dzisiaj w dzień. Zaraz go położę, a Hanna zaśpiewa mu kołysankę. Jeszcze chwilę go przemęczmy, to szybciej uśnie.

Jerzyk przestał się interesować łysiną dziadka, wypluł na podłogę smoczek, zmrużył oczy i zaczął się drzeć wniebogłosy.

– Niech mu pan da ten prezent – hrabia łypnął wściekle na Popielskiego – albo ja mu dam!

– Nie zna pan, młody człowieku – Popielski podrzucał wnuczka na kolanie – zwyczajów tego domu. U nas się najpierw je kolację, a potem najstarszy, czyli ja, powtarzam: ja, rozdaje prezenty. I tak będzie zawsze.

– Zaraz… zaraz… Zwyczaje zwyczajami… – Woronie-cki-Kulik ściskał w ręku łyżkę tak mocno, że aż mu zbielały kostki.

– Niech tatuś mi poda Jerzyka – przerwała mu szybko Rita. – Może teraz u mnie się trochę uspokoi…

– Chciał pan coś powiedzieć, młody człowieku? – Popielski podał wnuka córce. – Coś o zwyczajach mojego domu?

– Tatusiu, proszę – wyszeptała Rita i odebrała syna z rąk ojca.