– Wyjdź! – rozległ się ostry głos. – Wiem, że tu jesteś!
Pete czuł, jak ogarnia go wściekłość. Wyłażąc spod stolika, łupnął się w ciemię. Na moment go zamroczyło. W drugiej sekundzie zobaczył. Faceta w dżinsowym garniturze. Blond włosy związane w kitkę. Twarz ukryta w grubym szalu.
– To pan… pan zamordował wróżkę i dziennikarza! – wyjąkał. – To pana widzieli świadkowie!
– Co ty mówisz… – śmiech z wysokich tonów opadał w tony gardłowe. – Głupcze, nie trzeba było tu przychodzić!
Pete wybałuszył oczy. Ależ tak! Wiedział, kim jest przybysz. Tylko się go tutaj nie spodziewał. Zanim zdołał wykrztusić choć jedno słowo, poczuł silny cios. I znów zapanowała ciemność.
Mężczyzna przeskoczył leżącego i podszedł do bocznej ściany. Przesunął ślepą cegłę. Ściana drgnęła, odsłaniając korytarz prowadzący do właściwego grobowca. I do trumien zalegających pozostałe pomieszczenia.
– Bob, zatelefonuj do Crenshawa – powiedział Jupiter Jones, parkując forda pod cmentarną bramą. Za nim, w odległości paru metrów, zatrzymał się radiowóz Lawsona. Tylko dzięki interwencji policji udało się wprowadzić wozy na prom. Ocean był jeszcze wzburzony, a kapitan bał się kłopotów z ładunkiem. Uległ, gdy wściekły George wyciągnął bloczek mandatowy.
– Nie odpowiada – zmartwił się Bob. – Co to za studio komputerowe w grobowcu? Jakaś kompletna bzdura!
George Lawson przytrzymywał czapkę, by jej nie porwał wiatr.
– Mam tu zostać?
– Tak. Zachowamy z panem łączność. Idziemy na cmentarz. Pete nie odpowiada. Albo wyłączył komórkę, albo rozładowały mu się baterie.
– Albo coś się stało – przygryzł wargi Bob. – I teraz leży w objęciach Therezy Montalban Whitehouse Osborne…
George odszedł do radiowozu, Jupe już chciał wysiąść z forda, gdy nagle drzwiczki otworzyły się od zewnątrz. Dłoń, którą zobaczył, trzymała trzydziestkę piątkę. Załadowaną. I odbezpieczoną.
Jupiter Jones westchnął. Czegoś takiego powinien się spodziewać w tę ciemną, cmentarną noc. Ale nie w obecności radiowozu policyjnego, majaczącego za załomem muru.
– Tam jest policja – powiedział grubym głosem.
– Wiem – odparł niewidoczny właściciel pistoletu. – Nie mam złych zamiarów, tylko…
– Trzyma nas pan pod bronią! – zapiszczał Bob. – Kim pan jest?
– Włoskie Segredo Servicio – odparł tęgi, łysiejący facet z brodawką koło nosa, wsadzając głowę do wnętrza wozu. – Inaczej mówiąc, Włoskie Służby Specjalne.
Jupiter Jones zagwizdał. Facet schował pistolet.
– Widziałem już pana. Wraz z drugim weszliście do komisariatu policji. Ale tam nikogo nie było.
– Tylko wy dwaj. W męskiej toalecie – roześmiał się łysy, wyciągając łapę wielkości szufli do koksu. – Nino Tarvi.
Bob zakrył rękami głowę.
– To morderca, Jupe, nie daj się zwieść! Facet jest z Cosa Nostra! Tarvi! Jego nazwisko widnieje na trumnach na cmentarzu.
– Masz rację – łysiejąca głowa zniknęła z pola widzenia. – Jestem w jakiś sposób związany z aferą Whitehouse – Osborne – Tarvi. Ale przyleciałem tu z Włoch, by odnaleźć zbiega-mordercę. A on teraz jest na cmentarzu. I waszemu koledze grozi śmiertelne niebezpieczeństwo!
– Boże, Pete! On wszedł do grobowca! Telefonował z komórki, że pokonał zamki i zabezpieczenia. Pan naprawdę jest z włoskiej policji?
– Oto moja legitymacja. Współpracujemy z amerykańską FBI. Ale teraz musicie mi zaufać. Szkoda każdej minuty!
Jupiter Jones otrząsnął się. Już wiedział, jak postąpić. Sprawa sprawą, ale teraz najważniejsze jest zdrowie i życie Pete’a.
– Co zrobić z George’em Lawsonem?
– Niech tu zostanie. Gdyby była potrzebna interwencja policji, to mam radio. Zawiadomiłem także posterunek w Rocky Beach. Moi włoscy i amerykańscy szefowie przykazali mi współpracować z miejscową policją.
Bob wyłaził, osłaniając twarz kołnierzem. Ostatnie podmuchy wiatru spowodowały nagły spadek temperatury.
– Dam znać Lawsonowi! Zaczekajcie minutę!
– Bob! – Jupiter naciągał kaptur skafandra. – Miałeś nie wchodzić do grobowca.
Andrews popukał się palcem w czoło.
– Zwariowałeś, człowieku! Skoro tam jest studio komputerowe… Rozumiecie? Studio! W grobowcu! Miałbym przepuścić taką okazję? Zna się pan na komputerach, panie Tarvi?
– Ja nie. Ale wiem, że ty jesteś jednym z najlepszych hakerów na Zachodnim Wybrzeżu. I będziesz mi potrzebny. Jak nikt nikomu.
Przebiegnięcie alejki i ukrycie się za wejściem do bocznej kapliczki zabrało im siedem minut. Agent Tarvi stąpał tak cicho, że nie trzasnęła żadna gałązka. A leżało ich na ścieżkach niemało.
– Co teraz?
Tarvi przyłożył do ściany tajemnicze pudełko. Włączył klawisz.
– Posłuchamy. Są tam obaj. Crenshaw i morderca. Ale słyszę tylko jednego.
– Boże, co z Pete’em?
– Spokojnie. Muszę zlokalizować tego, który łazi. Chce się dostać do trumny.
Jupiter ssał wargę. Bał się o Drugiego Detektywa, ale też chciał do końca rozwikłać zagadkę, która zaczęła się układać w dosyć spójną całość.
– Do trumny praprababki Claudii Tarvi Osborne czy też Therezy Montalban Whitehouse Osborne? To ostatni nie znany mi szczegół.
Agent znieruchomiał.
– Nie doceniłem cię, Jupiterze. Wiesz więcej niż ja?
– Tak sądzę. Ale dopóki Crenshawowi grozi niebezpieczeństwo, nie powiem ani słowa. Bo ja już wiem, kto jest mordercą! I dlaczego zostawia za sobą trupy.
– Więc powinieneś także wiedzieć, że musimy go złapać na gorącym uczynku. Samo wejście do grobowca nie jest karalne. Wyprze się wszystkiego!
Jupiter skinął głową.
– Może pan na nas liczyć.
Do wnętrza grobowca wsunęli się po cichu i po ciemku. Prowadził Tarvi, mając w ręku odbezpieczony pistolet.
– Uwaga na schody. Są śliskie.
W pierwszym pomieszczeniu nie było nikogo. Drugie, oświetlone jarzeniówkami, przedstawiało się imponująco. Ściany, wyłożone meksykańskim korkiem, tłumiły wszelkie odgłosy. Ogromny wentylator zapewniał szybką wymianę powietrza. Trzy komputery wielkiej mocy wraz z drukarkami wypełniały wnętrze. Lodówka i kuchenka mikrofalowa, czajniki bezprzewodowe i ekspres do kawy. Pełny komfort.
– Jest! Jest Pete! – szepnął Bob. – Leży… tam…
Tarvi nachylił się nad chłopcem.
– Żyje, jest tylko ogłuszony. Trzeba go wynieść na powietrze. Ja zostaję. Morderca jest w prawej komorze grobowca. Przesuwa trumny.
Ocucony wodą mineralną, Pete otworzył oczy.
– Gdzie… ja jestem?
– W porządku! – ucieszył się Bob. – Nic ci nie będzie. Możesz się ruszać? Chcesz wyjść?
Pete dotknął karku. Spojrzał na nieznajomego z pistoletem.