Выбрать главу

Colin czuł się w ciemności nieswojo. Nigdy nie wyzbył się dziecinnego lęku przed samotnością w mroku nocy, która to słabość niepokoiła czasem jego matkę i nieodmiennie doprowadzała do furii jego ojca. Zawsze spał przy zapalonym świetle. A teraz trzymał się blisko Roya, absolutnie przekonany, że znajdzie się w niebezpieczeństwie, jeśli zostanie w tyle. Wówczas coś przerażającego, coś nieludzkiego, coś ukrytego w nieprzeniknionych ciemnościach zalegających pobocze drogi, wyciągnie po niego swe łapy, chwyci w wielkie jak sierpy szpony, zrzuci z siodełka i pożre, miażdżąc z głośnym trzaskiem jego kości i rozbryzgując krew. Albo jeszcze gorzej. Był wielbicielem horrorów – filmów i książek – nie dlatego, że opisywały barwne mity i miały żywą akcję, ale dlatego, że przedstawiały, w jego przekonaniu, realnie istniejącą rzeczywistość, której większość dorosłych nie brała poważnie. Wilkołaki, wampiry, zombi, rozkładające się ciała, którym nie było dane spocząć w trumnach, i setki innych diabelskich stworów naprawdę istniały. Intelektualnie mógł je odrzucać – jako fantastyczne bestie, potwory zrodzone w wyobraźni – ale w głębi duszy wiedział, że one są, powstałe z martwych, przyczajone, wyczekujące, ukryte, głodne. Noc była rozległą, stęchłą piwnicą, schronieniem wszystkiego, co pełza, czołga się i wije. Noc miała uszy i oczy. Przemawiała okropnym starczym, skrzeczącym głosem. Jeśli słuchało się uważnie, tłumiąc wątpliwości i otwierając podwoje umysłu, można było usłyszeć przerażający głos nocy. Szeptał o grobach, gnijącym ciele, demonach, duchach i potworach zaludniających bagna. Opowiadał o rzeczach niewypowiedzianych.

Muszę z tym skończyć – powtarzał sobie Colin. – Dlaczego cały czas tak się zadręczam? Rany.

Uniósł się lekko na siodełku, by mocniej naciskać pedały, zdecydowany ani na chwilę nie oddalać się od Roya.

Jego ramiona pokryła gęsia skórka.

7

Zjechali z Ranch Road na ledwie widoczną w blasku księżyca polną drogę. Roy prowadził. Za szczytem pierwszego wzgórza trakt zmienił się w wąską ścieżkę. Ćwierć mili dalej ścieżka skręciła na północ, ale chłopcy zmierzali na zachód, przedzierając się przez gęstą trawę i brnąc po piaszczystym terenie.

Gdy od chwili opuszczenia ścieżki minęła niecała minuta, światełko przy rowerze Roya nagle zgasło.

Colin zatrzymał się natychmiast, czując, że jego serce tłucze się dziko niczym królik w klatce.

– Roy? Gdzie jesteś? Coś nie w porządku? Co się stało, Roy?

Roy wynurzył się z ciemności i wkroczył w blade półkole światła rzucanego przez lampkę roweru Colina.

– Mamy jeszcze do pokonania dwa wzgórza, zanim dotrzemy na miejsce. Nie ma sensu męczyć się dalej z tymi rowerami. Zostawmy je tutaj. Zabierzemy w drodze powrotnej.

– A jeśli ktoś je ukradnie?

– Kto?

– Skąd mam wiedzieć? A jeśli?

– Międzynarodowy gang złodziei, mający w każdym mieście swoich agentów? – Roy potrząsnął głową, nie starając się ukryć zniecierpliwienia. – Nie spotkałem jeszcze nikogo, kto martwiłby się takimi bzdurami jak ty.

– Gdyby ktoś je ukradł, musielibyśmy wracać do domu pieszo – pięć albo sześć mil, może nawet więcej.

– Chryste, Colin, nikt nawet nie wie, że te rowery tu leżą. Nikt ich nawet nie zauważy, nie mówiąc o kradzieży.

– No dobra, a jak wrócimy i nie znajdziemy ich w tych ciemnościach?

Przez twarz Roya przebiegł grymas, nadając jej demoniczny, jakiś nieludzki wyraz. A może to tylko gra światła i cienia? – pomyślał Colin.

– Znam to miejsce – powiedział niecierpliwie. – Często tu bywam. Wierz mi. Ruszysz się wreszcie? Stracimy film.

Odwrócił się i odszedł.

Colin wahał się do chwili, w której uświadomił sobie, że jeśli nie porzuci roweru, to Roy porzuci jego. Nie chciał zostać sam w środku tego pustkowia. Położył rower na boku i zgasił lampkę.

Ze wszystkich stron otoczyła go ciemność. Nagle dobiegł go dźwięk tysiąca dziwacznych pieśni: nieustanne rechotanie ropuch. Czy tylko ropuch? Może czegoś znacznie bardziej niebezpiecznego. Wiele dziwnych głosów przyłączyło się do tego chrapliwego chóru.

Colina zalała fala strachu, jak żółć wypływająca z rozerwanego jelita. Mięśnie krtani naprężyły się. Miał trudności z przełykaniem. Gdyby Roy zawołał go, nie byłby w stanie odpowiedzieć. Pomimo chłodnej bryzy poczuł pot spływający po plecach.

Nie jesteś już dzieckiem – mówił sobie. – Nie zachowuj się jak dziecko.

Pragnął za wszelką cenę schylić się i znów zapalić lampkę przy rowerze, ale nie chciał, by Roy odkrył, że boi się ciemności. Chciał być taki jak Roy, a Roy nie bał się niczego.

Na szczęście Colin nie stracił całkowicie zdolności widzenia. Światło przy rowerze nie było zbyt silne, więc oczy chłopca szybko przywykły do świata pogrążonego w ciemności. Pofałdowany teren zalewała mleczna księżycowa poświata. Widział przed sobą Roya, wspinającego się szybko na najbliższy wzgórek.

Colin próbował ruszyć się z miejsca – nie mógł. Każda jego noga zdawała się ważyć tysiąc funtów.

Coś zasyczało.

Colin przechylił głowę. Nasłuchiwał.

Znów ten syk. Bliżej. Głośniej.

Coś wędrowało z szelestem przez trawę u jego stóp i Colin cofnął się. Mogła to być tylko nieszkodliwa ropucha, ale sprawiła, że wreszcie zdecydował się ruszyć z miejsca.

Dogonił Roya i kilka minut później dotarli do wzniesienia górującego nad Fairmont. Zeszli w dół i zatrzymali się w połowie zbocza, po czym usiedli w ciemności obok siebie. Widoczne w dole samochody zwrócone były na zachód. Przed nimi znajdował się ekran, a dalej biegła główna trasa do Santa Leona.

Na ogromnym ekranie widać było kobietę i mężczyznę, idących o zachodzie słońca po plaży. Na wzgórze nie docierał żaden dźwięk, ale dzięki zbliżeniom Colin wiedział, że aktorzy rozmawiają ze sobą. Żałował, że nie potrafi czytać z ruchu warg.

– Zaczynam podejrzewać, że to głupi pomysł wlec się tu taki kawał, żeby obejrzeć film, którego nawet nie możemy usłyszeć – powiedział po chwili.

– Nie musisz nic słyszeć.

– To jak będziemy śledzić akcję?

– Ludzie, którzy przyjeżdżają do Fairmont, nie potrzebują akcji. Chcą tylko zobaczyć cycki i dupę.

Colin gapił się na Roya.

– O czym ty mówisz?

– Fairmont jest dobrze położone. Nie ma w pobliżu żadnych domów. Z szosy też nie widać ekranu. Dlatego mogą wyświetlać łagodne porno.

– Co mogą wyświetlać? – spytał Colin.

– Łagodne porno. Nie rozumiesz?

– Nie.

– Musisz się jeszcze dużo nauczyć, drogi przyjacielu. Na szczęście masz dobrego nauczyciela. Mnie mianowicie. To pornografia. Świńskie filmy.

– Chcesz powiedzieć, że będziemy oglądać ludzi, którzy… robią to?

Roy uśmiechnął się. Jego oczy i zęby odbijały blask księżyca.

– Tak, gdyby to było ostre porno – wyjaśnił. – Ale to tylko łagodna odmiana.

– Och – powiedział Colin. Nie miał zielonego pojęcia, o czym Roy mówi.

– Więc zobaczymy tylko nagich ludzi, którzy udają, że to robią – dodał Roy.

– Będą… naprawdę nadzy?

– Pewnie.

– Ale chyba niezupełnie.

– Zupełnie.

– Ale nie dziewczyny.

– Zwłaszcza dziewczyny – powiedział Roy. – Oglądaj film, baranie.

Colin spojrzał na ekran, bojąc się tego, co może zobaczyć.

Para na plaży całowała się. Następnie mężczyzna zrobił krok do tyłu, podczas gdy kobieta uśmiechała się i gładziła swe ciało, podniecając partnera, po czym sięgnęła do tyłu i rozpięła stanik, pozwalając, by zsunął się z jej ramion, i nagle na ekranie pojawiły się jej piersi – duże, twarde i sterczące, kołysząc się rozkosznie i wtedy mężczyzna dotknął ich…