Выбрать главу

– A niby po co?! – krzyknęła z rozpędu. Odczekałem parę sekund, po czym ostrożnie dotknąłem koniuszkami palców jej policzka. Zaraz potem przesunąłem dłoń dalej, na ramię. Jovanka nie protestowała.

– Musiałem okłamać Mila, żeby cię nie zabił. – Mówiłem cicho, nie do końca pewien swego głosu. – Nie wiem, czy mi się udało i czy w ogóle było to potrzebne. Nakłamałem Nowickiemu, że się znamy jak łyse konie i wiem, że nie będziesz próbowała go skarżyć, a nawet pozwolisz mu kiedyś zobaczyć się z Olą.

– Co? – Tym razem nie podniosła głosu. Była zszokowana i rozżalona, lecz nie zła. – Marcin, on mnie zgwałcił. Chyba że źle cię zrozumiałam…

– Dobrze zrozumiałaś. Dali mu ciebie przywiązaną do łóżka, bo się bali, że coś komuś zrobisz, on był pijany, trochę przestraszony… Gdyby się nie przyłączył, to jeśli nie Żaniec, gospodarze na delikatną sugestię Żańca mogliby go… Zrobił to, ale potem wrócił i zostawił ci zestaw do pielęgnacji paznokci. Wiesz, o czym mówię. – Po oczach, okrągłych jak spodki, poznałem, że wie. – Jesteś mu winna życie. Raz swoje i dwa razy Oli. Nie wiedział, że jest jego, że jest chora i że wybrałaś się do Bośni, by ją ratować. Starał się trzymać możliwie daleko od kumpli z wojska i dopiero kiedy Żańcowi stali się potrzebni dyskretni pomocnicy, wsiadł w samolot i poleciał nas łapać. Nie mówię, że to wzór cnót i bohater, ale mógł przemilczeć waszą znajomość.

– Chcesz powiedzieć, że sam…? Może niechcący się wygadał?

– Nie wygadał się. Po prostu na trzech gnojków trafił się jeden przyzwoity facet. Siedzieliśmy w tym lesie, czekaliśmy, co władza zdecyduje, o czymś trzeba było pogadać, no i jakoś tak zeszło na ciebie. Dowiedział się o małej i od razu mówi: „Jezu, ona może być moja. Czas się zgadza i byłem pierwszy”.

– Pierwszy? Z tych czterech? – Nie zrozumiała.

– Nie miałaś przed nim żadnego faceta. Przepraszam, że tak po prostu ci to mówię, ale widziałem, jak się gryziesz tamtą dziewczyną. No więc przynajmniej była porządna. Żadna kurwa, żadna puszczalska, sprzedająca się za świecidełka pod bieliznę. Nasi biesiadowali wtedy z chłopakami Sułtana całą noc, na drugi dzień trzeźwieli, więc trochę zdążyli pogadać.

– O niej? – Ledwie ją słyszałem. Zwłaszcza kiedy się poprawiała. – O mnie?

– O niej. – Mocno podkreśliłem to słowo. – Dobrze się czujesz? Mogę mówić? – Skinęła głową, bardzo stanowczo. – Ten chłopak z fotografii, twój brat… Prawie na pewno nie żyje. Nikt nie pozostał żywy. Straciłaś… ona straciła całą rodzinę. To dlatego poszła na front i była taka dobra.

– Dobra – powtórzyła z goryczą. – Pięćdziesięciu zamordowanych ludzi. – Siedziała przez chwilę z tępą rezygnacją na twarzy. A potem, w ułamku sekundy, zdrętwiała ze zgrozy. Chyba w ogóle nie zauważyła, że ująłem jej twarz w dłonie, zwróciłem ku sobie. Była zbyt oszołomiona myślą, która w końcu ją dopadła. Na szczęście miałem przewagę czasu, zdążyłem się przygotować.

– Nie było nas tam. – Mówiłem cicho, ale z naciskiem zdolnym giąć szyny kolejowe. – Nie wiemy nic ani o niej, ani o układach panujących na tej górze. Tam faktycznie jest więcej jaskiń. Sam widziałem dwie. Tam też mieszkali ludzie. Może właśnie ona. Może muzułmańskie kobiety. Może żadna nie wiedziała o tym więziennym burdelu pod stacją przekaźnikową. Mężczyźni nie chwalą się czymś takim. A może snajperka zdawała sobie sprawę, tylko po prostu było jej to obojętne. Kiedy się żyje wyłącznie zemstą… Może Sułtan ją okłamywał, może tylko się domyślała, a nie odważyła się stawiać sprawy na ostrzu noża… Nie wiemy, jak było. Ale wiem, że kiedy skończyła się wojna, snajperka próbowała ocalić serbskie dziewczyny. To dlatego do nich dołączyła, dlatego Sułtan kazał z niej zrobić luksusowy materac dla siebie.

– Wymyśliłeś to sobie – szepnęła.

– Miała tam nie lada autorytet. Rzeźnik z Glavy, postrach Serbów, druga osoba po dowódcy. Chyba na to liczyła. Albo po prostu się wściekła. Może z powodu dziewczyn. Sułtan się przestraszył trybunałów, postanowił sprzątnąć świadków. Zaprotestowała. Słowo po słowie i już miała karabin w ręku. Nie zaplanowała tego, źle rozegrała, więc ją raz-dwa obezwładnili. Ale i tak jednego faceta rozwaliła, a drugiemu odstrzeliła nogę.

– Dlaczego miałabym ci uwierzyć?

– Bo mówię prawdę. Muzułmanie żartowali sobie z Nowickiego, mówili… przepraszam za dosłowność… że wsadzał w prawdziwą żywą minę i taka metalowa byłaby trochę bezpieczniejsza w użyciu.

– Nie wierzę ci. – Czułem drżenie jej policzków pod dłońmi. – Byli jedną zdegenerowaną bandą. Całą wojnę razem i niby nagle ostatniego dnia…?

– Właśnie – przerwałem. – Ostatniego. Może to jest wyjaśnienie. Nie zabija się własnego dowódcy, póki trwa wojna i tylko ten dowódca daje szansę wymierzania zemsty. Ale wojna się skończyła i to, co było uczciwą walką, stało się zbrodnią. No a lista prawie jej się skończyła. Nie mam na to żadnego dowodu, ale myślę, że pod koniec jechała już tylko na poczuciu obowiązku. Zresztą przedtem też nie zabijała poza przełęczą. To o czymś świadczy. Łatwiej by jej było…

– Lista?

– Pamiętasz notes? Ten z odciskiem kciuka? Milo wolał mi go oddać. Powiedziałem mu, że tamten kciuk i twój mają zupełnie różne linie papilarne, ale chociaż miał pod ręką Nowickiego i drugą parę oczu, nie próbował mnie sprawdzać. Prawda bywa niewygodna.

– Sam widzisz – rzuciła gniewnie. – Łżesz jak pies.

– Obejrzałem jej notatki. Znalazłem kogoś, kto dobrze zna serbsko-chorwacki, ale to najważniejsze zrozumiałem sam. Zaraz na początku był spis. Mama, tata, trzy imiona – dwaj bracia i siostra. Przy kobietach narysowane były znaczki, coś jak zamknięte nożyczki. Pod ojcem i braćmi stawiała po prostu krzyżyki. W sumie doszła do czterdziestu siedmiu. Używała różnych długopisów i ołówków, więc dobrze było widać kolejność. Chyba nie liczyła, że uda jej się dociągnąć do pełnej dziesiątki za każdego zabitego członka rodziny, bo przypisywała każdemu po pierwszym Serbie, potem każdemu po drugim i tak dalej. Zabrakło trzech znaczków pod imionami rodzeństwa. Wiem, że miało być po dziesięć, bo słupki pod słowami „mama” i „tata” były przekreślone w pionie.

– Chcę zobaczyć ten notes. – Cofnęła się, bo trudno wywarkiwać żądanie, trzymając twarz w czyichś dłoniach. Opuściłem ręce. – Daj go i zostaw mnie.

– Nie dam ci go – powiedziałem, patrząc trochę wyzywająco w rozgorączkowane oczy. – I ciebie nie zostawię.

– To moja własność!

– Nie. To własność tamtej dziewczyny. A jej już nie ma. – Próbowała coś powiedzieć, ale byłem szybszy. – Nie ma tam niczego osobistego, same techniczne notatki. Tylko ta lista na początku i jedna rzecz na samym końcu. Ale nie dam ci notesu. Wiesz dlaczego? Bo chcę ci udowodnić, że jej naprawdę nie ma.

– Nienawidzę cię.

– Imiona, Jovanka. Wszyscy mówiliście tym samym językiem, ale po imionach można odróżnić rodzinę chorwacką od muzułmańskiej. Albo i serbskiej: Serbowie też walczyli po stronie rządu bośniackiego. – Przyglądała mi się ze zdumieniem, wyraźnie wstrząśnięta takim postawieniem sprawy. – Nie chcę, byś wiedziała. Dla nas obojga lepiej będzie, jeśli pozostaniesz po prostu Jugosłowianką.

Milczała długo. Ważne decyzje wymagają namysłu.

– Może masz rację – mruknęła. – A ta druga rzecz?

– Zapisywała daty. Nie wszędzie, ale tu akurat była. Data pierwszego dnia pokoju. – Widziałem, jak znów sztywnieje. – Nie, o Mladenie nic… Ale przedtem, o świcie i chyba nocą… To skróty, z definicji niejednoznaczne, ale stawiała znaki zapytania, więc myślę, że dobrze to interpretuję. To było coś w rodzaju: „dezerterzy?”, „schodzą z P.?”, i podkreślone parę razy „Serbowie nie strzelają”. – Odczekałem chwilę. – Jovanka, coś jej się nie zgadzało. Była zdziwiona. Rozumiesz?