Выбрать главу

Mat czochrał włosy. Niepotrzebnie wdał się w dyskusję.

– Ja tu zadaję pytania? Zgoda?

Skinęli głowami.

– Ale pan… jakże mu tam… Osborne jest przyjezdnym. Nie mieszka w Rocky Beach. Wiemy, bo nas odwiedził – zaryzykował Bob.

– Milczeć! – wrzasnął Wilson. Jego spokój znikł tak nagle, jak się pojawił. – Do diabła z Osborne’em! Tylko straciliśmy przez niego czas. W motorówce miał być przemycany towar z Antyli Holenderskich!

– Towar? – jęknął Pete, łapiąc się za głowę. – Jaki towar?

– Narkotyki. Heroina. Ale niczego nie było. Tylko paru brudnych Meksykanów.

Jupiter myślał z szybkością odrzutowca.

– A broń?

Mat zaciskał i rozluźniał pięści. Wyglądało to tak, jakby dusił kogoś niewidzialnego. Bo widzialny akurat się nie zmaterializował.

– Jaka broń? Do diabła! Już wczoraj o to pytaliście!

– Myśmy myśleli, że pan zastawił pułapkę na handlarzy – zaszemrał Bob. Był bliski omdlenia.

– Każdy myślał o czym innym – powiedział łagodnie Crenshaw. – Czy ten… Osborne sam do pana przyszedł z informacją o narkotykach?

Mat kręcił głową. Był kompletnie skołowany.

– Nie. Zatrzymaliśmy go po tym telefonie…

– Jakim?

– Ktoś zatelefonował na komendę, że w hotelu “Grazia Piena” we włoskiej dzielnicy mieszka pod osiemnastką facet, który wie o przemycie heroiny – relacjonował drewnianym głosem George Lawson. – Sam przyjąłem meldunek. Na miejscu okazało się, że to adwokat o nazwisku Osborne. I że to on śledzi narkobiznes!

– A to ci… mysza! – sapnął Pete. – Wykołowała wszystkich!

Z przesłuchania nic nie wynikło. Chłopcy nie puścili pary z ust. Wiedzieli jedno: Mortimer nie zdradził. Ratował własną skórę, bo ktoś z hotelu naprowadził policję na fałszywy trop. Ale dlaczego? I kto?

W Kwaterze Głównej ekran komputera migał czerwoną kopertą.

– Pilny e-mail! – Jupiter wskazał palcem. – Mam nadzieję, że to nie kolejne wyznanie miłosne którejś z panienek Pete’a.

Poczta była jasna i krótka: “Policja nic nie wie. Będę występował jako Prosper Osborne. Zmieniam hotel, bo tu ziemia pali mi się pod nogami. Mam nadzieję, że na posterunku wszystko się wyjaśniło. Mortimer”.

– Nawet zaakceptował Disneyowskie imię! – ucieszył się Bob. – Ciekawe, skąd nadaje.

Pete wzruszył ramionami.

– Teoretycznie z każdej kawiarni internetowej. Ale prawdę mówiąc, straciliśmy go z oczu. Ma nad nami przewagę.

– Aż mu się forsa wyczerpie! – warknął Jupiter. – I co my właściwie wiemy? Zjawia się facet. Mówi, że stracił pamięć. Mieszka w szemranym hotelu we włoskiej dzielnicy. Idziemy do wróżki, ale Clarissa Montez siedzi z dziurą w czole. Pod jej nogami znajduje się parę skrzynek broni… której nie ma. Pod podłogą jest tajny schowek, pusty jak moje szare komórki…

– Jest jeszcze para grubasów: Graziella i Vincenzo Pergola. I ich przyjaciółka Juanita, pracująca w biurze podróży Palermo Travel – dorzucił Pete.

– I niejaki Roberto Montalban, związany z tym biurem. Oraz, jak twierdził nasz przyjaciel-nieboszczyk, dziennikarz z CBS-Radio – Solo Catalucci. Z prawdziwego Palermo na Sycylii. Albo z wyspy Malta na Morzu Śródziemnym! – dokończył Bob z miną nieszczęśnika.

– Sądzę, że Włosi chcą wykończyć naszego pana myszka. Ale nie wiem, dlaczego! -jęknął Jupiter Jones kompletnie załamany.

Pete, ku zgrozie pozostałych, roześmiał się.

– Mówisz jak Snoopy z komiksu o “Fistaszkach”: pobiłem wszystkich gangsterów. A nawet kota z sąsiedztwa!

ROZDZIAŁ 7. DLACZEGO JUANITA ODWIEDZA GROBOWIEC?

– Ludzie, rozdzielmy się! – zaproponował Pete, rzucając w kąt worek treningowy. – Przesiadywanie razem nic nie da. Nie można czekać w nieskończoność, aż szczęście się do nas uśmiechnie. Żaden anioł nie spłynie z nieba, by wyjaśnić, kim jest Mortimer. I dlaczego Włosi robią z niego handlarza narkotyków!

– Co proponujesz? – Jupiter od dawna był podobnego zdania.

– Bob będzie śledził Juanitę. Wiemy, gdzie ona pracuje, ale nie znamy miejsca zamieszkania, kontaktów. Dziewczyna siedzi w biurze podróży do osiemnastej. Bob zaczai się gdzieś w pobliżu godzinę wcześniej. Najlepiej na skwerze. Stamtąd jest dobry widok na Alberto Road.

– Mam ją śledzić? A jeśli będzie miała randkę?

– To także będziesz ją śledził. Bob, przestań wydziwiać. Nie po raz pierwszy masz łazić za podejrzanym.

– A wy?

Jupiter spojrzał na Crenshawa.

– Dobrze by było, żebyś popilnował grubasów z “Grazia Piena”. Może znów napatoczy się Roberto? Pójdziesz za nim.

Pete skinął głową.

– A ty, Jupe?

Jones uśmiechnął się pod nosem.

– Spróbuję poskrobać George’a Lawsona. Policja musi wiedzieć coś więcej o morderstwie wróżki. Tym bardziej że koroner Bullit także pracuje w pocie czółka. Vanessa dzwoniła?

– Do mnie nie! – zastrzegł Bob.

– Do mnie też nie – stwierdził Pete z lekką pretensją w głosie. – Choć obiecała.

O siedemnastej dziesięć Bob, zaopatrzony w silną lornetkę, zieloną kredę i swój gruby notes, lizał lody na skwerku, mając na widoku wejście do Palermo Travel. Wcześniej sprawdził przez kryształowo czystą szybę, czy dziewczyna siedzi przy swoim biurku. Siedziała. Oprócz niej były jeszcze dwie inne i ktoś w pokoju na zapleczu. Punktualnie o szóstej dziewczyny opuściły biuro, wołając na pożegnanie: cześć, Solo!

Bob natychmiast uruchomił telefon komórkowy. W Kwaterze głównej odebrał Jupe.

– Tu Bob. Idę za dziewczyną. Ale w Palermo Travel został Solo Catalucci.

– Dzięki, Bob. Zmienię plan. Wsiądę w samochód i będę śledził Włocha.

Juanita szła równym krokiem. Na skrzyżowaniu pożegnała się z koleżankami. Skręciła w lewo i o mały włos nie zniknęła Bobowi z oczu. W ostatniej chwili detektyw dostrzegł wąski pasaż prowadzący wprost do starego portu, skąd odpływały promy na Windy Island. Bob ucieszył się, że ma w kieszeni parę dolarów. Zorientował się, że dziewczyna chce wsiąść na prom.

– Mieszka na wyspie? – mruczał sam do siebie, kreśląc na murze znak zieloną kredą. Był to ich stary, dobrze sprawdzony sposób. Gdy któryś znikał z pola widzenia reszty, śledząc nieznaną osobę, zawsze zostawiał na murze umówiony ślad. Kolor Boba był zielony. Koniczynka ze strzałką określała kierunek, w którym się udawał. Ot, takie skautowskie przyzwyczajenie. Nieraz sprawdzone w niebezpieczeństwie.

Dziewczyna stanęła przy barierce, wpatrzona w szare fale łagodnego Pacyfiku. Jej długie, czarne włosy powiewały na wietrze. Bob naciągnął na czoło bejsbolową czapeczkę. Miał nadzieję, że go nie rozpozna. Wtedy, w biurze, gdy zamawiał wycieczkę do Europy, był inaczej ubrany. Dziś miał bluzę z kapturem i spodnie od dresu. Okulary też zmienił.

Prom zahuczał, ruszając w niedaleki rejs. Wyspa, choć mgiełka nieco przesłaniała horyzont, widoczna była jak na dłoni. Jej poszarpane brzegi i lesiste pagórki wyłaniały się z oceanu niczym grzbiet wieloryba.

– Co tam jest? Jej dom rodzinny? – mruczał do siebie Andrews.

Czterdzieści minut później prom “Alabama” dotknął kei. Po trapie zeszło kilkanaście osób. I zjechały trzy wozy. Bob wcześniej zaznajomił się z rozkładem jazdy. Ostatni prom odpływał o dwudziestej drugiej. Miał czas. Dużo czasu.