Выбрать главу

– Oczywiście – wzruszyłem ramionami. Jovanka skwapliwie pokiwała głową.

– Z kuzynką? – zapytał dość niemrawo.

– Niech pan nie żartuje. – Zdobyliśmy punkt i poszerzenie uśmiechu przyszło mi łatwo. – Ta bajka o kuzynce była dla Popławskiej. Zna pan starsze panie.

Przez chwilę pocieszał się dymem papierosa.

– Jest pani absolutnie pewna co do czternastej?

Znów zapachniało celą. Uznałem, że wymienił pierwszą z brzegu porę w ramach stawiania świadka w krzyżowym ogniu pytań, chcąc zbić dziewczynę z tropu: że liczy się trzynasta dziesięć i alibi na ten czas załatwia sprawę. Chyba byłem bliski prawdy – jednak nie całej.

Wychwyciłem spojrzenie Jovanki. Nie było pospieszne ani ukradkowe.

– Mówiłam – usłyszałem doskonale spokojny, lekko urażony ton kogoś, komu daje się odczuć nieufność. – Marcin wrócił z pracy o pierwszej z minutami, poprztykał się z tym swoim szefem, a potem zostaliśmy sami. Zszedł na chwilę do sklepu, a później się kochaliśmy. Długo. Szczegóły pewnie pana nie interesują.

Hydzik potwierdził ruchem głowy, co oznaczało, że albo łże, albo nie ma za grosz gustu, jeśli chodzi o kobiety.

– Mniejsza o to, co i jak – powiedział, znów kierując się w stronę zlewu – ale chciałbym wiedzieć, dlaczego to robicie. Dlaczego sypiacie ze sobą – uściślił.

Miałem ochotę zadać kontrpytanie i dowiedzieć się, czy nie jest ślepy albo kochający inaczej. Na szczęście powstrzymał mnie widok papierosa zbliżającego się do materaca. Czarnowłosa pierwsza dorwała się do głosu.

– Jestem prostytutką – powiedziała rzeczowo i bez widocznego skrępowania. To my byliśmy skrępowani. Hydzik do tego stopnia, że z braku lepszego pomysłu na zrobienie czegoś z rękami użył ich najgorzej, jak mógł: zgasił peta o brzeg zlewu. I natychmiast o nim zapomniał.

– Słucham?!

Jovanka Bigosiak nie zdążyła powtórzyć, jak zarabia na życie. Trochę za szybko zerwałem się do biegu.

Hydzik popisał się nie najgorszym refleksem, dzięki czemu udało mi się go nie przewrócić. Nie był na szczęście aż tak szybki, by zdobyć się na coś poza unikiem. Na przykład na wydobycie broni i zastrzelenie mnie w trakcie ataku na funkcjonariusza. Zanim się pozbierał, stało się oczywiste, że atak nie wchodzi w grę. Poza tym musiałby strzelać mi w plecy. Padając na kolana i strącając niedopałek z nadmuchanej poduszki, wpakowałem się z rozpędu pod zlew.

– Oszalałeś?! – krzyknął nieco cieńszym głosem. – Nie ruszaj się!

Tlący się pet umknął mi spod palców, ale zleciał z materaca.

– Mało brakowało, a przepaliłby mi pan materac – warknąłem.

Wycofał się na środek pokoju. Nie przeprosił, choćby tylko spojrzeniem, jednak z drugiej strony nie próbował mnie walić po łbie czy strzelać.

– Mógłbym to uznać za napaść – rzucił posępnie.

– Czego pan od nas chce? – uprzedziła mnie Jovanka. – Co się właściwie stało? Chyba mamy prawo wiedzieć?

Zauważyłem, że dość swobodnie poczyna sobie z liczbą mnogą. Hydzik też zwrócił na to uwagę.

– Jak blisko jesteście związani? Tylko bez kręcenia. Potrafię ustalić, co was łączy, i jeśli się okaże, że sporo…

– Łączy nas pieprzenie się za pieniądze – oświadczyła z chłodną ironią. – Jak to dziwkę z klientem. I muszę pana rozczarować: to nasza pierwsza sesja. Długa, ale nie wiem, czy nie ostatnia. – Przeciągnęła znaczącym spojrzeniem po pokoju. – Marcin nie śmierdzi groszem, jak widać. Ja też nie, więc się tym razem dogadaliśmy, ale mam nadzieję stanąć na nogi i zarabiać trochę więcej niż na chleb ze smalcem. Nie bierz tego do siebie – posłała mi chłodny uśmiech dziwki.

– W porządku – stwierdziłem wspaniałomyślnie.

– Chce pani powiedzieć, że nic was nie łączy? – upewnił się Hydzik. – I nie istnieje żaden powód, dla którego miałaby pani osłaniać pana Małkosza?

– Jest miły – zerknęła na mnie z cieniem uśmieszku błąkającym się w kącikach ust. – Kobieta nie nudzi się z nim w nocy. Ale domyślam się, że nie o to pan pyta. – Komisarz nie raczył tego skomentować. – Nie nakłamię dla niego. Zresztą chyba nie muszę. Są inni świadkowie.

Popatrzył na nas, kiwnął nieznacznie głową, po czym wyszedł bez słowa pożegnania.

Robiłem zakupy dłużej niż zwykle, a potem jeszcze poszedłem na parking i sprawdziłem, czy ktoś nie podłożył bomby pod mojego malucha. Nie wierzyłem w bombę, ale musiałem pozbierać myśli, a w mieszkaniu się nie dało.

W ciągu ostatnich dwudziestu ośmiu godzin byłem bity łomem, oskarżany o napaść, przetrzymywany w areszcie, wywalany z pracy, wysadzany w powietrze wraz z mieszkaniem i posądzany o zabójstwo. Inkasowałem jednak ciosy z błogą nieświadomością znokautowanego już wcześniej boksera, którym miotają o liny coraz potężniejszymi sierpowymi, ale który nie czuje siły uderzeń, bo nie ochłonął jeszcze po pierwszym.

Dopiero perspektywa ponownego stanięcia twarzą w twarz z Jovanką sprawiła, że zacząłem się bać. To oczywiście głupie. Na tym etapie naszej znajomości nie było jeszcze powodów, by stawiać czarnowłosą kobietę o dziwnych oczach w jednej linii z podkładaczem bomb, Hydzikiem czy nawet Harvardem. Gdybym jeszcze miał jakieś zbliżone do prawdy przeczucie… Ale jako wróżka byłem beznadziejny i bynajmniej nie jej zlecenia się bałem.

To żałosne, ale snułem się po sklepach i podwórzu, bo nie potrafiłem wejść na górę, wysłuchać jej, a potem odesłać do detektywa z prawdziwego zdarzenia.

Prawie się ucieszyłem, napotkawszy na schodach żywą minę w osobie Marii Eleonory.

– A właśnie – przypomniałem sobie, ignorując mordercze spojrzenie. – Ktoś był w moim mieszkaniu wczoraj w nocy albo trochę wcześniej. Nic pani o tym nie wie?

Łypnęła ponuro oczami, przez chwilę rozważała pomysł skorzystania z laski i wygrzmocenia mnie.

– To nie jest żadna kuzynka! – wyrzuciła z siebie w końcu przepojone dramatyzmem oskarżenie. – Okłamał mnie pan!

– Nie ja – sprostowałem z zakłopotaną miną. – To ona. Nie miałem o niczym pojęcia, słowo honoru.

– Trzeba było ją pogonić – rzuciła wojowniczo.

– To klientka – westchnąłem. – Mąż ją bije, musiała uciec z domu, no i ubzdurała sobie, że u mnie… A ja wróciłem w nocy i nie miałem serca tak na ulicę…

Popławska na pewno nie przegapiła sińca pod okiem Jovanki ani mocno wypchanej torby. Miałem więc solidne fundamenty pod budowanie bajeczki o maltretowanej żonie.

– Trzeba było od razu tak mówić – stwierdziła zrzędliwym tonem. – Poganką nie jestem. Ale na pana miejscu wzięłabym pieniądze z góry.

– Wezmę – obiecałem. – A w tej drugiej sprawie… Nie przypomina sobie pani kogoś, kto się tu kręcił, gdy miałem służbę? W nocy z poniedziałku na wtorek?

Z faktów wynikało niezbicie tylko to, że ładunek znajdował się w tapczanie w okolicach północy, i to tej północy, nie poprzedniej. Przyjąłem, że Jovanka mówi prawdę i że mój niedoszły zabójca zjawił się na miejscu nocą. Ostatnia przy takich założeniach odpadała. Wcześniejsze nie wchodziły w grę, skoro żyłem, pozostawała więc przedostatnia.

– Nie – oznajmiła Popławska po przemyśleniu sprawy.

– Nic? Nikt się nie kręcił po domu, nie rozglądał? Może jakiś roznosiciel pizzy?

– Na pizzę – zerknęła na drzwi studenckiej kwatery – to tych utracjuszy od dawna nie stać. Wie pan, co ostatnio wyrzucali do śmietnika? Flaszki po patykiem pisanym. Chyba im w końcu wymówię – dorzuciła mściwie staruszka. – Wytrzymać się nie da z tymi hałasami.

– Ba – mruknąłem z roztargnieniem. – A co w zamian?

– Znajdą się chętni, bez obaw. Nie dalej jak przedwczoraj był tu jeden pan. Szukał lokalu na biuro. Akurat czegoś takiego, jak ma pan.