Выбрать главу

– Spodobają ci się podróże naszym autobusem – powiedział Roy. – Będzie świetna zabawa.

Wsiadając na rower, Colin wybąkał”

– Roy, ja… no… myślę… jesteś najlepszym przyjacielem, jakiego można pragnąć.

– Hej, zrobiłem to w takim samym stopniu dla ciebie, jak dla siebie – powiedział Roy. – Te wyjazdy na mecze bywają czasem nudne. Ale jak będziemy razem, to nie będziemy nudzić się nawet przez chwilę. No, a teraz jedziemy do mojego domu. Chcę ci pokazać tę kolejkę.

Ruszył przed siebie.

Jadąc za Royem po zacienionym i upstrzonym słonecznymi cieniami chodniku, Colin zastanawiał się, podniecony i trochę oszołomiony, czy to właśnie funkcja menedżera była tym, co wymagało próby, której poddawał go Roy. Czy to był ten sekret skrywany przez przyjaciela cały ubiegły tydzień? Colin zastanawiał się nad tym przez chwilę, ale zanim dotarli do domu Bordenów, uznał, że Roy ukrywa coś innego, coś znacznie ważniejszego, tak ważnego, że on, Colin, nie okazał się jeszcze godnym, by to poznać.

4

Weszli do domu przez drzwi kuchenne.

– Mamo? – zawołał Roy. – Tato?

– Mówiłeś, że nie ma ich w domu.

– Sprawdzam tak na wszelki wypadek. Lepiej się upewnić. Gdyby nas przyłapali…

– Przyłapali na czym?

– Nie wolno mi bawić się tą kolejką.

– Roy, nie chcę podpaść twoim rodzicom.

– Wszystko będzie dobrze. Poczekaj tu. – Roy skierował się pospiesznie w stronę salonu. – Jest tam kto?

Colin był tu wcześniej tylko dwa razy i teraz, tak jak wtedy, był zdumiony nieskazitelną czystością otoczenia. Kuchnia lśniła. Podłoga była świeżo wyszorowana i wywoskowana. Blaty szafek świeciły niemal jak lustra. Nigdzie nie zostały żadne brudne naczynia. Stołu nie szpeciły pozostawione okruchy. W zlewie nie było ani jednej plamki. Ścian nie zdobiły kuchenne drobiazgi – garnki, patelnie, łyżki i chochle pochowano starannie w szufladach i dokładnie odkurzonych szafkach. Najwidoczniej pani Borden nie przepadała za ozdobami; nigdzie nie było śladu zawieszonego dla dekoracji talerza, makatki z wyszytą sentencją, półki na przyprawy, kalendarza czy jakiejkolwiek zbędnej rzeczy. Trudno było sobie wyobrazić, że ktoś przygotowuje sobie tutaj prawdziwe jedzenie. Dom wyglądał tak, jakby pani Borden wykonywała bez przerwy kolejne skomplikowane zabiegi – najpierw skrobanie, potem szorowanie, następnie czyszczenie, mycie, płukanie, polerowanie, wygładzanie – na podobieństwo stolarza, który szlifuje papierem ściernym kawałek drewna, zaczynając od gruboziarnistego, a kończąc na najdelikatniejszym.

Nie można było powiedzieć, by matka Colina gospodarzyła w brudnej kuchni. Zatrudniali sprzątaczkę. Przychodziła dwa razy w tygodniu i pomagała w porządkach. Ale ich kuchnia nie była tak czysta jak ta.

Roy twierdził, że jego matka nie zgodziła się zatrudnić sprzątaczki. Nie wierzyła, by ktokolwiek na świecie podzielał jej poglądy na czystość. Nie mógł zadowolić jej dom, w którym panował porządek – musiało być sterylnie.

Roy wrócił do kuchni.

– Nikogo nie ma. Pobawmy się trochę kolejką.

– Gdzie ona jest?

– W garażu.

– Do kogo należy?

– Do mojego starego.

– I nie wolno ci jej dotykać?

– Pieprzyć go. Nigdy się nie dowie.

– Nie chcę, żeby twoi starzy wściekli się na mnie.

– O rany, Colin, jakim cudem mogliby się dowiedzieć?

– Czy to właśnie ten sekret?

Roy zdążył już prawie się odwrócić. Teraz spojrzał na Colina.

– Jaki sekret?

– Skrywasz go. I nie możesz wytrzymać, by mi go zdradzić.

– Skąd wiesz?

– Widzę… jak się zachowujesz. Sprawdzałeś mnie, żeby się przekonać, czy możesz mi ufać.

Roy pokiwał głową.

– Sprytny jesteś.

Colin wzruszył ramionami, czując zakłopotanie.

– Nie, nie, naprawdę jesteś sprytny. Prawie czytasz w moich myślach.

– Więc jednak mnie sprawdzałeś.

– Owszem.

– A ta głupia historia o kocie…

– …była prawdziwa.

– Akurat.

– Uwierz w nią, radzę ci.

– Wciąż mnie sprawdzasz.

– Może.

– Więc jest jakiś sekret?

– I to wielki.

– Kolejka?

– Niezupełnie. To tylko maleńka jego część.

– A co jeszcze?

Roy wyszczerzył zęby.

W tym uśmiechu i w tych jasnoniebieskich oczach było coś dziwnego, coś, co sprawiło, że Colin chciał się odsunąć od swego przyjaciela. Ale wciąż tkwił w miejscu.

– Powiem ci – stwierdził Roy. – Ale dopiero wtedy, gdy będę gotowy.

– Kiedy to będzie?

– Wkrótce.

– Możesz mi zaufać.

– Dopiero wtedy, gdy będę gotowy. A teraz chodź. Będziesz zachwycony kolejką.

Colin podążył za Royem i wyszli z kuchni, zamykając za sobą białe drzwi. Za drzwiami były dwa stopnie, którymi schodziło się wprost do garażu. I jeszcze coś – miniaturowe tory kolejowe.

– O rany…

– Ale trzask, co?

– Gdzie twój tata parkuje samochód?

– Zawsze przed garażem. Tu nie ma miejsca.

– Kiedy to wszystko zgromadził?

– Zaczął zbierać, gdy był jeszcze dzieckiem – powiedział Roy. – Co roku dodawał coś nowego. To jest warte ponad piętnaście tysięcy dolarów.

– Piętnaście tysięcy! Komu chciałoby się płacić tyle pieniędzy za kilka zabawek?

– Ludziom, którzy powinni urodzić się w lepszych czasach.

Colin zrobił zdziwioną minę.

– Co?

– Tak mówi mój stary. Twierdzi, że ludzie, którzy lubią kolejki elektryczne, powinni żyć w lepszym, czystszym, przyjemniejszym i lepiej urządzonym świecie.

– A co to znaczy?

– Cholera wie. Ale tak właśnie mówi. Potrafi przez godzinę gadać o tym, jaki dobry był świat, gdy były tylko pociągi, a nie wymyślono jeszcze samolotów. Może zanudzić człowieka na śmierć.

Kolejkę ustawiono na sięgającej pasa platformie, która zajmowała niemal cały garaż na trzy samochody. Przy trzech bokach było akurat tyle miejsca, by się przecisnąć. Przy czwartym, na którym zamocowano konsoletę z przełącznikami, stały dwa taborety, wąski stół i szafka na narzędzia.

Całą platformę zajmował miniaturowy model świata. Były tam góry i doliny, strumienie, rzeki i jeziora, łąki upstrzone maleńkimi polnymi kwiatami, lasy, w których mieszkały płochliwe jelenie, wychylające się z cienia wśród drzew, miasteczka jak z pocztówek, samotne domostwa, realistycznie odtworzone postaci ludzi, wykonujących mnóstwo codziennych czynności, samochody osobowe, ciężarówki, motocykle, rowery, zgrabne domy z ogrodzeniami, cztery dworce – jeden w stylu wiktoriańskim, jeden szwajcarski, jeden włoski i hiszpański – a także sklepy, kościoły i szkoły. Wszędzie biegły szyny – wzdłuż rzek, przez miasta, doliny, dookoła wzgórz, po mostach przęsłowych i zwodzonych, przez dworce, w górę i w dół, tam i z powrotem, tworząc zgrabne pętle, linie proste, gwałtowne skręty, odcinki w kształcie podków i węże.

Colin okrążał powoli platformę. Osłupiały ze zdumienia przyglądał się temu iluzorycznemu światu. Iluzji nie mogła rozwiać nawet bardzo bliska obserwacja. Nawet z odległości jednego cala las wyglądał jak prawdziwy – każde drzewo było wykonane po mistrzowsku. Domy wyposażono w najdrobniejsze nawet elementy, łącznie z rynnami, uchylanymi oknami, podjazdami wyłożonymi drobniutkimi kamykami i telewizyjnymi antenami, które zabezpieczono cieniutkimi linkami napinającymi. Samochody nie były tylko modelami do zabawy. Były to starannie wykonane maleńkie modele prawdziwych wozów; we wszystkich, z wyjątkiem tych, które stały zaparkowane przy ulicach czy przed garażami, siedział kierowca, czasem również pasażerowie, a niekiedy kot albo pies, usadowiony na tylnym siedzeniu.