Выбрать главу

– Kła… kłamiesz. Chcesz mnie… pocieszyć.

– Dobra, chcę cię pocieszyć. Tyle że nie kłamię. Leżała tam na śniegu i nie wiedziała, że już po wojnie. Chłopcy Sułtana woleli pić niż iść, szukać jej i tłumaczyć, że nie musi już do nikogo strzelać. Niby po co mieli ryzykować? Jeden Serb więcej, jeden mniej – jaka to różnica? Więc zobaczyła we mgle kogoś z długim przedmiotem w rękach, może karabinem. Strzeliła. Coś ją musiało zaniepokoić, coś się nie zgadzało. Zeszła. Nigdy nie schodziła, ale tym razem zeszła. Może przypomniała sobie, że pokój wisi w powietrzu, może skojarzyła te nocne ruchy i bierność Serbów. A może kiedy pociągała za spust, w ostatniej chwili dopatrzyła się białej flagi na tle śniegu. Nie wiem. Wiem, że okryła rannego własnym płaszczem, a potem pobiegła. Jak ma się zamiar urządzić komuś wściekłą awanturę, to często się biegnie.

– To tylko domysły. – Wzięła się już w garść.

– Chcesz ją osądzać, a nic nie wiesz o jej życiu. Dobrze, osądzaj. Tylko że cywilizowany proces to tłumaczenie wątpliwości na korzyść podsądnego.

– Powinieneś być adwokatem – uśmiechnęła się z wysiłkiem.

– Chciałbym. – Mój uśmiech był równie słaby. – Adwokata nikt nie przenosi na drugi koniec kraju.

Oczy się jej rozszerzyły. Przez chwilę widziałem w nich coś zbliżonego do paniki.

– Przenoszą cię? Wojsko, tak? – Skinąłem głową. – Dokąd?

– Głębokie zadupie. Mazury. Jakoś musieli sobie odbić te wszystkie ustępstwa. Chcesz służyć? Proszę, leśne garnizony czekają na takich frajerów.

Chyba naprawdę była przestraszona. Cała rozmowa dużo ją kosztowała, ale bała się dopiero teraz. A ja bałem się uwierzyć, że właściwie odczytuję jej emocje.

– Wyjeżdżasz?

– Muszę. Raz mi się poszczęściło, ale jako detektyw nie pociągnę długo. To dla mnie jedyna szansa na normalne życie. Zresztą… lubię wojsko. I lasy też. Tylko…

– Tak? – zapytała szeptem.

– Tylko że w takich miejscach niełatwo o dobrą żonę.

– Chcesz… No tak, rozumiem. – Przełknęła ślinę. Odwróciła twarz, nagle zainteresowana fakturą ściany. – Mam nadzieję, że ci się uda. Zasługujesz na porządną dziewczynę.

– Nie będzie łatwo. Tam aż się roi od bezrobotnych. Człowiek nigdy nie ma pewności, czy chodzi o niego, czy o jego pieniądze. A ja nie umiałbym tak… No a z drugiej strony nikt nie ufa rozwodnikowi. Zwłaszcza takiemu, który…

– Rozwodnikowi?! – Omal nie zwichnęła sobie karku, tak gwałtownie go użyła, by na mnie spojrzeć. – Byłeś żonaty?!

– …zostawia żonę z chorym dzieckiem. Niby już po przeszczepie, a żona znakomicie zna trzy obce języki, jest inteligentna, cholernie atrakcyjna i w końcu znajdzie sobie dobrze płatną posadę. To mimo wszystko fatalnie wygląda dla kogoś z zewnątrz.

Gapiła się na mnie z rozchylonymi ustami. Wcale nie wyglądała na szczególnie inteligentną.

– O czym ty…?

– Nie wiedziałem, czy kiedykolwiek się obudzisz. Tam, w Bośni, nie wyglądało to dobrze. Dwa razy musieli cię reanimować, były jakieś powikłania… Robotę miałem już w kieszeni, ale co innego odkręcić niesłuszne oskarżenie, a co innego załatwić kawalerowi adopcję, i to chorego dziecka. Byłbym bez szans. Ola poszłaby do domu dziecka i pewnie już tam została, bo kto taką weźmie. No więc… załatwiłem ślub.

– Nie wierzę ci – wymamrotała. Jej twarz nie była twarzą kobiety, tylko kagańcem dla wyrywającej się na swobodę nadziei.

– Sam nie wierzyłem, kiedy się zgodzili. Ale jakoś poszło. Milo załatwił nam popa. On i jeden facet z MON-u byli świadkami. Myślałem o Nowickim, ale uznałem, że wiceminister będzie lepszy: nikt tego nie odwoła pod pretekstem, że panna młoda była nieprzytomna. Mam oficjalne oświadczenie poważnego polityka, że akurat na ten kwadrans odzyskałaś świadomość. I drugie, z ambasady, że w myśl polskiego prawa ślub jest ważny.

– Ale przecież… przecież ja mam męża! Oficjalnie…

– …byłaś wdową. – Ująłem delikatnie jej dłoń. – Powinienem ci wcześniej powiedzieć: Roman nie żyje. Pamiętasz tę łączkę, gdzie zwichnąłem nogę?

– Jezu… – Była poruszona, ale strata męża nie pochłonęła jej całej świadomości. Niemal od razu wróciła do tego, co naprawdę ją gryzło. – Chciałeś zająć się Olą? Ale dlaczego? Przecież nic was nie łączy.

– To świetny dzieciak – uśmiechnąłem się przekornie. – Już jesteśmy kumplami. No i ktoś musiał podpisać zgodę na zabieg. Niby mógł Nowicki, ale zanim się urzędowo ustali ojcostwo, przyzna prawa…

– Marcin! – Gdyby stała, tupnęłaby w tej chwili nogą. Była inteligentna, mądra, wrażliwa, no i miała te niesamowite, godne sokoła ślepia, które ocaliły nas na Jeżynowej Górce i później. Lecz była też zwykłym człowiekiem i kobietą – więc potrzebowała potwierdzenia.

– Aha, no tak – udałem, że teraz to sobie przypomniałem. – Jest jeszcze taka jedna, w której się oboje kochamy. Każde inaczej, ale oboje bardzo.

Jej oczy krzyczały: „Tak!!!”, więc przygarnąłem najbardziej zabójczą dziewczynę świata i zacząłem całować wszystko, czego nie zakrywały bandaże. Chciałem poczuć smak każdego kawałka jej twarzy, ale nic z tego nie wyszło, bo Jovanka wczepiła się we mnie z identycznymi zamiarami i dopóki nie trafiliśmy ustami w usta, tylko sobie nawzajem przeszkadzaliśmy. W pewnym momencie do mego niedotlenionego mózgu dotarło, że spod piżamy wymknęło się coś cudownie miękkiego i bosko krągłego, wobec czego zacząłem obcałowywać piersi Jovanki i biedaczka mogła w końcu coś powiedzieć.

– Ale powtórzymy ślub – wydyszała, nieporadnie próbując pogodzić pozostawienie mi swej piersi z dosięgnięciem mnie ustami. – A w noc poślubną nie każesz mi zdejmować skarpet.

Wymamrotałem coś, co brzmiało jak zgoda. I nawet dotrzymałem potem słowa. Ale tak się złożyło, że ustawiony skosem stojak pod kroplówkę pasował idealnie między nogę łóżka a klamkę drzwi i tego popołudnia musiała się kochać ze mną na bosaka. Żadnemu z nas nie sprawiło to różnicy.

Artur Baniewicz

***