Выбрать главу

Przechodząc wolno od wagonu do wagonu, zaglądając do każdego z nich Roy – cedząc powoli słowa – powiedział”

– Gdyby to był prawdziwy pociąg i gdyby się wykoleił, pasażerowie pospadaliby z siedzeń. Porozbijaliby sobie głowy o okna i poręcze. Wylądowaliby na podłodze w wielkiej, skłębionej masie ciał. Byłoby mnóstwo połamanych rąk i nóg, wybitych oczu i zębów, wszędzie krew… ich krzyki słychać byłoby na mile. A kilku by nie żyło.

– Więc?

– Więc próbuję sobie wyobrazić, jak by to wszystko wyglądało, gdyby ten pociąg był prawdziwy.

– Dlaczego?

– To mnie interesuje.

– Co cię interesuje?

– Sam pomysł.

– Pomysł prawdziwej katastrofy kolejowej?

– Tak.

– Nie uważasz, że to nienormalne?

Roy podniósł wreszcie wzrok. Jego oczy były pozbawione wyrazu i zimne.

– Powiedziałeś: „nienormalne?”

– No cóż – odrzekł Colin niepewnie. – To znaczy… szukanie przyjemności w cierpieniu innych ludzi…

– Uważasz, że to coś niezwykłego?

Colin wzruszył ramionami. Nie chciał się spierać.

– W innych krajach – powiedział Roy – ludzie chodzą na walki byków i większość z nich ma w głębi duszy nadzieję, że zobaczy matadora z flakami na wierzchu. I zawsze chcą popatrzeć na cierpiącego byka. Uwielbiają to. A ilu ludzi przychodzi na wyścigi samochodowe tylko po to, żeby obejrzeć groźne wypadki.

– To zupełnie coś innego – powiedział Colin.

Roy uśmiechnął się szeroko.

– Naprawdę? Jakim cudem?

Colin z trudem próbował znaleźć właściwe słowa na wyrażenie tego, co, jak instynktownie wiedział, było prawdą.

– No… po pierwsze, matador wie, że może zostać ranny albo zabity, gdy wychodzi na arenę. Ale ludzie wracający do domu pociągiem… nie spodziewają się niczego i nikomu nic złego nie zrobili… i nagle staje się coś takiego… to tragedia.

Roy parsknął śmiechem.

– Wiesz, co znaczy słowo „hipokryta”?

– Pewnie.

– No cóż, Colin, mówię to naprawdę z niechęcią, bo jesteś moim dobrym przyjacielem, moim naprawdę dobrym przyjacielem. Bardzo cię lubię. Ale jesteś hipokrytą. Sądzisz, że jestem nienormalny, ponieważ sam aranżuję katastrofy, chociaż właśnie ty większość wolnego czasu spędzasz w kinie na horrorach albo oglądasz je w telewizji, albo czytasz książki o zombi, wilkołakach, wampirach i innych potworach.

– A co to w ogóle ma do rzeczy?

– W tych historiach roi się od morderstw! – powiedział Roy. – Śmierci. Zabijania. Mówią praktycznie tylko o tym. Ludzie są tam kąsani, drapani, rozrywani i rąbani siekierami. A ty za tym przepadasz.

Colin drgnął na wzmiankę o siekierach.

Roy nachylił się w jego stronę. Jego oddech pachniał owocową gumą do żucia.

– Właśnie dlatego cię lubię, Colin. Jesteśmy ulepieni z tej samej gliny. Mamy wiele wspólnego. Dlatego chciałem załatwić ci tę posadę menedżera. Żebyśmy mogli trzymać się razem w czasie sezonu. Jesteśmy inteligentniejsi od innych. W szkole mamy najlepsze stopnie, bez żadnego wysiłku. Ty i ja przeszliśmy test na inteligencję i każdego z nas uznano za geniusza albo coś w tym rodzaju. Umiemy wnikać w różne rzeczy głębiej niż większość dzieciaków i nawet głębiej niż większość dorosłych. Jeteśmy wyjątkowi. Jesteśmy wyjątkowymi ludźmi.

Roy położył dłoń na ramieniu Colina i wlepił w niego wzrok, zdając się przenikać go na wskroś. Colin nie mógł odwrócić oczu.

– I ty i ja interesujemy się rzeczami, które naprawdę się liczą – powiedział Roy. – Ból. Śmierć. Oto, co nas intryguje. Większość ludzi uważa, że śmierć to koniec życia, ale my wiemy, że jest inaczej, prawda? Śmierć nie oznacza końca. To jądro. Jądro życia. Wszystko obraca się wokół tego centrum. Śmierć to najważniejsza rzecz w życiu, najbardziej interesująca, najbardziej tajemnicza, najbardziej podniecająca.

Colin odchrząknął nerwowo.

– Nie jestem pewien, czy cię do końca rozumiem.

– Jeśli nie boisz się śmierci – powiedział Roy – to nie boisz się niczego. Gdy nauczysz się pokonywać największy strach, to będziesz umiał pokonać również zwykłe codzienne lęki, czyż nie?

– Chyba… chyba tak.

Roy mówił teatralnym szeptem, by podkreślić wagę słów. W jego głosie pobrzmiewał fanatyzm.

– Nie boję się śmierci, więc nikt nie może mi nic zrobić. Nikt. Nawet mój stary czy stara. Nikt. Tak długo, dopóki będę żył.

Colin nie wiedział, co powiedzieć.

– Boisz się śmierci? – spytał Roy.

– Tak.

– Musisz wiedzieć, jak się jej nie bać.

Colin skinął głową. Zaschło mu w ustach. Serce waliło jak młotem i czuł lekki zawrót głowy.

– Wiesz, co musisz najpierw zrobić, żeby przezwyciężyć strach przed umieraniem?

– Nie.

– Poznać śmierć.

– Jak?

– Zabijając różne istoty.

– Nie mogę tego robić.

– Oczywiście, że możesz.

– Nie mogę.

– W głębi duszy każdy jest mordercą.

– Nie ja.

– Gówno prawda.

– Nawzajem.

– Znam siebie – powiedział Roy. – I znam ciebie.

– Znasz mnie lepiej, niż ja znam sam siebie?

– Owszem – Roy wyszczerzył zęby.

Patrzyli jeden na drugiego.

W garażu było cicho jak w egipskim grobowcu. Wreszcie Colin spytał”

– To znaczy… mam zabić kota?

– Na początek.

– Na początek? A co potem?

Roy jeszcze mocniej ścisnął ramię Colina.

– Potem przerzucimy się na coś większego.

Nagle Colin zrozumiał i rozluźnił się.

– Prawie mnie nabrałeś.

– Prawie?

– Wiem, co kombinujesz.

– Wiesz?

– Znów mnie sprawdzasz.

– Naprawdę? Czyżby?

– Podpuszczasz mnie – powiedział Colin. – Chcesz się przekonać, czy wyjdę na głupka.

– Mylisz się.

– Gdybym zgodził się zabić kota, żeby ci coś udowodnić, wybuchnąłbyś śmiechem.

– Przekonaj się.

– Nie ma mowy. Znam twoją grę.

Roy puścił ramię przyjaciela.

– To nie gra.

– Nie musisz mnie sprawdzać. Możesz mi zaufać.

– Do pewnego stopnia – powiedział Roy.

– Możesz mi ufać całkowicie – powtórzył Colin. – Jezu, jesteś najlepszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek miałem. Nie zawiodę cię. Będę dobrym menedżerem zespołu. Nie będziesz żałował, że mnie poleciłeś trenerowi. Możesz mi zaufać. Możesz mi zaufać we wszystkim. Więc jaki jest ten wielki sekret?

– Jeszcze nie – powiedział Roy.

– Kiedy?

– Kiedy będziesz gotowy.

– A kiedy będę gotowy?

– Kiedy ja ci powiem.

– Rany.

5

Matka Colina wróciła z pracy o wpół do szóstej.

Czekał na nią w chłodnym salonie.

Meble mieniły się wszelkimi odcieniami brązu, a ściany wyłożono tapetą koloru juty. Okna zakrywały drewniane rolety. Światło było łagodne i dobre dla oczu. Był to pokój wypoczynkowy. Colin leżał na dużej sofie, czytając ostatni numer ulubionego komiksu.

Uśmiechnęła się, przesunęła dłonią po jego włosach i spytała”

– Jak ci minął dzień, kapitanie?

– Nieźle – odpowiedział Colin, który doskonale wiedział, że matkę tak naprawdę nie obchodzą żadne szczegóły, i gdyby zaczął mówić, przerwałaby mu w połowie relacji. – A co u ciebie?

– Jestem wykończona. Będziesz tak dobry i przygotujesz mi martini, tak jak lubię?

– Pewnie.

– Z odrobiną soku cytrynowego.

– Pamiętam.

– Jestem pewna.

Wstał i poszedł do jadalni, gdzie znajdował się dobrze zaopatrzony barek. Nie znosił mocnych alkoholi, ale przygotował jej drinka bardzo szybko, z wprawą profesjonalisty. Robił to przecież setki razy.