– To było, zanim poszliśmy na Pecinac – przypomniałem cicho.
– Pytasz, czy już wtedy wiedziałam? Nie. Naprawdę mnie rąbnęło dopiero na górze, przy wejściu do tunelu. Byłam święcie przekonana, że już widziałam to miejsce. – Jej głos spowolniał, mówienie sprawiało coraz większą trudność. – Poszliśmy nim i znaleźliśmy tę dziewczynę, sanitariuszkę. To wyglądało, jakby na kogoś czekała. Była ranna, a dookoła tyle świec. Zrozumiałam, że było ich więcej, kiedy weszliśmy do celi. Savka nie dałaby rady opatrzyć tej dziewczyny z łóżka. No i nie podpisywałaby się tak. Tobie też coś wtedy zaświtało, prawda? – Kiwnąłem leciutko głową. – Ale mnie chyba więcej. Charakter pisma. Suka pisała po desce umoczonym w krwi palcem, więc nie było naturalnie, ale i tak wyglądało znajomo. Przyszło mi do głowy, że to mogłam być ja. Wiesz, w pierwszej chwili taki absurdalny żart, a potem zastanowienie: właściwie dlaczego nie? Chyba uciekłam z Pecinaca, no i ostatecznie też mnie bili, jak te tutaj. I wiesz, co mnie przekonało, że jednak nie? Będziesz się śmiał, ale majtki. Tam był pełen worek ślicznych, koronkowych, a Bulatović mówił, że miałam na sobie jakieś szmaty. Taka babska logika.
– Dobra logika. Byłaś tam na innych zasadach niż pozostałe. Nie zabrali ci ubrania. Chorowałaś. Inne też pewnie chorowały i może umierały tam wcześniej, ale to były serbskie dziewczyny, kobiety wrogów.
Posłała mi długie, smutne spojrzenie.
– Dla których byłam muzułmańską suką – dokończyła. – Wiesz, co jest najzabawniejsze? Że potem, w Polsce, czułam się Serbką. No, może Chorwatką. Ale nigdy takim tłumokiem, któremu mąż każe gnić w haremie i nosić szmatę na twarzy.
– Daj spokój. Bośnia to nie Bliski Wschód.
– Wiem. Przesadzam. Ale w tamtą stronę to szło. A ja brałam po pysku od męża za brak wiedzy, w którego Boga wierzę. I straciłam ojczyznę, bo nagle ludzi zaczęło obchodzić, kto jak się modli. W Jugosławii tego nie było, Serbowie bronili Jugosławii, więc automatycznie ustawiłam się po ich stronie.
– A potem weszliśmy do kwatery Tapczaniarza i zobaczyłaś spis telefonów – pokiwałem współczująco głową. Uniosła brwi.
– Zauważyłeś? To dlaczego…?
– Nie zacząłem pytać? A po co? Kierunkowy do Tarnowa, ty blada jak trup… Nie trzeba geniusza, by zgadnąć, czyj numer znalazłaś.
Oblizała suche usta.
– I tak od razu…? – wychrypiała.
– Przeceniasz mnie. Zaczęło się jak u ciebie, od mostu. Chociaż bardziej od tego, co Kosta mówił o okopie Rzeźnika, o tamponach… Wy, bośniackie dzikusy – posłałem jej żartobliwy uśmiech – to strasznie niedzisiejsze plemię. Ty i Milo popełniliście identyczny błąd. Żadne nie pomyślało, że to mogła być dziewczyna. Owszem, jako osoba towarzysząca… Mnie to przyszło do głowy po rozmowie z tą małą u Aiszy. Pamiętasz, co powiedziała? Że Eminę przez pomyłkę ostrzelali Serbowie. Między polami minowymi, czyli już chyba na Pecinacu, a przynajmniej blisko. – Patrzyła na mnie bez zrozumienia. – Przez pomyłkę, tak powiedziała. Za późno skojarzyłem i nie było okazji dopytać Aiszy, ale jak znam życie, dziewczyny obsługiwały obie strony. – No i?
– Pomyślałem, że jeśli blisko frontu raz strzela się do kogoś przez pomyłkę, to zwykle się do niego nie strzela w ogóle. I że Rzeźnik-dziewczyna miałby większe szanse prześlizgiwać się między czekającymi na niego w zasadzce. Żaden problem ukryć na Glavie karabin i sprzęt, a potem samej udawać zbieraczkę jagód. A jeszcze lepiej handlarkę. Kosta mówił, że sporo osób próbowało chodzić przez przełęcz. Jedna zaradna dziewczyna więcej nie budziłaby podejrzeń.
– Pomyślałeś, że na tym zbudowałam swoją snajperską karierę? – uśmiechnęła się gorzko. – Na udawaniu Czerwonego Kapturka z koszyczkiem?
– Nie kpij – nie odwzajemniłem uśmiechu. – Czerwony Kapturek mógł marnie skończyć. Zwłaszcza taki ładny. Musiałabyś uchodzić za swoją, a swoją, jeśli już się zgwałci, najwygodniej po wszystkim wykończyć. Tyle że ja nie o tobie myślałem.
– Nie o mnie? – Tym ją chyba zaskoczyłem. Najwyraźniej miała mocno zawyżone wyobrażenie o moich talentach detektywistycznych.
– Pamiętasz, jak zapytałem Bulatovicia o włosy Any? Miała czarne. Emina była blondynką, Juka Spahović szukał odmiany… Dodałem do tego narzeczoną Juki, to, że ponoć umiała strzelać, no i jakoś tak…
– Ja też umiem strzelać – przypomniała.
– Wiem: Jeżynowa Górka. Tyle że dziewczyn, którym ktoś pokazał, do czego służy karabin, były w Bośni setki, jeśli nie tysiące. No i masz dobry wzrok, a to połowa sukcesu przy strzelaniu.
– No więc kiedy…?
– Jak zostawialiśmy Dorotę, zastanawiałem się, czy nie dać jej rewolweru, ale uznałem, że to na nic. Bo jeśli wyskoczy z jakimś „ręce do góry”, tamci od razu rozpoznają kobietę i zwyczajnie wyśmieją. I wtedy przypomniało mi się, jak Rzeźnik odganiał Kostę pobrzękiwaniem metalu. Ale to był tylko jeden klocek więcej, obrazek jeszcze mi się nie układał. Jakoś nie pomyślałem o tym, że znaleźli cię podrapaną, nasmarowaną tłuszczem, w majtkach na lewą stronę. Wypisz-wymaluj: po przeciskaniu się przez ciasne, skalne dziury, gdzie liczy się każdy centymetr. Olśniło mnie, kiedy zaszywałaś dekolt. Milo rozsypał skarpetki snajpera, wziąłem jedną do ręki… Kiedy cię znalazłem przy swoim tapczanie, miałaś na sobie tylko nocną koszulę i grube skarpety. Potem nie chciałaś, bym obejrzał twoją stopę. Przechodziłaś przez rozlewisko bez koszuli, z gołym biustem, ale w jedynych skarpetach. Przewracasz się przy skokach, boisz wspinaczki… A Rzeźnik leżał całymi dniami na śniegu. I najwyraźniej poodmrażał palce u nóg.
Nie sądziłem, że tak zareaguje. Że odwróci się twarzą do ściany, zwinie jak embrion. To nie wystarczyło, więc przekręciła dodatkowo głowę, wbijając twarz w poduszkę. Podniosłem się z krzesła, usiadłem na łóżku obok niej. Ręka sama odnalazła okryte pasiastą piżamą ramię.
– Nie wygłupiaj się. Sześć zostało. To wcale nie wygląda tak źle.
– Zostaw mnie – wymamrotała w poduszkę. – Proszę. Idź sobie.
– Nie mogę. Jeszcze nie skończyliśmy.
– Skończyliśmy. Dzięki, byłeś świetny. Przyślij mi rachunek.
– Pomagałem pielęgniarkom cię myć. To znaczy… to, co wystaje z piżamy. Może to żałosne, ale próbowałem się upewnić… no, nie chciałem ryzykować, że jak przyjdzie co do czego, to widok twoich stóp…
Nos wynurzył się spod poduszki, zwrócił ku ścianie. Nie był wcale czerwieńszy niż przedtem; wiedziałem, że to tylko złudzenie wywołane świadomością, iż Jovanka bezgłośnie płacze. Nawet łzom towarzyszyła jednak złość, wola walki.
– Kto ci dał prawo?! Wyobrażasz sobie, że możesz mnie obmacywać, bo na tej wszawej górze rżnął mnie każdy po kolei?! Bo się puszczałam za pieniądze?!
– Nie pleć głupstw. Ja tylko…
– Zaskarżę ten gówniany szpital! Pielęgniarki nie miały prawa dopuszczać do mnie obcego faceta! Co to jest, burdel?!
Nie da się wrzeszczeć na kogoś, leżąc do niego bokiem, więc zyskałem tyle, że nie tylko odwróciła twarz w moją stronę, ale i usiadła.
– Nie czepiaj się pielęgniarek. Są w porządku. Po prostu powiedziałem, że jestem twoim mężem. Nie ma nic złego w tym, że mąż…
– Co?! Oszalałeś?!
– Ciebie nie będę okłamywał – obiecałem. – A w każdym razie rzadko.
– Bo nie będzie okazji! Honorarium przyślę ci pocztą!
– Chcesz powiedzieć, że nie spotkamy się więcej? – zapytałem w miarę spokojnie.