Выбрать главу

– Co masz na myśli?

– Jakie ma to dla ciebie znaczenie? – nalegał, czując jak zaczyna walić mu serce.

– Dlaczego miałoby to mieć dla mnie jakieś znaczenie? – spytała. – Nie rozumiem.

Colin wziął głęboki oddech i brnął dalej.

– Czy nadal byś mnie lubiła, gdybym nie był przyjacielem Roya?

Tym razem odwróciła głowę w jego stronę i otworzyła oczy.

– Mówisz poważnie?

– Tak.

Przekręciła się na bok i uniosła na łokciu, żeby spojrzeć mu w twarz. Wiatr rozwiewał jej włosy.

– I ty myślisz, że jestem tobą zainteresowana tylko dlatego, że jesteś najlepszym przyjacielem tej szkolnej gwiazdy?

– No… – Colin zaczerwienił się.

– To okropne – powiedziała, ale w jej głosie nie było złości.

Wzruszył ramionami, zakłopotany, ale wciąż ciekaw jej odpowiedzi.

– I obraźliwe – dodała.

– Przepraszam – powiedział szybko i pojednawczo. – Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Chodzi o to, że… musiałem cię spytać. To dla mnie bardzo ważne wiedzieć, czy ty…

– Lubię cię, ponieważ ty to ty – powiedziała Heather. – Jestem tu właśnie teraz z tobą, bo jest nam fajnie razem. Roy Borden nie ma tu nic do rzeczy. Prawdę mówiąc, jestem tu pomimo tego, że się z nim przyjaźnisz.

– Co?

– Zaliczam się do tej wąskiej grupy, która nie dba o to, co Roy robi, mówi czy myśli. Prawie każdy chce być jego przyjacielem, ale mnie mało obchodzi, czy on w ogóle wie o moim istnieniu.

Colin otworzył oczy ze zdumienia.

– Nie lubisz Roya Bordena?

Zawahała się, po czym powiedziała”

– Jest twoim przyjacielem. Nie chcę o nim źle mówić.

– W tym cała rzecz – prawie krzyknął Colin. – On już nie jest moim przyjacielem. Nienawidzi mnie.

– Co? Co się stało?

– Powiem ci za chwilę. Nie obwiniaj się. Nie mogłem się doczekać, kiedy wreszcie wszystko komuś opowiem. – Colin usiadł na swoim ręczniku. – Ale najpierw muszę wiedzieć, co o nim myślisz. Sądziłem, że go lubisz. Jedną z pierwszych rzeczy, jakie mi powiedziałaś, było to, że widziałaś nas razem. Więc zdawało mi się, że…

– Po prostu byłam ciekawa – wyjaśniła. – Nie przypominałeś chłopaków, którzy zwykle kręcą się przy nim. A im lepiej cię poznawałam, tym mi się wydawało to dziwniejsze.

– Powiedz mi, dlaczego go nie lubisz.

Heather także usiadła.

Wiatr wiejący od oceanu był ciepły i pachniał solą.

– No cóż – powiedziała – trudno powiedzieć, żebym go nie lubiła. To znaczy, nie jakoś wyjątkowo, z pasją czy coś w tym rodzaju. Nie znam go na tyle dobrze. Ale znam go wystarczająco, by wiedzieć, że nigdy nie mogłabym być jego wielbicielką. Jest w nim coś zepsutego.

– Zepsutego?

– Trudno to wyrazić słowami – powiedziała Heather. – Ale zawsze miałam wrażenie, że Roy nigdy nie jest… szczery. Nigdy. W żadnej sprawie. Wciąż udaje, że jest kimś innym. Najwidoczniej nikt tego nie dostrzega. Ale ja sądzę, że on zawsze manipuluje ludźmi, wykorzystuje ich w taki czy inny sposób, a potem śmieje się z nich w głębi duszy.

– Tak! – powiedział Colin. – O, tak! Dokładnie. Tak właśnie postępuje. I jest w tym dobry. Nie tylko wtedy, gdy chodzi o kolegów. Potrafi także manipulować dorosłymi.

– Moja matka widziała go tylko raz – powiedziała Heather. – Wydawało mi się, że nigdy nie przestanie o nim mówić. Uważała, że jest taki czarujący, taki inteligentny i kulturalny.

– Moja też – powiedział Colin. – Wolałaby, żeby to on był jej synem, nie ja.

– Więc co się stało? – spytała Heather. – Dlaczego ty i Roy nie jesteście już przyjaciółmi?

Opowiedział jej wszystko, zaczynając od dnia, w którym po raz pierwszy spotkał Roya. Opowiedział jej o kocie w klatce dla ptaków. O zabawie kolejką elektryczną. O przyznaniu się Roya do zabicia dwóch chłopców, ot tak, dla zabawy. O jego pragnieniu zgwałcenia i zamordowania Sary Callahan. O koszmarze na złomowisku Pustelnika Hobsona. O napaści w jego domu. Opowiedział jej o tym, co wyczytał w starych numerach News Register, całą historię okropnego wypadku Belindy Jane Borden i o pobycie w szpitalu Roya i pani Borden.

Heather słuchała w pełnym osłupienia milczeniu. Początkowo na jej twarzy malowało się powątpiewanie, ale jej sceptycyzm stopniowo zanikał, by wreszcie ustąpić miejsca coraz głębszemu, choć niechętnemu przekonaniu. Była wstrząśnięta, a gdy Colin skończył, powiedziała”

– Musisz powiadomić policję.

Spojrzał na falujące łagodnie morze i na niebo, pełne nurkujących mew.

– Nie – powiedział. – Nie uwierzą mi.

– Na pewno uwierzą. Mnie przekonałeś.

– Ty to co innego. Ty jesteś dzieciakiem, takim jak ja. A policja to dorośli. Poza tym, jak zadzwonią do mojej matki, żeby spytać, czy wie coś na ten temat, to im powie, że kłamię, i że mam problemy z narkotykami. Bóg jeden wie, co wtedy ze mną zrobią.

– Powiemy moim rodzicom – stwierdziła Heather. – Nie są aż tak źli. Lepsi niż twoi, chyba. Nawet słuchają mnie od czasu do czasu. Spróbujemy ich przekonać. Wiem, że nam się uda.

Potrząsnął głową.

– Nie. Roy już raz oczarował twoją matkę. Pamiętasz? Znów ją oczaruje, jeśli będzie musiał. Uwierzy jemu, nie nam. A jeśli twoi starzy zadzwonią do Weezy, żeby to przedyskutować, to ich przekona, że jestem stukniętym narkomanem. Rozdzielą nas. Nie będzie ci wolno zbliżyć się do mnie. A gdy Roy się zorientuje, że wiesz o wszystkim i że mi wierzysz, będzie chciał zabić nas obydwoje.

Milczała przez chwilę. Potem drgnęła i powiedziała”

– Masz rację.

– Tak – przyznał z żalem w głosie.

– Co zrobimy?

– Spojrzał na nią. – Powiedziałaś „my”?

– Oczywiście, że powiedziałam „my”. – Co ty sobie myślisz, że odwrócę się do ciebie plecami w takiej chwili? Sam nie dasz rady. Nikt by nie dał.

– Miałem nadzieję, że tak powiesz – stwierdził z ulgą.

Wyciągnęła dłoń i wzięła go za rękę.

– Mam pewien plan – powiedział.

– Jaki plan?

– Plan złapania Roya w pułapkę. Jest w nim rola dla ciebie.

– Co miałabym robić?

– Być przynętą – powiedział Colin.

Przedstawił jej swój zamiar.

Kiedy skończył, stwierdziła”

– Sprytne.

– Wszystko pójdzie dobrze.

– Nie jestem taka pewna.

– Dlaczego?

– Bo nie będę dobrą przynętą. Musisz znaleźć dziewczynę, którą Roy uznałby za… pociągającą… sexy. Dziewczynę, której naprawdę by pragnął. – Jej twarz nabrała kolorów. – Nie jestem dość… dobra.

– Mylisz się – zapewnił ją Colin. – Jesteś dobra. Jesteś wspaniała.

Odwróciła głowę i spojrzała na swoje kolana.

– Ładne kolana – powiedział Colin.

– Sterczące.

– Nie.

– Sterczące i czerwone.

– Nie.

Wyczuwając, że tego właśnie pragnie, położył dłoń na jej kolanie, przesunął kilka cali w górę, po udzie, po czym znów zjechał niżej, głaszcząc delikatnie.

Zamknęła oczy, drżąc nieznacznie.

Poczuł reakcję własnego ciała.

– To będzie niebezpieczne – powiedziała.

Nie mógł jej okłamywać. Nie mógł bagatelizować ryzyka tylko po to, by zapewnić sobie jej współpracę.

– Tak – potwierdził. – To będzie bardzo, bardzo niebezpieczne.

Wzięła do ręki garść piachu i pozwoliła, by przesypywał się między jej palcami.

Głaskał delikatnie jej kolano i udo. Patrzył na swoją śmiałą dłoń z podnieceniem i zdziwieniem, jak na coś obdarzonego własną wolą.

– Z drugiej strony – powiedziała – mamy przewagę, bo to my mamy plan.