– Dobrze, ja tu zostanę. I sprawdzę, co się da. Ale Pete musi wyciągnąć coś z George’a Lawsona. Mówię wam, że słyszałem na cmentarzu głos Mortimera. On ma taki charakterystyczny akcent ze Wschodniego Wybrzeża. Tkwi w tym po uszy!
– Ale w co, Bob? W co? – Pete masował bark.
Jupiter ssał wargę.
– Odzyskał pamięć i nie chce się przyznać? Do czego? Szuka skarbu w gadającym grobowcu? To nie egipska Dolina Królów ani sarkofagi faraonów. To tylko stary cmentarz. Fakt, że dość niezwykły.
Gość, który wdarł się do Kwatery Głównej, też był niezwykły. I nieoczekiwany. Miał czerwoną ze złości twarz i spoconą policyjną czapkę w rękach.
– Gdzie Osborne? – wrzasnął od progu.
Jupiter głośno zagwizdał.
– Sierżant Mat Wilson? We własnej osobie? W czym możemy pomóc?
Szef posterunku w Rocky Beach oparł się plecami o ścianę.
– Nie daję rady – wysapał.
Pete szeroko otworzył oczy. To się zdarzyło po raz pierwszy w życiu. Mat Wilson! Słynny poskramiacz miejscowych gangsterów, facet, którego polecenie wbijało złodziejaszków za kraty na całe lata, stał oparty o chwiejną futrynę i rozpaczał!
– My też – przyznał Jupiter. – Nic się nie klei.
– Co wiecie o tym Prosperze Osborne’ie? No, co wy o nim wiecie? Tak naprawdę?
Bob wyłączył komputer.
– A powie nam pan, co wie o śmierci wróżki Clarissy Montez? Bo to pierwszy trup w śledztwie. Nie mamy dostępu do protokołów koronera Bullita. Nasza przyjaciółka, Vanessa, została przez niego zobowiązana do milczenia aż do zakończenia śledztwa.
Mat wyprostował się.
– Kim jest naprawdę Prosper Osborne? Jupiter Jones chrząknął.
– Facetem, który stracił pamięć. W nieznanych okolicznościach. Przyszedł do nas z rozbitą głową, zarośnięty niczym neandertalczyk. Naprawdę nic o sobie nie wiedział. Ocknął się z trzema czekami w kieszeni. Na okaziciela. Taki był początek.
– Sprawdzę ten hotel, w którym mieszka.
– Nie trzeba. Nazywa się “Grazia Piena”. We włoskiej dzielnicy. Prowadzi go para – Graziella i Vincenzo Pergola. Mortimer mieszkał u nich. Pod osiemnastką.
– Mortimer? – zdumienie sierżanta było przeogromne.
– Pan Osborne. My nazwaliśmy go tak dlatego, że…
– Bob! – wtrącił Jupe. – To mało ważne. Tak, sierżancie. Nazwaliśmy nieznajomego Mortimerem. Jakoś trzeba się było do niego zwracać.
– Dlaczego się przedstawił policji jako Prosper Osborne?
– Na szyi miał medalion. Z literami: PO. Andrews sprawdził, że to godło historycznego rodu. Ich praszczur razem z Beringiem odkrył Alaskę…
– Nie przesadzacie? – jęknął zgnębiony “szeryf”.
– Nie – Jupiter postanowił odkryć parę kart. – Taki sam medalion miała na szyi Clarissa Montez.
Sierżant wsadził nos w służbowy notatnik.
– Niczego takiego nie było. Tylko srebrny łańcuszek. Sanchez nie przeoczyłaby medalionu!
– Istotnie – kiwnął głową Bob. – Ale miała go na szyi, gdy ja tam byłem. Przed śmiercią. Identyczny!
Mat Wilson przyglądał się chłopcom z niedowierzaniem.
– Poszliście do wróżki?
– Tak jakby. Cały czas śledziliśmy Mortimera. I ludzi z hotelu. Właściciel chyba nas nie docenił. Powiedział, że Mortimera przywiozła taksówką niejaka Clarissa Montez. Teraz pan rozumie?
– To nie ma sensu! – warknął Mat, wracając do równowagi. – Ona przecież mieszka w tej dzielnicy.
– Wtedy nie wiedzieliśmy, gdzie mieszka. Ani że jest wróżką. Za wszelką cenę chcieliśmy pomóc Mortimerowi. Odkryć jego przeszłość. Ale kiedy Bob zobaczył te skrzynie…
– I broń – dorzucił Jupe. – Zobaczył pod stołem kupę żelastwa.
– Sądziliście, że Clarissa jest… szefową gangu?
– Nie, panie sierżancie – wtrącił Pete. – Raczej myśleliśmy, że chodzi o handel bronią.
– Dlaczego nie powiadomiliście policji? – huknął Mat. Widać wracał do normy.
– Bo nam pan nie dał szans – mruknął Jupiter. – A potem razem ze swoim Prosperem Osborne’em urządził pan ten cyrk na nadbrzeżu. Dlaczego?
Mat Wilson spochmurniał.
– Już mówiłem: Prosper Mortimer… tfu! Osborne przyszedł na posterunek, by zawiadomić, że statkiem o nazwie “Ariel” przypłynie ładunek narkotyków. Co się okazało bzdurą. Przeszmuglowali jedynie kilkunastu Meksykanów.
– I co na to Prosper?
– Nic. Zniknął. Dlatego go szukam. Także u was.
Jupiter Jones ważył racje. Współpraca z policją dawała dostęp do danych, o których trudno marzyć zwykłym śmiertelnikom. Ale też nie zamierzał rezygnować z samodzielnego wykrycia zarówno morderców Clarissy Montez i dziennikarza Benjamina Robertsa, jak i tajemnicy gadającego grobowca.
– Mam propozycję – powiedział, zmieniając okład – zajmiemy się dalej sprawą pod warunkiem, że George Lawson będzie do naszej dyspozycji.
– Zwariowałeś? – ryknął Mat. – Konstabl policji współpracujący z bandą dzieciaków?
Bob prychnął niczym rozzłoszczony kot.
– A jednak przyszedł tu pan prosić o przysługę! jesteśmy odpowiedzialnymi prywatnymi detektywami! Już nie raz się pan przekonał, że potrafimy rozwiązywać zagadki szybciej niż policja. Więc niech nas pan nie obraża…
– To co z tym Lawsonem? – Wilson pocierał czerwony nos.
– Poprosimy o pomoc tylko wtedy, kiedy trzeba będzie komuś założyć kajdanki. Albo go zastrzelić. Zgoda?
Mat kiwnął głową. Odlepił się od ściany, strzepując niewidoczny pyłek z munduru.
– Muszę o wszystkim wiedzieć. Codzienny raport!
– A koroner Bullit? – spytał Pete. – Co robi Bullit?
Wilson zmarszczył brwi. Też nie lubił powolnego Bullita.
– Wie tylko tyle, że dziennikarza otruto. To nie był atak serca. Najprawdopodobniej oba morderstwa popełniła ta sama osoba. Świadkowie widzieli, jak wysoki blondyn ze związaną z tyłu kitką, w dżinsowym garniturze, znikał w krzakach tuż po waszym wyjściu z zoo. Taki sam pojawił się pół godziny przed wizytą Vanessy u wróżki.
– Czyli… zanim ona zobaczyła martwą Clarissę?
– Dokładnie. Tak zeznali liczni świadkowie. Więcej nic na ten temat nie wiadomo. Odcisków palców w kanciapie wróżki jest więcej niż gwiazd na niebie. Szukać blondyna z kitką, w dżinsowym garniturze, to jakby próbować znaleźć igłę w stogu siana.
– A co Sanchez odkryła pod podłogą kanciapy?
Mat wzruszył ramionami.
– Nic nie odkryła. O tym też wiecie? Były tam stare szmaty. Ani śladu broni.
– Bo wynieśli. Tam na pewno był jakiś schowek. – Bob zawzięcie bronił swoich racji. – Coś przechowywali.
– Może. Według planów w tej dzielnicy są podziemne przejścia. Kiedyś, w czasie prohibicji, szmuglowano tamtędy beczki z alkoholem. Wloty do piwnic dawno zasypano. Prohibicja się na szczęście skończyła.
– Ale nie skończył się przemyt – powiedział Jupe. – A my dowiemy się, o co w tym wszystkim chodzi!
Dwa dni później detektywi zebrali się w Kwaterze Głównej, by porównać wyniki śledztwa.
– Bob, ty pierwszy. Co wiesz o grobowcu?
Andrews przetarł zaczerwienione powieki. Oczy piekły go od wielogodzinnego wpatrywania się w ekran.
– Są nowe dane. Rodzina Osborne’ów połączyła się z familią Whitehouse’ów pięćdziesiąt lat temu.
– W tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym roku? Co się wtedy zdarzyło?