Выбрать главу

– Tak.

– Więc dlaczego?

Colin poruszył się niespokojnie, ponieważ nie był przygotowany na to pytanie i nie chciał, by się zorientowała, że kłamie od początku tej dziwnej rozmowy. Kierował nią, starając się wyciągać z niej rzeczy, które chciał mieć na taśmie. Powiedziała już trochę, ale nie wszystko. Miał nadzieję, że będzie mu ufała, dopóki nie nagra tego, czego potrzebował.

Na szczęście, kiedy się wahał, pani Borden odpowiedziała za niego.

– To była zazdrość, prawda? Był zazdrosny o moją małą dziewczynkę, ponieważ po jej przyjściu na świat uświadomił sobie, że tak naprawdę nigdy nie będzie jednym z nas.

– Tak. To właśnie mi powiedział – stwierdził Colin, choć nie bardzo rozumiał, o co jej chodzi.

– To był błąd – powiedziała. – Nigdy nie powinniśmy byli go adoptować.

– Adoptować?

– Nie powiedział ci tego?

– No… nie.

Zawalił sprawę. Pani Borden zacznie się teraz zastanawiać, dlaczego Roy ujawnił wszystko, każdy paskudny sekret, tylko nie to. Potem się zorientuje, że Roy nie powiedział mu niczego o Belindzie Jane, że Colin wyssał sobie to wszystko z palca, i że po prostu prowadzi z nią jakąś dziwaczną grę.

Ale zaskoczyła go. Była tak zagłębiona w swoich wspomnieniach i tak poruszona faktem, że jej syn przyznał się do siostrobójstwa, że nie miała na tyle przytomności umysłu, by zastanowić się nad zagadkowymi brakami w wiadomościach Colina.

– Pragnęliśmy dziecka bardziej niż czegokolwiek innego w świecie – patrzyła w morze. – Własnego dziecka. Ale lekarze orzekli, że nigdy nie będziemy go mieli. To była moja wina. Coś było ze mną… nie tak. Alex, mój mąż, był strasznie przygnębiony. Strasznie. Tak bardzo pragnął mieć własne dziecko. Ale lekarze mówili, że to po prostu niemożliwe. Odwiedziliśmy z pół tuzina specjalistów i wszyscy mówili to samo. Nawet cienia szansy. Z mojego powodu. Więc namówiłam go na adopcję. Znów moja wina. Całkowicie. To był zły pomysł. Nie wiemy nawet, kim byli rodzice Roya – albo czym byli. To gryzie Alexa. Jacy ludzie spłodzili Roya? Co było w nich złego? Jakie skazy i choroby przekazali mu w dziedzictwie? Przyjęcie go do naszego domu było strasznym błędem. Już po paru miesiącach wiedziałam, że nie pasował do nas. Był dobrym dzieckiem, lecz Alex nie mógł się do niego przekonać. Tak bardzo pragnęłam, by Alex miał swoje dziecko, ale on pragnął dziecka, w którego żyłach płynęłaby jego własna krew. To dla niego bardzo ważne. Nie masz pojęcia, jak ważne. Dziecko zaadoptowane nie ma nic wspólnego z twoim ciałem – twierdzi Alex. Mówi, że nigdy nie będzie się takiego dziecka czuło tak blisko, jak własnej krwi. Mówi, że przypomina to tresurę dzikiego zwierzęcia – nigdy się nie wie, kiedy takie zwierzę obróci się przeciwko tobie, ponieważ w głębi swego wnętrza nie jest wcale takim, jakim pragnąłeś go uczynić. A zatem była to następna zła rzecz, jaką zrobiłam: sprowadziłam do domu czyjeś dziecko. Obcego. A on obrócił się przeciwko nam. Zawsze zrobię coś nie tak. Zawiodłam Alexa. To, czego pragnął, to było nasze własne dziecko.

Kiedy Colin siedział na ławce, czekając na nią, spodziewał się, że będzie miał problemy z nakłonieniem jej do mówienia. Ale okazało się, że nacisnął właściwy guzik. Nie miała zamiaru skończyć. Ciągnęła swój monolog jednostajnym głosem, niczym bohater wiersza o starym marynarzu Coleridge’a, skazanym na opowiadanie swojej historii każdemu, kto tylko zechce słuchać. Przypominała robota, którego mechanizm miał się za chwilę wyczerpać i któremu pozostało niewiele czasu. Pod chłodną skorupą opanowania, typową dla kobiety interesu, kryło się rozchwianie i niepewność, wywołujące silny, wewnętrzny żar. Gdy tak słuchał tego, co mówi, wydawało mu się, że za chwilę dotrze do niego dźwięk zakleszczających się przekładni, pękających sprężyn i wybuchających lamp elektronowych.

– Gdy Roy był u nas już dwa i pół roku – powiedziała – stwierdziłam, że będę miała dziecko. Lekarze mylili się. O mało nie umarłam przy porodzie i nie ulegało wątpliwości, że jest to moje pierwsze i ostatnie dziecko, ale miałam je. Mylili się. Skomplikowane testy i konsultacje, niebotyczne honoraria, to było na nic, mylili się. Była dzieckiem zesłanym w cudowny sposób. Bóg już na samym początku zdecydował, że otrzymamy w darze coś nieosiągalnego, cudowne dziecko, ten niezwykły dar, a ja nie miałam dość cierpliwości, by na nie czekać. Nie miałam dość wiary. Miałam jej o wiele za mało. Nienawidzę się za to. Namówiłam Alexa na adopcję. Potem przyszła na świat Belinda, dziecko, które było nam przeznaczone. A ja nie miałam wiary. Więc po pięciu latach odebrano nam naszą dziewczynkę. Roy nam ją odebrał. Dziecko, które nigdy nie było nam przeznaczone, odebrało nam to, które zesłał Bóg. Rozumiesz?

Fascynacja Colina ustąpiła miejsca zakłopotaniu. Nie musiał ani nie chciał znać tych wszystkich brudnych szczegółów. Rozejrzał się ostrożnie, by upewnić się, że nikt nie podsłuchuje, ale w pobliżu ławki nie było nikogo.

Przestała patrzeć w morze i spojrzała mu w oczy.

– Dlaczego tu przyszedłeś, młody człowieku? Dlaczego zdradzasz mi tajemnicę Roya?

Wzruszył ramionami.

– Sądziłem, że powinna pani wiedzieć.

– Spodziewasz się, że coś mu zrobię?

– A ma pani taki zamiar?

– Bardzo bym chciała – powiedziała z najczystszą nienawiścią w głosie. – Ale nie mogę. Jeśli zacznę mówić, że to on zabił moją małą dziewczynkę, to wszystko zacznie się od nowa. Znów mnie wyślą do tego szpitala.

– Rozumiem. – Spodziewał się tego, zanim jeszcze odezwał się do niej.

– Nikt mi nigdy nie uwierzy, jeśli chodzi o Roya – dodała. – I kto uwierzy tobie? Dowiedziałam się od twojej matki, że masz problemy z narkotykami.

– Nie. To nieprawda.

– Kto uwierzy któremukolwiek z nas?

– Nikt – odpowiedział.

– Potrzebujemy dowodu.

– Tak.

– Nieodpartego dowodu.

– Racja.

– Czegoś namacalnego – powiedziała. – Może…gdybyś potrafił nakłonić go, by znów ci wszystko opowiedział… o tym, jak ją zabił naumyślnie… i gdybyś miał przy sobie magnetofon, ukryty gdzieś…

Colin drgnął na wzmiankę o magnetofonie.

– To niezły pomysł…

– Musi istnieć jakiś sposób – powiedziała.

– Tak.

– Pomyślimy o tym.

– W porządku.

– Zastanów się, jak zastawić na niego pułapkę.

– OK.

– Wtedy znów się spotkamy.

– Tak?

– Tutaj – powiedziała. – Jutro.

– Ale…

– Zawsze występowałam przeciwko niemu tylko ja – powiedziała, przysuwając się bliżej Colina. Poczuł na twarzy jej oddech. Rozpoznał zapach: miętowa guma do żucia. – Ale teraz jesteś jeszcze ty. Teraz już dwoje ludzi zna prawdę o nim. Razem powinniśmy coś wymyślić, żeby go załatwić. Chcę, by wszyscy dowiedzieli się, jak zaplanował zabójstwo mojej małej dziewczynki. Kiedy się dowiedzą, to chyba nie będą się spodziewać, że zechcę dłużej trzymać go w swoim domu? Odeślemy go tam, skąd przyszedł. Sąsiedzi nie będą gadali. Nie powiedzą słowa, gdy się dowiedzą, co zrobił. Uwolnię się od niego. Pragnę tego bardziej niż czegokolwiek innego. – Zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu. – Będziesz moim sprzymierzeńcem, prawda?

Nagle nawiedziła go szalona myśl, że ta kobieta za chwilę zaproponuje mu rytuał braterstwa krwi.

– Będziesz? – ponowiła pytanie.

– Zgoda. – A naprawdę nie miał najmniejszego zamiaru spotykać się z nią; była równie przerażająca jak Roy.

Położyła dłoń na jego policzku i Colin zaczął się bezwiednie cofać, zanim uświadomił sobie, że był to z jej strony tylko gest czułości. Jej palce były zimne.