Выбрать главу

— Mówi jedynka. Nie zdążymy, zanim doleci do celu. Jesteśmy daleko i poruszamy się w niewłaściwym kierunku. Operator wiązki, pomożesz mu miękko wylądować?

— Nie mogę, jedynka. Będziemy mieli moc dopiero za dziesięć minut.

— No to zmykaj, żeby na tobie nie usiadł.

— Raczej nie wyląduje na mnie, jedynka. Wyliczyliśmy jego trajektorię i mamy wrażenie, że trafi akurat do śluzy. Wie, jak…

— Tu jedynka. Wszyscy operatorzy w doku włączyć wiązki na łagodne odpychanie. Przechwycicie go, gdy wleci. Zespoły dekontaminacyjny i medyczny w pogotowiu.

Serce łomotało Gurronsevasowi w piersi i prawie nie słyszał już rozmowy, jednak mimo kłopotów z wizjerem rozpoznał zbliżającą się szybko śluzę doku. Większość zbiorników była pusta, ale nie wyczerpywały się równocześnie i paleta zaczęła zbaczać ku krawędzi otworu.

Przez chwilę miał jeszcze nadzieję, że przeleci bezpiecznie, lecz narożnik zahaczył o metalową framugę i wehikuł rozpadł się na elementy składowe. Gurronsevas cudem uniknął zranienia, nagle jednak znalazł się pośród dwustu koziołkujących pełnych i pustych zbiorników, które za chwilę miały się rozbić o tylną ścianę doku. Nagle coś nim szarpnęło. Promień ściągający objął całe jego ciało i zatrzymał, podczas gdy pojemniki runęły na stalową grodź i roztrzaskały się na drobne kawałki. Te, w których coś jeszcze zostało, trysnęły resztkami odżywki.

Jakiś odłamek uderzył Gurronsevasa w pierś, niezbyt mocno, ale boleśnie, i nagle zapaliła się lampka nadajnika. Widać trzeba mu było tylko solidnego wstrząsu.

— Nie zostawiajcie go tam — rozkazał ktoś nie znoszącym sprzeciwu tonem. — Dajcie go do śluzy osobowej. Gdzie lekarz?

— Tu Gurronsevas — odezwał się z wysiłkiem dietetyk. — Potrzebuję powietrza, nie lekarza. Szybko.

— Mówisz! To dobrze. Wytrzymaj. Za chwilę podczepimy nowy zbiornik.

Gurronsevasowi zdawało się, że minęła cała wieczność, nim oczyszczono jego kombinezon z resztek odżywki i związków chloru, jednak znowu mógł swobodnie oddychać. No i myśleć. Lekarz dyżurny, bardzo oficjalnie podchodzący do swych obowiązków Nidiańczyk, nie mógł uwierzyć, że dietetyk wyszedł z całej przygody tylko z lekkimi obrażeniami, i mimo wszystko chciał zabrać go na oddział. Gurronsevas stanowczo się sprzeciwił. Zgodził się tylko na dokładne badanie ręcznym skanerem.

Tymczasem słuchał napływających kolejno meldunków o tym wszystkim, czego nie mógł widzieć. Uruchomiono małe ciągniki, które miały odzyskać rozrzucony ładunek i zebrać wszystkie śmieci. Potem dopiero zamierzano sprawdzić, co z tego będzie trzeba zniszczyć, a co jeszcze się przyda. Trivennleth przycumował ponownie i dok został prowizorycznie uszczelniony szybko tężejącą pianką. Zaczęto przygotowania do rozładunku reszty towarów.

Gurronsevas był rozczarowany, że nikt nie wspomniał o jego brawurowym powrocie. Ale może wszyscy byli zbyt zajęci.

Gdy doktor z Nidii w końcu go puścił, dietetyk spytał o drogę do centrali doku dwunastego. Chciał powiedzieć kilka słów pracującym tam istotom. Zmiana składała się głównie z Ziemian. Wszyscy spojrzeli na niego, gdy wszedł do środka, ale nikt się nie odezwał ani nie uśmiechnął. Okazując skruchę, dietetyk zbliżył się cicho do postaci siedzącej na centralnym miejscu.

— Chcę wyrazić panu i pańskim podwładnym najszczerszą wdzięczność za pomoc w akcji ratunkowej — powiedział. — I na ile mogę, przeprosić za ten wypadek w ładowni.

— Na ile pan może…! — sapnął dyżurny oficer, ale pokręcił głową i zaczął od nowa. — Sam pan się uratował. Pomysł, aby wykorzystać zbiorniki jako rakiety, był, hmm, całkiem oryginalny.

Gdy stało się jasne, że Ziemianin nie zamierza powiedzieć nic więcej, Gurronsevas znowu zabrał głos.

— Wkrótce po przybyciu do Szpitala usłyszałem od kogoś, że jedzenie to tylko paliwo dla ciała. Uważałem tę istotę za kulinarnego barbarzyńcę, ale owszem, jedzenie jest paliwem. Aż do teraz nie wiedziałem, do jakiego stopnia.

Oficer uśmiechnął się, ale tylko przelotnie. Twarze pozostałych ani drgnęły. Gurronsevas nie musiał być empatą z Cinrusa, aby pojąć, co myślą o nim w tej chwili ci ludzie. Ale nawet jeśli nie zareagowali na przeprosiny, nie odmówią chyba uprzejmej prośbie.

— Myślałem ostatnio o pewnych zasadniczych zmianach w sposobie żywienia Hudlarian. Aby je wprowadzić, musiałbym uzyskać zgodę naczelnego administratora Szpitala. Chciałbym się z nim skontaktować. Czy mogę skorzystać z waszego komunikatora? Chodzi o rozmowę z pułkownikiem Skemptonem.

Dyżurny oficer obrócił fotel, by spojrzeć przez zajmujące całą ścianę okno zachlapane częściowo szarawą pastą. Ekipy pracowały już nad oczyszczeniem doku i naprawą uszkodzeń. Długo trwało, nim człowiek spojrzał ponownie na dietetyka.

— Jestem pewien, że pułkownik Skempton będzie chciał z panem porozmawiać.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Szybko okazało się jednak, że dyżurny był w błędzie. Gurronsevas trzy razy próbował skontaktować się z pułkownikiem, ale bez skutku. Kiedy spróbował po raz czwarty, od asystenta Skemptona dowiedział się, że cały problem, wraz z propozycją rozwiązania, został przekazany naczelnemu psychologowi i to z nim dietetyk powinien niezwłocznie porozmawiać.

Atmosfera w sekretariacie O’Mary przypominała nastrój z domu pogrzebowego w dniu pożegnania drogiego przyjaciela. Ani Braithwaite, ani Lioren, ani Cha Thrat nie mieli nawet szansy zamienić słowa z przybyszem, gdyż major od razu poprosił go do siebie.

— Naczelny dietetyku Gurronsevas — zaczął bez wstępów — wydaje się, że nie rozumie pan powagi swej sytuacji. A może zamierza mi pan powiedzieć, że jest niewinny i że wszystko sprzysięgło się przeciwko panu?

— Oczywiście, że nie — odparł Tralthańczyk. — Przyznaję, że ponoszę pewną odpowiedzialność za zdarzenie, ale tylko o tyle, o ile znalazłem się w niewłaściwej chwili w niewłaściwym miejscu. W tamtych okolicznościach wypadek po prostu musiał się zdarzyć. Nie mogę wziąć na siebie pełnej odpowiedzialności za to, co się stało. Chyba zgodzi się pan, że do tego musiałbym być w stanie kontrolować całość sytuacji, a nie tylko drobny jej wycinek. Tak więc do tego właśnie wycinka ogranicza się moja odpowiedzialność.

O’Mara patrzył na niego dłuższą chwilę w milczeniu. Jego brwi jeszcze się obniżyły, usta zacisnęły w wąską linię. Oddychał głośno przez nos.

— Skoro mowa o odpowiedzialności — powiedział w końcu — oczekuję wyjaśnień. Krótko po wypadku skontaktował się ze mną pewien hudlariański lekarz i oświadczył, że jest współodpowiedzialny za zdarzenie. Co ma pan na ten temat do powiedzenia?

Gurronsevas się zawahał. Gdyby internista został uznany za współwinnego, straciłby zapewne pracę w Szpitalu. Sankcje mogłyby też dotknąć jego bliskiego z załogi statku. W trakcie spotkania lekarz był bardzo życzliwy i pomocny. Bez wątpienia też był dobrze przygotowany do swojej pracy, inaczej bowiem w ogóle by się tutaj nie znalazł.

— Hudlarianin jest w błędzie — odparł pewnym głosem. — Miał coś do załatwienia na pokładzie i towarzyszył mi w drodze na frachtowiec, gdzie był moim przewodnikiem i doradcą, gdy starałem się rozwiązać pewne problemy żywieniowe. Chciał mnie potem odprowadzić, ale zdecydowałem, że wrócę o własnych siłach. Ponieważ jestem naczelnym dietetykiem, on zaś tylko młodszym internistą, musiał posłuchać. Hudlarianin jest zatem bez winy.

— Rozumiem — powiedział O’Mara i chrząknął. — Mam nadzieję, że i pan rozumie, że ta demonstracja wielkoduszności nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Ale niech będzie. Deklaracja Hudlarianina nie trafi do żadnych akt, lecz tylko dlatego, że w tym przypadku nawet podzielenie winy na dwóch nic by nie dało. Czy ma pan jeszcze coś do powiedzenia w swojej obronie?