Выбрать главу

Nie zapytałbym o to, ale wyczułem, że będzie wdzięczna za każdą zmianę tematu.

– Jak to się stało, że wyszłaś za mąż? I kiedy?

– W marcu dziewięćdziesiątego szóstego znalazł mnie polski patrol i odstawił do szpitala w Doboju. Potem żołnierze zaglądali co jakiś czas, przywozili słodycze, leki… To wtedy poznałam Romka. Pamiętam go, jak siedzi przy moim łóżku… Ale tak w ogóle to niewiele sobie przypominam. Poza tą raną w głowie przyplątało się ciężkie zapalenie płuc, byłam słaba, chuda jak szczapa… Za samą czekoladę bym go pewnie pokochała.

– A kochałaś go? – Przy ognisku, na skraju lasu, kiedy człowieka otacza niemal zupełnie czarna pustka i cały świat zdaje się sprowadzać do tej jednej siedzącej obok osoby, podobne pytania stawia się łatwiej. To samo dotyczy pewnie odpowiedzi, bo nie wyczułem w jej głosie oznak wahania czy urazy.

– Nie wiem, czy to była miłość. W każdym razie było mi z Romkiem dobrze. Strasznie się bałam; nie wiedziałam, jak dalej żyć, czy w ogóle żyć, a on… No, po prostu był. Któregoś wieczoru zaczął mnie całować… – Dopiero w tym momencie utknęła na dłużej. Jak kęs kanapki w moich ustach. – To właśnie wtedy… to znaczy myśleliśmy przez całe lata, że właśnie wtedy… Olę…

Tym mnie załatwiła. Nie mogłem nic powiedzieć, nie mogłem przełknąć. Udało mi się jedynie nie zakrztusić.

– Zaszokowałam cię?

Pokręciłem energicznie głową i przepchnąłem wreszcie nieprzeżuty kęs przez gardło.

– Daj spokój. Nie jesteśmy dziećmi.

– Zastanawiasz się, po co mówię takie rzeczy? – Nie pozwoliła mi odpowiedzieć. – Trochę dlatego, że musiałam już przedtem zajść w ciążę i to nam może pomóc w poszukiwaniach. No i zastanawiam się też… Myślisz, że to, co zrobiłam, mieści się w tamtejszej normie?

– Chodzi ci…?

– Do niczego mnie nie zmusił. Nie mówię, że to ja go wciągnęłam pod kołdrę, ale… Sądzisz, że porządna dziewczyna poszłaby na coś takiego?

– Nie jestem dobrym adresatem takiego pytania.

– Nie urazisz mnie. – Ugryzła potężny kawałek. Ktoś pałaszujący chleb z mielonką nie kojarzy się z delikatną mimozą. – Nie zapominaj, jak się poznaliśmy.

– Takich rzeczy się nie zapomina – uśmiechnąłem się mimo woli.

– Tłumaczę sobie, że to przez tę chorobę Oli. Że robiłam, co robiłam, bo tak było trzeba. Bo jako recepcjonistka i dorywcza nauczycielka nie zebrałabym odpowiedniej sumy. – Zamilkła na chwilę. – Tak, dobrze zrozumiałeś. To u ciebie łatwo mi przyszło, bo to nie był mój debiut. Zaczęłam już wcześniej. Osobna kwestia, że gówno z tego wyszło. – Znów umilkła. – Marna jestem w te klocki. No, powiedz coś.

Przełknąłem ślinę. Okazało się to równie trudne, jak poprzednio przełykanie chleba.

– Przepraszam.

– Ty mnie? Można wiedzieć za co?

– Za głupi wyraz twarzy – bąknąłem. – Słuchaj, nie moja wina, że mnie trochę wzięło. Rozumiem, że zrobiłaś to dla córki. Gdyby moje dziecko umierało, a ja mógłbym je ratować, to robiłbym i gorsze rzeczy. Słowo.

– Co na przykład?

– A choćby i pieprzył się za pieniądze z ohydnymi babsztylami. To chciałaś usłyszeć? Proszę bardzo. Chociaż można się gorzej skurwić.

– Chcesz powiedzieć, że przynajmniej nikogo nie krzywdziłam? Cóż, to faktycznie pocieszające. – Włożyła do ust resztę kanapki. – Nie odpowiedziałeś mi.

– Czy bośniacka dziewczyna z dziurą w głowie wpuszcza do łóżka kogoś, kto ją ratuje, jest dla niej dobry, a jeszcze nie jest jej mężem?

– Nic nie mówiłam o dziurze.

– Żaden sąd nie uznałby cię wtedy za w pełni poczytalną. Można też powiedzieć, że reszcie świata nic do tego.

– Bronisz mnie.

Nie znalazłem stosownego komentarza. Na szczęście nie oczekiwała, że się odezwę. Odstawiła kubek, wyjęła woreczek z przyborami do mycia i bez słowa odeszła w mrok.

– Znalazłam wodę. – Jej głos brzmiał interesująco, jako że rzadko się słyszy dumne poszczękiwanie zębami. Stała w blasku ognia, z gołymi kolanami i koszulą wyraźnie lepiącą się do tułowia. – To taki mały potoczek, trzeba uważać przy podchodzeniu, bo ledwie go widać. Mało nie skręciłam nogi i… Marcin?

Zdobyłem się na wysiłek i jakoś uniosłem wzrok. Przedarcie się przez barierę piersi nie było łatwe. Od tego klejenia się koszuli z ciałem jakby urosły.

– Hę?

– Mówiłam, że znalazłam wodę – powiedziała tonem, którego nauczycielki o złotym sercu używają w stosunku do tępych uczniów. To mnie otrzeźwiło.

– Wpadłaś do tej rzeczki? – Dźwignąłem się na nogi.

– Ja? Nie. Ręcznik wpadł – zakołysała nim. – Ale trudno to nazwać rzeczką. Musisz patrzeć pod nogi, bo pod trawą… To znaczy… gdybyś szedł się umyć. Pomyślałam…

Nie dokończyła, choć dałem jej sporo czasu.

– Może źle to interpretuję. – Nie potrafiłem mówić równie miękko, ale przynajmniej nie było w moim głosie żalu czy gniewu. – Ale wracasz zziębnięta, z ubraniem ładnie klejącym się do ciała, w skarpetkach i butach, ale bez spodni, i namawiasz mnie do kąpieli, chociaż grozi to połamaniem nóg. Mam chyba prawo się zastanawiać, czy o coś ci nie chodzi?

W którymś momencie zaczęła wpatrywać się w ziemię, z roli nauczycielki gładko przechodząc na uczniowskie pozycje. Kiedy skończyłem, nie uniosła głowy, a jedynie oczy. To na poły skruszone, na poły przekorne spojrzenie miało zabójczą moc. Jeszcze nigdy nie wydała mi się tak atrakcyjna. Do reszty załatwiła mnie jednak swą odpowiedzią. Złożyła dłonie w trójkąt i przez dłuższą chwilę trzymała je tak w połowie drogi między naszymi piersiami. Było w tym geście coś z kapitulanckiej pozy jeńca, wyciągającego nadgarstki na spotkanie więzów czy kajdan.

– Jesteś… niepoprawna. – Nie umiałem się nie uśmiechnąć.

– Koniec pierwszego dnia pracy – powiedziała, kucając i zaglądając do namiotu. – Jestem ci winna pierwszą setkę.

– Ale jeszcze nie premię. W naturze – dodałem na wszelki wypadek.

– Jeszcze nie? – podkreśliła figlarnie pierwsze słowo.

– Idź spać, zepsuta Bośniaczko. Śpiwór jest twój.

– A gdzie twój? – spoważniała odrobinę.

– Mam tylko jeden.

– To spory śpiwór. Dwuosobowy. I materac też. – Nic więcej nie powiedziała, ograniczając się do uniesienia brwi.

– Pamiątka z dawnych czasów – mruknąłem. – Musimy się jakoś pomieścić.

– Musimy się jakoś pomieścić w śpiworze? – spróbowała po raz ostatni. Pogroziłem jej palcem, więc skapitulowała za pomocą bardzo ładnego uśmiechu. – No to przynajmniej się zamieńmy. To twój śpiwór, ty powinieneś w nim spać.

– Jesteś kobietą, a ja Polakiem – rozłożyłem bezradnie ręce.

– Ale nowoczesnym – zareplikowała.

– Ale nie aż tak.

– Mam słaby pęcherz – spróbowała z innej strony. – Często wstaję w nocy.

– Śpisz w śpiworze – powiedziałem tonem rozkazu. – To mój namiot i ja tu ustalam zasady.

Zasalutowała żartobliwie, oczywiście pełną dłonią, jak na cudzoziemca albo polskiego cywila przystało.

Tego wieczora ograniczyłem się do umycia zębów. Było to niemałe poświęcenie, wolałem jednak kłaść się pod kocem z całodniowym potem niż wracać znad strumienia pachnący mydłem tak jak ona i jeszcze raz tłumaczyć Jovance, że jednak nie skorzystam z okazji. Chyba się bałem, że tym razem nie dałbym już rady.