Выбрать главу

— Jestem wam bardzo wdzięczny — powiedział czym prędzej. — Dostarczyliście mi wielu ciekawych i zapewne przydatnych informacji, chociaż na razie nie wiem jeszcze, jak je wykorzystać. Nie chciałbym wszakże nadużywać waszej uprzejmości i, jeśli można, opuściłbym już statek. Nie musicie mnie odprowadzać — rzekł, gdy internista ruszył ku wejściu. — Dobrze rozpoznaję kierunki i sam trafię do wyjścia.

Na chwilę zapadła cisza.

— Dziękuję — powiedział lekarz, gdy dietetyk był już przy drzwiach.

— Jest pan bardzo taktowny — dodał jego towarzysz.

Dla każdego, kto pracował w Szpitalu, obsługiwanie śluz było czynnością rutynową, podobnie jak sprawdzanie skafandra przed wejściem do nowego środowiska. Gdy wyszedł na zewnątrz, wyświetlacz hełmu pokazał, że w zbiornikach zostało mu powietrza na pół godziny. Zapasy paliwa do silniczków skafandra też były na wyczerpaniu, ale to akurat nie stanowiło problemu. Przy zerowej grawitacji mógł przelecieć przez ładownię, korzystając z odrzutu tylko dla drobnych korekt kursu.

W trakcie jego wizyty na pokładzie olbrzymia ładownia została prawie całkiem opróżniona, jednak w słuchawkach nadal słychać było polecenia wydawane robotnikom i operatorom wiązek. Do doku płynęły teraz podwójne palety z pożywieniem Hudlarian, po dwieście pojemników na każdej. Między nimi widział pomalowane ostrzegawczo na żółto i zielono zbiorniki ze sprężoną trującą illensańską mieszanką dla chlorodysznych. Gurronsevas zamknął za sobą śluzę i stanął pewnie sześcioma nogami na burcie statku. Zaczekał na przerwę w potoku ładunków, odbił się i poszybował do wnętrza doku.

Niemal natychmiast zrozumiał, że popełnił dwa bardzo poważne błędy.

Przez ostatnie dwie godziny przebywał w ciążeniu trzech g, przywykł zatem do znacznie większego wysiłku. Odbił się za mocno i poruszał za szybko, na dodatek zaś zaczął się obracać wokół własnej osi i schodzić z kursu.

— Co u licha? — rozległ się gniewny głos. — Wracaj na pokład!

Na domiar złego zapomniał uprzedzić operatorów wiązek o skoku, a ci nie mogli go widzieć ze swoich stanowisk. Czym prędzej włączył silniczki, ale znowu źle coś obliczył, bo pchnęło go w kierunku illensańskich zbiorników.

— Operator numer trzy — rozległo się znowu w słuchawkach. — Ściągnij tego cholernego Tralthańczyka!

Gurronsevas poczuł nagłe szarpnięcie. Wiązka nie została dobrze wycelowana i objęła jedynie przednią część jego ciała, co tylko zwiększyło prędkość wirowania.

— Nie mogę. Wciąż leci na silniczkach — powiedział inny głos. — Wyłącz to, do jasnej… Wtedy będę mógł cię objąć.

Gurronsevas nie miał wszakże zamiaru się zatrzymywać. Jeden z muśniętych wiązką kolorowych illensańskich pojemników wysunął się z mocowań i leciał prosto na niego. Dietetyk włączył silniczki na pełną moc, nie dbając wcale o kurs, byle tylko oddalić się od chlorowej bomby. Chwilę później wpadł na paletę z hudlariańską odżywką.

Mimo stanu nieważkości sama masa rozpędzonego Tralthańczyka sprawiła, że kilka zbiorników pękło, uwalniając w bezgłośnych eksplozjach swą zawartość, kilka dalszych zaś poszybowało w kierunku illensańskiego pojemnika. Ostre krawędzie musiały uszkodzić go przy zderzeniu, wkrótce bowiem doszło do kolejnej, tym razem większej eksplozji. Zawartość obu zbiorników zaczęła reagować ze sobą, wytwarzając rozszerzającą się gwałtownie żółto — brązową chmurę, która dryfowała z wolna ku otwartym wrotom doku.

— Wyłączyć wszystkie wiązki! — krzyknął ktoś. — Nic nie widać w tym świństwie!

Potok płynących ze statku ładunków już się jednak lekko wykrzywił, co wystarczyło, aby kilka z nich zaczepiło o krawędź włazu. Pękając, wyrzucały kolejne chmury oparów, które spychały z kursu następne pojemniki. Po paru chwilach pojedyncze eksplozje przeszły w ciągłą kanonadę. Toksyczne opary w kilka minut mogły ogarnąć całą ładownię.

Hudlarianie potrafili przetrwać w wielu wrogich środowiskach, ale kontakt z chlorem był dla nich śmiertelnie groźny.

Gdzieś w górze zawyła ostro syrena, a nowy donośny głos zaczął powtarzać:

— Alarm! Skażenie! W doku numer dwanaście doszło do uwolnienia znacznych ilości związków chloru. Drużyny dekontaminacyjne numer dwa, trzy, cztery i pięć mają stawić się natychmiast w doku numer dwanaście…

— Do wszystkich Hudlarian w doku — rozległo się w słuchawkach. — Natychmiast ewakuować się i poszukać schronienia…

— Tu oficer wachtowy z Trivennletha — powiedział ktoś. — Nie zdążę wziąć ich wszystkich do środka. Dopiero jedna czwarta jest bezpieczna. Proponuję odejście z otwartymi włazami, ciągiem bocznym zamiast głównego, by ograniczyć zniszczenia Szpitala…

— Zrób to, Trivennleth! Wszyscy w doku, uszczelnić skafandry i złapać się czegoś. Zaraz nastąpi dekompresja.

Przez wycie syreny przedarł się potworny zgrzyt i jęk torturowanego metalu. Frachtowiec odsuwał się od doku. Zaraz potem zasyczało uciekające powietrze i trująca chmura została momentalnie wyssana w próżnię. Gurronsevas poczuł, jak coś ciągnie go w stronę poszerzającej się szczeliny.

Przez chwilę miał wrażenie, że wszystko, co tylko jest w ładowni, leci wprost na niego. Potem, cały spryskany substancją odżywczą, znalazł się w próżni pośród rozlatującej się powoli mgławicy różnych obiektów.

Gdyby miał na sobie ciężki skafander, pewnie by nie przeżył. Lekki i elastyczny strój nie został uszkodzony, czego jednak nie można było powiedzieć o jego właścicielu. Lewą stronę ciała i tylne kończyny Gurronsevas miał całe w sińcach i obawiał się, że prawdziwy ból dopiero nadejdzie.

Aby zająć czymś myśli, poszukał na wizjerze miejsca, które nie zostało oblepione odżywką, i zaczął wypatrywać pomocy.

Wystająca część doku została tylko lekko zdeformowana podczas nagłego odejścia frachtowca, lecz nadal uciekało z niej powietrze, a wylatujące ze środka pojemniki eksplodowały w próżni. Trivennleth obrócił się o dziewięćdziesiąt stopni i znieruchomiał przy kadłubie Szpitala. Z jego ładowni nic już nie wylatywało, ale też była o wiele mniejsza od doku.

Gurronsevas pomyślał z uznaniem o szybkiej reakcji oficera wachtowego i zastanowił się, dlaczego kapitan nie przejął dowodzenia statkiem. Przyszło mu na myśl, że może to właśnie on pozostał na pokładzie rekreacyjnym z internistą ze Szpitala.

Nagle dotarło do niego, że w słuchawkach rozmawiają właśnie o nim.

— …I gdzie jest ten głupi Tralthańczyk? — rzucił ktoś ze złością. — Załoga Trivennletha jest już bezpieczna w próżni, nie ma ofiar. To samo z naszymi tlenodysznymi pracownikami. Starszy dietetyku Gurronsevas, proszę się zgłosić. Jeśli pan żyje, niech pan odpowie, do jasnej…!

Chwilę później Gurronsevas odkrył, że jego skafander jednak ucierpiał. Nie działał nadajnik.

Nie dość, że kończyło mu się powietrze, to jeszcze nie miał szansy wezwać pomocy.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Gurronsevas nie mógł uwierzyć w to, co go spotkało. Żeby czołowy przedstawiciel sztuki kulinarnej całej Federacji miał zakończyć życie w kombinezonie upapranym od stóp do głów hudlariańską mieszanką odżywczą… Bardzo go to złościło. Był pewien, że ilekroć ktoś wspomni o nim, zawsze prędzej czy później wyjdzie, iż zginął w sposób niegodny, niesprawiedliwy, wręcz hańbiący. Mógł się tylko domyślać, jaką inskrypcję wyryją na jego cześć co mniej poważni koledzy na Obelisku Pamięci. Wzburzenie wyparło nawet strach.