Nazbyt się spieszę z wyciąganiem wniosków, pomyślał dietetyk.
— Wszyscy mówią ostatnio o wprowadzanych przez pana zmianach dietetycznych. Chalderczycy, Illensańczycy i ludzie już coś dostali. Nie chcę wywołać wrażenia, że prawię komplementy w nadziei, że i my coś zyskamy. Na komplementy zasłużył pan tak czy owak… Już pan wychodzi? Mam sprawę w pobliżu doku dwunastego. Mogę iść przed panem? Tak będzie wygodniej, bo każdy stara się uniknąć zderzenia z Hudlarianinem, niezależnie od jego rangi medycznej.
— Dziękuję, doktorze — odparł Gurronsevas. — Jednak nie jestem pewien, czy mogę cokolwiek dla was zrobić. Hudlarianie to, no cóż, Hudlarianie. W moim hotelu żywienie Hudlarian przebiegało tak samo jak tutaj, tyle że ustawiało się wokół nich parawan, aby nie ochlapali niechcący innych konsumentów. Pojemniki z substancją odżywczą przynoszono z magazynów i obowiązki obsługi ograniczały się do pilnowania, aby zraszacz był zawsze na miejscu. Jakie zmiany miałby pan na myśli, doktorze?
Pięć minut później szli już korytarzem prowadzącym do studni, najkrótszej drogi do doku dwunastego. Hudlarianin milczał, a Gurronsevas zachodził w głowę, czy wynikało to z jego nieśmiałości czy może z rozczarowania.
— Nie wiem — powiedział w końcu. — Zapewne marnuję pański czas i nadużywam pańskiej cierpliwości. Żywność, którą otrzymujemy, idealnie pasuje do naszych potrzeb, ale jest całkiem bez smaku i nie dostarcza podczas wchłaniania miłych wrażeń. Nie krytykuję Szpitala ani pana, bo dostawy pochodzą z naszej planety i zawsze są takie same. Nie mogą zresztą być inne, skoro, jak pan bez wątpienia wie, składniki są suszone, a następnie przesiewane, aby uniknąć grudek, które utrudniłyby spryskiwanie. Próby syntetyzowania hudlariańskiej żywności nie dały zadowalających rezultatów.
Teraz z kolei Gurronsevas zamilkł. Współczuł Hudlarianom, zadał już jednak pytanie i nie zamierzał go powtarzać.
— Nie wiem, czy można coś zmienić — kontynuował FROB. — Wszyscy Hudlarianie pracujący poza swoją planetą używają tej samej odżywki, są na nią skazani. Jednak gdyby jedzenie sprawiało nam przyjemność, zapewne nie padalibyśmy tak często w różnych dziwnych miejscach.
Ma sporo racji, pomyślał Gurronsevas.
Byli już w wejściu do centrali doku. Przez szybę widzieli otwarte wrota i ładownię niedawno przybyłego frachtowca. Operatorzy wiązek ściągających przenosili pierwsze oznaczone jaskrawymi kolorami kontenery. Dla ułatwienia operacji w doku i w ładowni panowała zerowa grawitacja. Ustawieniem kontenerów na właściwych miejscach zajmował się tłumek robotników różnych ras w żółto — pomarańczowych kombinezonach ochronnych. Gurronsevasowi przypominali grupkę dzieci bawiących się za dużymi klockami.
— Doktorze, na ile i jak substancja odżywcza różni się od tego, co jadacie na swojej planecie? — spytał w pewnej chwili.
Hudlarianin próbował jak najszczegółowiej odmalować swoje naturalne środowisko. Obraz był intrygujący, prawie niewiarygodny. W szkole Gurronsevas uczył się o Hudlarianach na lekcjach geografii planet Federacji. Dopiero teraz jednak zaczynał ich rozumieć. W opowieści było sporo luk, gdyż lekarz milkł od czasu do czasu, niekiedy w połowie zdania, jakby coś pochłaniało jego uwagę. Gdy dietetyk podążył za jego spojrzeniem, pojął, o co chodziło.
— Ten statek ma hudlariańską załogę — powiedział, wskazując na otwartą ładownię i pracujące tam istoty. — Zna pan kogoś na pokładzie?
— Tak — odparł internista. — Przyjaciela, który obecnie jest w fazie żeńskiej. Razem dorastaliśmy. Ma zostać moją partnerką.
— Rozumiem — mruknął Gurronsevas. Nie chciał poznawać mechanizmu reprodukcji olbrzymich obcych, podobnie jak spraw sercowych jego rozmówcy. Należało zmienić temat. — Jeśli dobrze zrozumiałem, gęsta atmosfera waszej planety zawiera drobne stworzenia oraz sporo tkanki roślinnej, która to mieszanina na skutek nieustannych wiatrów nigdy nie opada na powierzchnię. Obecne w niej toksyczne drobiny są rozpoznawane przez wasze receptory smaku, a następnie odrzucane albo neutralizowane. Niemniej odczuwacie je na skórze jako pieczenie lub ukłucia. Te doznania decydują o smaku pobieranego pokarmu. Zatem to brak wspomnianych toksycznych składników jest głównym powodem niezadowolenia z obecnego sposobu odżywiania?
— Dokładnie. Jeśli w mieszaninie trafi się czasem coś gorszego, przypomina nam to dom.
Gurronsevas zastanawiał się przez moment.
— Wiem, na czym polega łączenie słodkiego i kwaśnego albo goryczki z czymś mdłym. Jednak nie sądzę, by Szpital pozwolił na wprowadzenie do menu toksycznych składników, szczególnie że szybko jako resztki trafiłyby one do systemu odzysku.
Hudlarianin nie miał twarzy, która odzwierciedlałaby jego emocje, jednak co nieco można było wyczytać z napięcia mięśni otaczających membranę. Wyraźnie zaczęła się ona zapadać.
— Niemniej chciałbym się temu przyjrzeć. Skąd mógłbym zdobyć próbki tych szkodliwych substancji? Czy trzeba będzie posyłać po nie na Hudlar?
— Nie — odparł szybko internista i jego membrana ponownie się napięła. — Całkiem sporo naszej atmosfery dostało się do wnętrza statku podczas załadunku. Została przepompowana na pokład rekreacyjny. W tej chwili jest całkiem spokojna, ale zawiera wszystkie składniki, w tym niejadalne cząstki. Gdyby przy okazji zbierania próbek chciał pan zwiedzić też sam statek, chętnie to zorganizuję.
Pewnie, że chętnie, pomyślał Gurronsevas, przypominając sobie o pracującej gdzieś tam przyszłej partnerce lekarza.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Hudlarianin nałożył magnetyczne przylgi na nadgarstki i hermetyczną osłonę na membranę głosową, poza tym jednak żadna inna ochrona nie była mu potrzebna. Musiał czekać na Gurronsevasa, chociaż na pewno bardzo mu zależało, aby jak najprędzej dostać się na frachtowiec.
Gurronsevas już wcześniej, gdy tylko usłyszał o przybyciu hudlariańskiego statku, zapragnął przyjrzeć się rozładunkowi. Była to kwestia zawodowej ciekawości. Chciał prześledzić cały proces dostarczania, składowania i przetwarzania żywności w Szpitalu, nawet jeśli jako główny dietetyk, zarządzający armią fachowców, nie musiał tego wszystkiego znać. Zawsze jednak starał się dowiedzieć jak najwięcej o tym, co choćby pośrednio dotyczyło jego pracy.
Kilka minut później wpłynęli w przestwór ładowni. Cały czas powtarzano głośno ostrzeżenia, aby unikali wiązek ściągających i napływających nieustannie z wielką szybkością kontenerów. Trzymali się blisko podłogi. Hudlarianin prowadził. Gdy byli blisko śluzy, usłyszeli polecenie wstrzymania na trzy minuty prac, aby dwaj członkowie z personelu Szpitala, zdążający w niewłaściwym kierunku, mogli się dostać na statek. Gurronsevas nie wiedział, kto tak się o nich zatroszczył. Głos brzmiał zdecydowanie, chociaż dało też się w nim wyczuć zniecierpliwienie.
Po chwili dołączył do nich Hudlarianin z ekipy pracującej w doku. Okazał się bardzo życzliwy i przyjacielsko nastawiony, a jego serdeczność jeszcze wzrosła, gdy internista wyjaśnił mu, jakie stanowisko zajmuje Gurronsevas i że zamierza zająć się poprawieniem jakości substancji odżywczej. Nie było żadnych przeciwwskazań, aby weszli na statek, byle tylko towarzyszył im ktoś z załogi. Nowy Hudlarianin zgłosił się na ochotnika i poprowadził ich ku najbliższej śluzie pasażerskiej.
Podobnie jak Chalderczycy, Hudlarianie używali imion tylko w kontaktach z rodziną i najbliższymi przyjaciółmi, ten zaś nie wyjawił nawet swojego stopnia, przydziału czy numeru identyfikacyjnego. Gurronsevas nie miał więc pojęcia, za kim idzie. Sądząc po pewności siebie i znajomości zagadnień żywieniowych, mógł to być pokładowy lekarz.