Выбрать главу

– Prawda.

– Więc znów jesteśmy przyjaciółmi?

– Chyba tak.

– Braćmi krwi?

– No… dobrze. Jasne. Zrehabilitowałeś się.

– Nie będziesz już próbował mnie zabić?

– Nigdy bym nie skrzywdził brata krwi.

– Ale przedtem próbowałeś.

– Bo przestałeś się zachowywać jak brat krwi.

– Nie zepchniesz mnie z urwiska jak Steve’a Rose’a?

– On nie był moim bratem krwi – powiedział Roy.

– Nie spryskasz mnie płynem do zapalniczek i nie podpalisz jak Phila Pacino?

– On także nie był moim bratem krwi – powtórzył Roy niecierpliwie.

– Próbowałeś mnie podpalić.

– Dopiero, jak się przekonałem, że złamałeś naszą przysięgę. Nie chciałeś być już dłużej moim bratem krwi, więc stałeś się moim wrogiem. Ale teraz to się zmieniło, chcesz dochować przysięgi, więc jesteś bezpieczny. Nie skrzywdzę cię. Nigdy. Wręcz przeciwnie. Nie rozumiesz? Jesteś moim bratem krwi. Oddałbym za ciebie życie, gdybym musiał.

– W porządku – powiedział Colin.

– Ale nigdy więcej nie obracaj się przeciwko mnie, tak jak już to raz zrobiłeś – powiedział Roy. – Sadzę, że powinno się dać bratu krwi szansę po raz drugi. Ale nie po raz trzeci.

– Nie martw się – uspokoił go Colin. – Od tej chwili jesteśmy razem. Tylko my dwaj.

Roy spojrzał na Heather i oblizał wargi. Złapał się jedną ręką za krocze i potarł się przez spodnie.

– Zabawimy się – powiedział – a zaczniemy od tej małej dziwki. Zobaczysz, Colin. Teraz już rozumiesz. Rozumiesz, co oznacza my przeciwko nim. To będzie istna beczka śmiechu. Prawdziwy trzask.

Pamiętając o nastawionym magnetofonie, czując jak serce o mało nie wyskoczy mu z piersi, gdy Roy zrobił krok w kierunku Heather, Colin powiedział”

– Jeśli chcesz, możemy którejś nocy wrócić na złomowisko i zepchnąć ten stary furgon na tory, pod pociąg.

– Nie – powiedział Roy. – Nie możemy już tego powtórzyć. Nie po tym, jak powiedziałeś swojej starej. Wymyślimy coś nowego. – Zbliżył się do Heather. – No szybciej. Wyciągnijmy ten knebel. Aż mnie świerzbi, żeby włożyć w te śliczne usteczka coś innego.

Colin sięgnął za siebie i wyciągnął zza paska pistolet.

– Nie dotykaj jej.

Roy nawet na niego nie spojrzał. Ruszył w stronę Heather.

– Rozwalę ci łeb, ty sukinsynu! – krzyknął Colin.

Roy był kompletnie zaskoczony. Z początku nie zrozumiał, o co chodzi, ale zobaczył, że Heather z łatwością ściąga sznury, które krępowały jej nadgarstki i zorientował się, że mimo wszystko dał się złapać. Krew odpłynęła mu z twarzy i zrobił się biały z wściekłości.

– Wszystko się nagrało – powiedział Colin. – Mam to na taśmie. Teraz mi uwierzą.

Roy zrobił krok w jego stronę.

– Nie ruszaj się! – ostrzegł Colin, szturchając go pistoletem.

Heather wyciągnęła z ust knebel.

– Dobrze się czujesz? – spytał Colin.

– Będę się czuła lepiej, jak już stąd wyjdziemy – powiedziała.

Odwracając się do Colina, Roy powiedział”

– Ty mały, beznadziejny draniu. Nie masz dość jaj, żeby zastrzelić kogokolwiek.

Wymachując pistoletem, Colin powtórzył ostrzeżenie”

– Zrób jeszcze jeden krok, a przekonasz się, że nie masz racji.

Heather zamarła.

Przez chwilę wszyscy milczeli jak zaklęci. Wreszcie Roy zrobił krok do przodu.

Colin wymierzył pistolet w stopy Roya i oddał ostrzegawczy strzał.

Ale broń nie wypaliła. Spróbował jeszcze raz. Nic.

– Powiedziałeś mi, że pistolet twojej matki jest nie naładowany – powiedział Roy. – Pamiętasz? – Jego twarz wykrzywiał zwierzęcy grymas wściekłości.

Colin jeszcze raz nacisnął spust – szaleńczo, rozpaczliwie. Jeszcze raz. Jeszcze!

Znów nic.

Wiedział, że jest załadowany. Sprawdzał. Do diabła, przecież widział naboje na własne oczy!

I wtedy przypomniał sobie o bezpiecznikach. Zapomniał je przesunąć.

Roy rzucił się na niego, a Heather krzyknęła.

Zanim zdołał dotknąć pistoletu, znalazł się pod znacznie silniejszym przeciwnikiem, i obaj zaczęli się tarzać po grubym dywanie kurzu, i głowa Colina uderzała o podłogę, i Roy bił go na odlew po twarzy, i miażdżył jednym, drugim, trzecim ciosem pięści, które przypominały marmurowe bloki – bił w żebra i w żołądek. Colin, z trudem łapiąc powietrze, próbował posłużyć się pistoletem jak pałką, ale Roy chwycił go za nadgarstek i wyrwał mu broń z ręki, i użył jej tak, jak zamierzał użyć jej Colin, zamachnął się i uderzył Colina w głowę, potem drugi raz… Rozlała się przyjazna ciepła czerń – puszysta i niezwykle pociągająca.

Colin uświadomił sobie, że kolejne ciosy albo pozbawią go przytomności, albo go zabiją, a wtedy nie będzie mógł pomóc Heather. Mógł zrobić tylko jedno – osunął się i udał martwego. Roy przestał go bić i usiadł na nim, dysząc ciężko. Po chwili, dla spokoju sumienia, jeszcze raz uderzył pistoletem w czaszkę Colina.

Colin poczuł, jak ból eksploduje w jego lewym uchu, przepływa przez policzek i wreszcie dociera do grzbietu nosa, jakby wbijano mu w twarz dziesiątki ostrych igieł. Stracił przytomność.

43

Stan nieświadomości nie trwał zbyt długo. Tylko kilka sekund. Obraz Heather, leżącej pod Royem, mignął w czerni, w której unosił się Colin, i ta przerażająca wizja wyrwała go z objęć ciemności.

Heather krzyczała, ale jej krzyk nagle ucichł przerwany gwałtownie odgłosem ciosu spadającego na jej twarz.

Colin nie miał okularów. Widział wszystko jakby za mgłą. Usiadł, spodziewając się w każdej chwili, że Roy skoczy na niego. Pomacał wokół siebie podłogę. Znalazł szkła. Oprawka była skrzywiona, ale soczewki nietknięte. Nałożył okulary, zginając je tak, by pasowały.

Heather leżała na podłodze po drugiej stronie pokoju, płasko na plecach, a Roy siedział na niej okrakiem, odwrócony do Colina plecami. Jej bluzka była rozchylona, a piersi nagie. Roy próbował ściągnąć jej szorty. Szamotała się, więc uderzył ją ponownie. Zaczęła łkać.

Słaby, zalany krwią, ale silny gniewem i determinacją, Colin rzucił się przez cały pokój, chwycił Roya za włosy i ściągnął z dziewczyny. Zatoczyli się do tyłu, upadli bokiem i potoczyli w przeciwnych kierunkach.

Roy zerwał się na równe nogi i chwycił Heather, która biegła w stronę drzwi. Odciągnął ją od wyjścia i pchnął w kierunku ściany. Potknęła się i upadła na ukryty magnetofon.

Colin leżał na czymś twardym, o ostrych krawędziach, lecz z powodu otępienia potrzebował czasu, by uświadomić sobie, że ma pod sobą pistolet. Wyciągnął go i uniósł się na kolana, próbując gorączkowo przesunąć bezpieczniki, gdy zobaczył, że Roy znów rusza w jego stronę. Czuł, jak przed oczyma przelatują mu iskierki bólu.

Roy roześmiał się z okrutną satysfakcją.

– Myślisz, że się przestraszę nie naładowanej broni? Jezu, ale z ciebie pierdoła! Zaraz rozwalę ci łeb, ty mały, głupi pomyleńcu. A potem wypieprzę tę twoją głupią dziewczynę, aż zacznie krwawić.

– Jesteś śmierdzącym, zepsutym draniem! – powiedział Colin, płonąc z wściekłości, o jaką nigdy się nie podejrzewał. Uniósł się z klęczek. – Nie ruszaj się. Nie podchodź. Pistolet był zabezpieczony. Teraz jest odbezpieczony. Słyszysz mnie? Broń jest załadowana. I użyję jej. Przysięgam na Boga, że twoje flaki rozprysną się na ścianie!

Roy wybuchnął śmiechem.

– Colin Jacobs, wielki, bezlitosny zabójca. – Wciąż się zbliżał, uśmiechnięty, pewny siebie.

Colin obrzucił Roya przekleństwami i nacisnął spust. Huk był ogłuszający w tym cichym pokoju o zabitych oknach.

Roy zachwiał się, ale nie dlatego, że Colin go trafił. Był tylko zaskoczony.