– Słuchaj, nie muszę wiedzieć o niczym, co nie ma związku ze sprawą. Nie musisz… przecież widzę, że to cię…
– Psycholog – burknęła pod nosem. – Kłopot w tym, że nie wiem, co ma związek, a co nie.
Przejechaliśmy kilkanaście kilometrów, nie rozmawiając, ale i nie bocząc się na siebie. Nie dokuczało mi to milczenie. Udało mi się osiągnąć ten szczególny stopień zażyłości, który pozwala ludziom przebywać razem, nie przeszkadzając sobie nawzajem.
– Jest jedna rzecz – usłyszałem w pewnym momencie. – Może coś sobie ubzdurałam, ale… Widzisz, kiedy mu powiedziałam o tobie i tej Bośni… Jakby go piorun poraził. To wyglądało trochę tak, jakby się czegoś… no, przestraszył.
– Może cię po prostu kocha – powiedziałem cicho. – A Bośnia… Ludziom, którzy tam nie byli, kojarzy się wyłącznie z wojną.
– On mnie nie kocha. A w Bośni akurat był.
– Co?
– Służył w czerwonych beretach, w szesnastym batalionie. Pojechał do Bośni zimą dziewięćdziesiątego szóstego. W pierwszym rzucie.
Nie wiem, dlaczego przez plecy przebiegł mi dreszcz. Przez tyle lat tysiące poborowych przewinęły się przez Szóstą Brygadę, wystawiającą kontyngent, a większość z owych poborowych mieszkała blisko Krakowa.
– To tym bardziej miał prawo się o ciebie bać.
– Nic nie rozumiesz. On mnie nienawidzi. Całe życie mu spieprzyłam. Gdybym tam wlazła na minę, chyba posikałby się z radości.
– Nie przesadzasz? W małżeństwach różnie bywa, ale to nie znaczy, że… Zresztą nienawiść to najlepszy dowód istnienia uczuć. Taka wykoślawiona miłość. Człowiek chciałby złapać to drugie i… no wiesz.
– I przerżnąć, i zarżnąć?
Musiałem na nią spojrzeć. Po ustach błąkał jej się nieodgadniony uśmieszek.
– Teraz jesteśmy na noże, ale kiedyś… Ufałam mu i chciałam z nim być. Przygarnął mnie jak porzuconego szczeniaka, zaopiekował się, dał dom, urodziła nam się Ola… Może po prostu byłam mu wdzięczna. No i czułam, że komuś na mnie zależy, że nie jestem bezużytecznym śmieciem. To bardzo dużo, wiesz?
Nie od razu odważyłem się o to spytać.
– Jak to się stało, że ty i on…?
– Właśnie tak – powiedziała miękko. – Znalazł mnie, wykurował, nakarmił i sobie wziął. Jak psiaka. – Odwróciła twarz najdalej, jak się dało. – Bo… ja nic nie pamiętam, Marcin. Nic. Wiem tylko, że znaleźli mnie pod tą górą z dziurą w głowie. Nie wiem, kim jestem, jak się naprawdę nazywam i czyje dziecko urodziłam. Właśnie dlatego cię potrzebuję. Żebyś mi pomógł odnaleźć przeszłość.
– Jovanka?
– Nie śpię – wymamrotała trochę nieprzytomnie. – Co się…
– Zaraz będzie most. Na Dunaju. – Nie byłem pewien, ile przespała i czy w ogóle wie, że jesteśmy na Węgrzech. – Tu musimy zdecydować, czy jedziemy prosto i przez Chorwację, czy skręcamy na most i wybieramy Serbię.
Najpierw myślała całe wieki, a potem ziewnęła jak hipopotam.
– Ja bym pojechała krótszą drogą.
– Logiczne – przyznałem. – Zapomniałem tylko powiedzieć, że nie chcę nocować na Węgrzech. To za bardzo zaprzyjaźnione państwo. Gdyby nas w Polsce zaczęli szukać…
– A nie możemy po prostu jechać dalej? – Było już ciemno i musiała unieść zegarek do oczu. – Dopiero ósma.
– Jechać możemy, ale dojechać… Już nie te lata – westchnąłem. – Kondycja mi siada. Zaraz zasnę i nas zabiję.
– Może ja poprowadzę?
– Przecież nie umiesz – zdziwiłem się.
– Chyba umiem – powiedziała niepewnie.
– Nie pamiętasz, czy umiesz prowadzić?
– Mówiłam ci – jej głos ochłódł. – Nic nie pamiętam z tamtego życia. A kiedy coś mi świta, nie wiem, czy to nie zapożyczenia z okresu rekonwalescencji albo jakiegoś filmu. Długo chorowałam. Dostałam nieźle po łbie.
– Tego nie mówiłaś.
– Może się bałam, że zawrócisz – uśmiechnęła się lekko.
– Tylko frajer wypuszcza z ręki pewnego klienta. No, ale teraz już jesteś zdrowa? Pytam – wyjaśniłem szybko – bo nie wiem, czy dasz radę pod namiotem…
– Dlaczego miałabym nie dać? Taka stara jeszcze chyba nie jestem. – Przemilczałem tę kwestię, co było błędem. – Jak myślisz, ile mogę mieć lat?
– Słuchaj, Jovanka, to już to Dunajcośtam. Zaraz musimy albo skręcić na most, albo jechać dalej. Więc może najpierw…
Powiedziała coś po serbsko-chorwacku. Za szybko, bym pokusił się choćby o próbę odgadnięcia, o czym mowa.
– Hę?
Milczała przez chwilę. Może miała trudności z tłumaczeniem. Tak to widziałem, dopóki się nie odezwała. Wtedy przestałem. Pobrzmiewające w jej głosie zdziwienie zaprawione było czymś zbliżonym do lęku.
– Powiedziałam: „Nigdy więcej przez most”.
Czekałem na jakieś szersze wyjaśnienie. Nadaremnie.
– No to kierunek Chorwacja – zamknąłem temat.
– Mamy tu spać? – zapytała Jovanka, rozglądając się bez entuzjazmu. Kiedy wyłączyłem reflektory, otoczyła nas niemal zupełna czerń. Droga i światła pozostały po drugiej stronie niewielkiego lasku.
– Nie. Przywiozłem cię tu, żeby zgwałcić i obrabować.
Już lepiej było wyznać prawdę: że żal mi jej i z tej litości omijam wszystkie miejsca, gdzie za nocleg się płaci.
– Chyba nie lubię lasów – powiedziała cicho.
– W nocy każdy czuje się trochę nieswojo w…
– Ale mnie i w dzień denerwują. Jedziemy na grzyby, wszyscy chodzą z nosem przy ziemi, a ja cały czas się rozglądam, czy zza krzaka nie wyskoczy coś paskudnego. – Zrobiła krótką przerwę. – Myślę, że w tamtym życiu coś niedobrego przytrafiło mi się w lesie.
– Jeżeli nie możesz tu nocować… – sięgnąłem do stacyjki.
– Nie. Mówiłam ci już: nie jestem z cukru. Możesz na mnie liczyć.
Trzymałem ją za słowo i zagoniłem do pracy. Ja stawiałem namiot, ona rozpalała ognisko i szykowała kolację.
– Dużo gwiazd – powiedziała, kiedy usiedliśmy z kubkami w dłoniach. – Będzie zimno.
– Masz coś grubego? – Pretekst był marny, ale nie mogłem się powstrzymać i musnąłem dłonią jej kamizelkę. – Jeśli nie…
– Jedziemy w góry – przypomniała.
– Ta nie jest wysoka. – Byłem dumny, bo głos nie zmienił mi się ani trochę. No i sam poruszyłem temat.
– Nie? Na zdjęciu wygląda na sporą.
– No, w stosunku do okolicy… Front w każdym razie zatrzymała. Całe lata tam stał. – Upiłem łyk zupy. – Dlaczego właśnie ta góra… dlaczego w ogóle o niej rozmawiamy?
– Pamiętam ją.
– Myślałem, że nic nie pamiętasz.
– Tam… stamtąd przyszłam. Znaleźli mnie niedaleko. Wydaje mi się, że ona jest w jakiś sposób ważna. Z czymś mi się kojarzy.
– Mnie z minami – uśmiechnąłem się krzywo. – Za moich czasów było ich tam od cholery.
– To tak jak za moich. – Jej uśmiech też do radosnych nie należał. – Roman mówi, że to właśnie mina mnie tak… Z dołu nic, a w głowie dziura. To możliwe?
– Pewnie. Odciągowe rażą odłamkami na kilkadziesiąt metrów.
– To takie coś jak granat? – zmarszczyła brwi. – Karbowany walec na kijku?
– Też. Widzę, że nie tylko górę zapamiętałaś.
– Nie wiem – westchnęła. – Bardzo dużo czytałam przez te lata, no i telewizja… Nie miałam właściwie znajomych, a i pracy nie za wiele.
– Nie pracowałaś?
– Trochę w szklarni, ale akurat rąk do pracy u Bigosiaków nie brakowało. Znalazłam sobie taki jakby półetat i wszystkim to pasowało. Pilnowałam dzieci jednej nauczycielki. Ona jechała uczyć cudze maluchy polskiego, ja brałam Olę, szłam do niej i uczyłam jej chłopców angielskiego. – Uśmiechnęła się pod nosem. – Mieli antenę satelitarną i kupę książek. No a potem, jak się między nami popsuło i odeszłam od Romka, wynajęłam pokój w Tarnowie i zahaczyłam się w hotelu jako nocna recepcjonistka. Dorabiałam też korepetycjami. Właściwie całkiem nieźle nam szło. Dopóki Ola nie zachorowała.