Выбрать главу

– Szkoda, że nie wziąłeś trzech.

– Ta jedna ci wystarczy – powiedział, wiedząc, że ta odrobina światła będzie żałośnie małą pociechą w tym okropnym miejscu.

– Wracaj szybko.

– Wrócę.

Wstał i ruszył przed siebie. W drzwiach odwrócił się i spojrzał na nią. Była tak bezbronna, że z trudem się opanował, by nie zawrócić, nie rozwiązać jej i – nie odesłać do domu. Ale musiał złapać Roya w potrzask, utrwalić na taśmie prawdę, a to był najprostszy sposób, by tego dokonać.

Opuścił pokój, zbiegł po schodach na parter, a następnie wyszedł z domu głównym wejściem.

Plan się powiedzie.

Musi.

Jeśli coś pójdzie nie tak, ich skrwawione głowy ozdobią gzyms kominka w domu Kingmana.

41

Colin wszedł do budki telefonicznej przy stacji benzynowej, cztery przecznice za posiadłością Kingmana. Wykręcił numer Bordenów.

Słuchawkę podniósł Roy.

– Halo?

– Czy to ty, bracie krwi?

Roy nie odpowiedział.

– Myliłem się – powiedział Colin.

Roy milczał.

– Dzwonię, żeby ci powiedzieć, że się myliłem.

– W czym?

– We wszystkim. Myliłem się, łamiąc naszą przysięgę krwi.

– Czego chcesz?

– Chcę, żebyśmy znów byli przyjaciółmi.

– To niemożliwe.

– Jesteś mądrzejszy od nich wszystkich – powiedział Colin. – Jesteś mądrzejszy i twardszy. Masz rację; to banda durniów. Dorośli też. Łatwo nimi manipulować. Teraz to zrozumiałem. Nie jestem jednym z nich. Nigdy nie byłem. Jestem taki jak ty. Chcę być po twojej stronie.

Roy znów milczał.

– Udowodnię, że jestem po twojej stronie – powiedział Colin. – Zrobię to, czego ode mnie oczekiwałeś. Pomogę ci kogoś zabić.

– Zabić? Znów się nałykałeś prochów, Colin? Gadasz bez sensu.

– Myślisz, że ktoś nas podsłuchuje – powiedział Colin. – Nie ma nikogo. Ale jeśli nie chcesz rozmawiać przez telefon, to pogadajmy twarzą w twarz.

– Kiedy?

– Teraz.

– Gdzie?

– W domu Kingmana – powiedział Colin.

– Dlaczego tam?

– Bo to najlepsze miejsce.

– Znam lepsze.

– Ale nie dla naszego celu. Ta rudera stoi na uboczu, a tego właśnie potrzebujemy.

– Do czego? O czym ty mówisz?

– Wypieprzymy ją, a potem zabijemy – powiedział Colin.

– Oszalałeś? Co to za słowa?

– Nikt nie podsłuchuje, Roy.

– Jesteś stuknięty.

– Spodoba ci się – powiedział Colin.

– Chyba się naćpałeś.

– Jest niezła.

– Kto?

– Dziewczyna, którą dla nas skombinowałem.

– Ty zorganizowałeś dziewczynę?

– Nie wie, co jest grane.

– Kto to jest?

– Jest moim darem dla ciebie – powiedział Colin.

– Jaka dziewczyna? Jak ma na imię?

– Przyjdź i zobacz.

Roy nie odpowiedział.

– Boisz się mnie? – spytał Colin.

– Jeszcze czego.

– Więc daj mi szansę. Spotkajmy się u Kingmana.

– Ty i twoi naćpani kumple szykują się na mnie – powiedział Roy. – Chcesz mnie załatwić?

Colin roześmiał się nieprzyjemnie.

– Jesteś dobry, Roy. Jesteś naprawdę świetny. Dlatego chcę być po twojej stronie. Nikt nie jest tak sprytny jak ty.

– Musisz skończyć z tymi prochami – powiedział Roy. – Narkotyki zabijają, Colin. Wykończysz się.

– Więc przyjdź tu i pogadaj o tym ze mną. Przekonaj mnie, żebym z tym skończył.

– Muszę zrobić coś dla mojego ojca. Nie mogę się od tego wykręcić. Nie dam rady wyrwać się stąd przez najbliższą godzinę.

– W porządku – powiedział Colin. – Jest prawie piętnaście po dziewiątej. Spotkajmy się o wpół do jedenastej.

Colin odwiesił słuchawkę, otworzył drzwi budki i ruszył przed siebie szaleńczym pędem. Przyciskając łokcie do boków biegł w górę stromego wzgórza tak szybko jak tylko umiał.

Dotarł do domu Kingmana, przeszedł przez bramę i pobiegł do drzwi. Gdy znalazł się w środku, zaczął się wspinać po trzeszczących schodach i zanim dostał się na piętro, usłyszał Heather wołającą go niepewnym głosem.

Wciąż była w pierwszej sypialni na lewo. Siedziała w tym samym miejscu, w którym ją pozostawił – skrępowana i piękna.

– Bałam się, że to ktoś obcy – powiedziała.

– Nic ci nie jest?

– Jedna latarka to za mało – powiedziała. – Było tu za ciemno.

– Przepraszam.

– I wydaje mi się, że tu są szczury. Słyszałam jakieś chrobotanie w ścianach.

– Już niedługo – powiedział. Pochylił się nad kartonowym pudłem i wyciągnął dwa długie paski materiału zrobione ze ścierki, które przyniósł z domu. – Wszystko zaczyna nabierać tempa.

– Rozmawiałeś z Royem?

– Tak.

– Przyjdzie?

– Powiedział, że coś musi zrobić dla ojca i że nie da rady dotrzeć tu przed wpół do jedenastej.

– Więc nie musiałeś mnie wiązać? – spytała.

– Owszem, musiałem – odpowiedział. – Nie rozluźniaj sznura. On już tu idzie.

– Wydawało mi się, że powiedziałeś wpół do jedenastej.

– Kłamał.

– Skąd wiesz?

– Po prostu wiem. Próbuje dotrzeć tu przede mną i zastawić pułapkę. Sądzi, że jestem tak głupi jak niegdyś.

– Colin… boję się.

– Wszystko będzie dobrze.

– Naprawdę?

– Mam broń.

– A jeśli będziesz musiał jej użyć?

– Nie będę musiał.

– On może cię do tego zmusić.

– Więc jej użyję. Użyję jej, jeśli mnie zmusi, użyję…

– Ale wówczas będziesz winien…

– …w samoobronie – powiedział Colin.

– Czy możesz użyć pistoletu?

– W obronie własnej. Pewnie. Oczywiście.

– Nie jesteś zabójcą.

– Tylko go zranię, jeśli będę musiał – powiedział. – A teraz pospieszmy się. Muszę cię zakneblować. I to dość mocno, jeśli ma to wyglądać przekonująco, ale powiesz mi, czy nie będzie ci zbyt ciasno. – Zakneblował jej usta dwoma kawałkami ścierki. W porządku?

Wydała z siebie niezrozumiały dźwięk.

– Potrząśnij głową – tak lub nie. Czy jest ci za ciasno?

Potrząsnęła głową, dając znak: nie.

Zauważył, że jej wątpliwości pogłębiają się z każdą chwilą. Żałowała, że w ogóle się na to wszystko zgodziła. W jej oczach błysnęła iskierka najprawdziwszego strachu, ale tym lepiej; teraz wyglądała tak, jakby naprawdę była bezradną ofiarą. Roy, ze swoim instynktem przebiegłego, okrutnego zwierzęcia, natychmiast wyczuje jej przerażenie i da się zwieść jego przekonującej sile.

Colin podszedł do magnetofonu, uniósł śmieci, które go zakrywały, włączył go, i ostrożnie umieścił cały kamuflaż na swoim miejscu. Znów spojrzał na Heather.

– Wychodzę poczekać na niego u szczytu schodów. Nie martw się.

Wyszedł z pokoju, zabierając ze sobą pistolet, latarkę i kartonowe pudło, które teraz zawierało tylko plastikową butelkę z keczupem. Zostawił pudło w innym pokoju, a następnie stanął u szczytu schodów i zgasił latarkę.

Dom pogrążył się w gęstej ciemności.

Wetknął pistolet za pasek od spodni, w okolicach krzyża, żeby Roy nie mógł go dojrzeć.

Głośno oddychał, dosłownie dyszał, nie dlatego, że był fizycznie wyczerpany, ale dlatego że się panicznie bał. Próbował się skoncentrować i oddychać cicho, ale to nie było łatwe.

Coś stuknęło na dole.

Wstrzymał oddech, nasłuchiwał.

Następny odgłos.

Pojawił się Roy.

Colin spojrzał na swój elektroniczny zegarek. Minęło dokładnie piętnaście minut od chwili, w której wyszedł z budki telefonicznej.