Twierdzimy zatem, że Gagarin:
1. Nie odbył lotu w Kosmos w roku 1961.
2. Dlatego po pewnym czasie musiał zniknąć.
Po przeczekaniu dyktowanego logiką „okresu cierpliwości” nastąpiło zniknięcie. W grę wchodziła tylko śmierć. Dzięki niej reżyserzy i ich polityczni mocodawcy wygładzą nawet ostatnie ślady. Ale nie zapomnijmy, że nigdy nie wyjdzie na jaw, ilu już zginęło przed nim — z jego powodu? Czy z powodu tego samego kosmicznego kłamstwa? Podobnie jak od strzał z łuku zginęli wszyscy niewolnicy, którzy kopali grób wodza Hunów Attyli, bo znali miejsce, gdzie wraz z wodzem zakopano jego skarby! I tak w następnych latach mogli też zginąć wszyscy, może nawet sami reżyserzy, którzy o tej sprawie wiedzieli. W imperium o takich rozmiarach można było drogą kilku niewinnie wyglądających przeniesień i awansów rozproszyć wtajemniczonych, potem w odległych od siebie miejscach kolejno ich likwidować. Pamiętajmy, że pracowali, w absolutnie tajnych obiektach wojskowych. Nawet wtedy, gdy nosiły oficjalną nazwę instytutów badań kosmicznych, zakładów produkcyjnych czy ośrodków doświadczalnych. Tam i wtedy los każdego człowieka zależał od interesów i kaprysów ścisłej grupy partyjnej. Można to porównać z Bizancjum, średniowieczem czy dyktaturą — obojętne. Było to niejako wszystko razem, a jednocześnie taki szczególny ustrój, który nigdy przedtem nie istniał i miejmy nadzieję — nic podobnego już się nie powtórzy.
Kilka pomysłów, jak zlikwidować sławnego pilota?
Najprostsze byłoby, gdyby zmarł na jakąś chorobę. Ale tu znowu wtrąciła się propaganda: Gagarin jest przecież symbolem sportu, siły, zdrowia a zarazem sowieckiego nadczłowieka! Samochód nie może go przejechać na drodze — to zbyt trywialne i małostkowe. W Kosmos polecieć nie może, bo na tym faktycznie się nie zna, ale… może latać jako pilot. Trzeba więc spowodować, żeby po tylu latach przerwy znowu zaczai latać.
Reżyserzy zacierali ręce: to owszem! To pasuje! Śmierć lotnika! Śmierć w powietrzu, gdzie dokonał swego bohaterskiego czynu! Niemal słyszę, jak między sobą omawiają takie rozwiązanie i naturalnie zapada decyzja. Nikogo nie obchodziło, że trzeba poświęcić jeszcze jednego człowieka. Nawet wydaje się to poręczne. Jeżeli zginą dwaj jednocześnie, obudzi to mniej podejrzeń. Muszą się przecież liczyć z tym, że — przynajmniej za granicą — mówiąc delikatnie zwróci to ogólną uwagę. W Ameryce i gdzie indziej kosmonauci nie zwykli ginąć w byle wypadkach, a przynajmniej do 1968 nie było to „w zwyczaju”.
Wiemy, że Gagarin już przed 1961 był pilotem wojskowym, latał na myśliwcach. Latał w 1955, w 1957 otrzymał dyplom pilota, i następnie latał przez cztery lata, aż do owego wydarzenia, o którym traktuje większa część tej książki. Jednym słowem z sześcioletnią przeszłością lotnika za sobą, w 1968, po kilku latach przerwy, znowu zaczyna latać? I to na takim stopniu szkolenia, że musi latać na dwuosobowych maszynach z instruktorem za plecami, który cały czas go kontroluje, czy nie popełnia błędu?
Reżyserzy nie mogli liczyć na przypadek i zgodnie z tym działali. Przypomnijmy sobie wyżej opisane okoliczności wypadku. Samolot bez żadnego powodu spadł. Badania laboratoryjne nie wykazały żadnych oznak zmęczenia materiału. Nie udało się dowieść, że faktycznie zdarzył się jeden z przypuszczalnych powodów. A zatem…?
Zwłoki Serjogina odnalazły się całe, rozpoznawalne. Zwłoki Gagarina — nie. Żaden z nich się nie katapultował. Czego to dowodzi? Że coś przeszkodziło „pierwszemu na świecie kosmonaucie” w opuszczeniu samolotu. Czy mniejszy wybuch poszarpał jego ciało nie wskutek katastrofy, lecz o minutę wcześniej i dlatego stało się nieszczęście? Ludzie tajnych służb naszych czasów dobrze wiedzą, że taki efekt można osiągnąć za pomocą kawałka, wielkości paznokcia, materiału zwanego semtex. Jest to ulubiony materiał wybuchowy stosowany przez terrorystów, plastyczna masa plastikowa, której kilka deko wystarczy na wysadzenie w powietrze mostu.Nie twierdzimy oczywiście, że zdarzyło się coś podobnego. Pewne jest natomiast, że członków komisji, badającej okoliczności wypadku, mianował rząd, więc temu rządowi służyli. Podpisali więc każdy protokół, który im do podpisania podsunięto. Poza tym na same okoliczności wypadku mogli wpłynąć reżyserzy. Pamiętajmy: zanim rozpoczęło się merytoryczne śledztwo, wielu już było na miejscu katastrofy, lecz pierwsi poszukiwacze dotarli tam dopiero pięć i pól godziny po fakcie! Nie wiedzieli bowiem, gdzie go szukać. Możliwe, że dotarli tam inni. Może od kilku dni jakaś mała grupa czekała w okolicy nigdy nie nazwanego ćwiczebnego lotniska wojskowego niezbyt daleko od Moskwy, grupa zaopatrzona w dokumenty najwyższych tajnych służb, więc nikt nie śmiał im przeszkadzać. Oni mogli wiedzieć, kiedy i gdzie zdarzy się katastrofa, gdyż oczywiście utrzymywali łączność z dowódcami, którzy z dnia na dzień przygotowywali programy lotów, oni między innymi wyznaczali Gagarinowi zadania, o której godzinie i minucie i w jakim kierunku lecąc ma wykonywać poszczególne zadania. Rozporządzali więc pewnymi informacjami i jestem przekonany, że nie brak im było środków technicznych. Mogli też wpłynąć na to, by opóźnić poszukiwania jednostek powołanych do niesienia pomocy, nie wtajemniczonych i niezależnych od dowództwa szkolenia, tak długo, dopóki tamci nie odnajdą wraku i nie usuną podejrzanych śladów, z których później możnaby wyciągnąć wniosek, że to był zamach. Mogły to być urządzenia techniczne, zniekształcone wybuchem semtexu części metalowe samolotu, ale mogły to także być części ciała Gagarina, które dla dokonujących sekcji i innych specjalistów jednoznacznie wskazywałyby na powód katastrofy.
Powtarzam: pięć i pół godziny to czas dostatecznie długi. I podejrzewam, że właśnie coś takiego miało miejsce.
Posłowie, albo też: dlaczego świat milczy?
Mógłbym powiedzieć, że wszystko, co dotychczas napisałem, to tylko szkic. Kilku dobrze zorientowanych ludzi mogłoby zebrać znacznie więcej. Trzeba byłoby przekar-tkować całą światową prasę, przeczytać sporo książek — o wiele więcej od tych, które zdobyłem. Moglibyśmy też zastanowić się nad tym, co wiedzą o sprawie Gagarina różne tajne służby na świecie, specjaliści podsłuchu, co jeszcze nigdy nie wyszło na światło dzienne. Ile też drobnych, lecz charakterystycznych szczegółów zawierają inne sowieckie opracowania, które się zajmują tym tematem? Albo weźmy drugą książkę Gagarina pod tytułem Jest płamia! (Jest płomień). W niej też znajdujemy dziwne rzeczy[23]. W jednym z późniejszych wydań (to znaczy z epoki Breżniewa) zupełnie wyrugowano Nikitę Sergiejewicza Chruszczowa, i wiele innych rzeczy… Nie zaszkodziłoby jeszcze raz przejrzeć książkę Lidii Obuchowej[24]. Książka brata Gagarina[25] też może zawierać jakieś zadziwiające szczegóły, nie mówiąc o licznych dziełach, które już miałem w ręku. W Jest plamią znalazłem charakterystyczny fragment, niech więc zacytuję na końcu samego zmarłego: „12 kwietnia wczesnym rankiem przygotowali kosmonautę i kabinę statku kosmicznego. Przedtem miała. miejsce kontrola lekarska, lekarze nie znaleźli w organizmie żadnych odchyleń od normy ani zakłóceń. Potem nastąpiło nakładanie skafandra (…), zgłoszenie gotowości do startu, pożegnanie, wreszcie wejście do rakiety”.
24
Lidia Obuchowa:
25
Walentyn Gagarin: