— Skoro też grałeś, to nie masz się o co martwić — rzekł porucznik, unosząc rękę. — Ale dość tych zabaw w dyplomację i łowy. Jakim menu nas dzisiaj zadziwisz?
Kwatera Creona — Emesha była przestronna jak na kabinę Nidiańczyka, niewielka wszakże i klaustrofobiczna dla przedstawicieli większości pozostałych gatunków. Sufit umieszczono tak nisko, że nawet z ugiętymi kolanami Gurronsevas szorował głową po panelach. Co rusz zaczepiał także o zwieszającą się ze ścian roślinność oraz drobne umeblowanie. W końcu dojrzał, że z jednej strony jest trochę więcej miejsca, nawet sufit podniesiono, zapewne dla wygody będącego tutaj częstym gościem Thornnastora. Z ulgą skierował się tam.
— Nie przyszedł pan, grać w bominyata, jednak co się odwlecze, to nie uciecze — przywitał go od progu Creon. — Thorny zawsze powtarza, że mój pokój przypomina gniazdo pewnego tralthańskiego gryzonia, zatem jeśli nawet spróbuje go pan chwalić, i tak nie uwierzę. Proszę nie marnować czasu. Z czym dokładnie pan się zjawia?
Gurronsevas musiał najpierw otrząsnąć się z szoku. Wielu krytykowało Nidiańczyków, twierdząc, że nie będąc specjalnie inteligentnymi ani silnymi istotami, stali się dominującą rasą na swojej planecie tylko i wyłącznie dzięki opryskliwości. Dietetyk uznał jednak, że nie zwalnia go to z zachowania dobrych manier.
— Najpierw chciałbym podziękować za zgodę na spotkanie, szczególnie że odbywa się ono w pańskim wolnym czasie.
— Wolny czy nie, na to samo wychodzi — rzucił Nidiańczyk, pokazując ekran z kolumnami cyfr. Na pewno nie był to żaden kanał rozrywkowy. — Przekleństwo tych, którzy naprawdę przejmują się pracą. Ale jeśli wszystko, co o panu słyszałem, jest prawdą, cierpi pan na to samo. Czego pan ode mnie chce?
— Informacji o procedurach składania zamówień, pomocy i dyskrecji. — Bezpośredniość gospodarza wydawała się zaraźliwa.
— Wyjaśnienie proszę.
Tego już nie można było zrobić w paru słowach.
— Gdy przybyłem do Szpitala, nie miałem wielkich bagaży, bo jak wiadomo, Tralthańczycy nie używają ubrań i nie gustują w ozdobach. Przy wiozłem jednak sporo ziół, przypraw i dodatków smakowych stosowanych na Tralcie, Ziemi, Nidii i innych światach, które cenią sobie dobrą kuchnię. Materiały te wykorzystywałem do testów, teraz jednak chciałbym się zająć zmianami powszechnie dostępnego menu. Jeśli zostanę usunięty ze Szpitala, wolałbym zostać zapamiętany nie tylko w związku z wypadkiem w doku dwunastym czy zniszczeniem oddziału Chalderczyków albo…
— Tak, tak, współczuję — przerwał mu Creon. — Ale co to ma wspólnego ze mną?
— Moje zapasy nie są aż tak wielkie, bym mógł posłużyć się nimi przy przyrządzaniu dań dla wszystkich, a przecież to właśnie od początku zamierzałem robić. Gdybym zaczął wykorzystywać je w tym celu, skończyłyby się po tygodniu.
— Musi pan więc złożyć zamówienie — stwierdził Creon — Emesh. — Ma pan budżet.
— Tak, całkiem spory, ale w tym wypadku niewystarczający — przyznał ze smutkiem Gurronsevas. — Dlatego chciałem porozmawiać z pułkownikiem Skemptonem i poprosić go o zwiększenie budżetu mojego działu. Surowce, o których myślę, pochodzą z wielu planet i już same koszty transportu bardzo podnoszą ich cenę.
Creon — Emesh wydał ostry, szczekliwy odgłos.
— Niewiele miał pan chyba z takimi sprawami do czynienia i był nazbyt zajęty, aby omówić problem z kimś z zaopatrzenia. Ale to nic dziwnego, bo pan ma przecież gotować, a nie martwić się, gdzie kupić garnek. Gdyby Skempton nie uznał pana za wrzód na zdrowym ciele, sam by panu wytłumaczył to wszystko, co ja teraz panu przekażę. Proszę słuchać uważnie. Jak pan wie, za zaopatrzenie i utrzymanie Szpitala odpowiedzialny jest Korpus Kontroli. Korzysta w tym celu z bardzo skromnej części budżetu Federacji, która finansuje Szpital. Dostawy obejmują narzędzia chirurgiczne, wyposażenie medyczne, powietrze oraz oczywiście składniki spożywcze lub gotowe odżywki dla wszystkich ras. Korpus przywozi również pacjentów, którym planetarne szpitale nie potrafiły pomóc, ofiary katastrof kosmicznych, a także przedstawicieli nowo odkrytych gatunków trapionych nie znanymi nam jeszcze chorobami. Ponieważ jednostki Korpusu nie zostały zaprojektowane do przewożenia większych ilości towarów, czarteruje się do tego statki w rodzaju Trivennletha. Wystarczy zatem trochę starań, aby zmieściwszy się w budżecie, sprowadzić bardzo różne produkty z dowolnie wielu światów. Należy tylko koszt transportu przerzucić na Korpus, którego budżet wytrzyma chyba wszystko, a nawet jeszcze więcej. Rozumie pan?
Gurronsevasowi zrobiło się tak lekko na duszy, jakby nagle ktoś zmniejszył grawitację w pomieszczeniu. Zanim jednak zdołał znaleźć właściwe słowa, by wyrazić wdzięczność, Creon podjął wątek.
— Rzecz jasna szczegóły nie muszą już pana obchodzić, chociaż może i powinny, biorąc pod uwagę, ile roboty miał przez pana ostatnio nasz dział. Ma pan listę zamówień?
— Oczywiście. Na razie jednak tylko w głowie. Ale co będzie, jeśli robiąc coś dla mnie, narazi się pan szefowi? Czy nie wpłynie to negatywnie na pańską karierę? Na pewno zdoła pan ukryć to przed pułkownikiem?
— Odpowiadając w kolejności — rzucił niecierpliwie Creon — Emesh. — Nie, nie i nie. Nie zdołamy ukryć niczego przed pułkownikiem, bo system na to nie pozwala. Skempton potencjalnie ma dostęp do wszystkich naszych zestawień, ale jak powtarzał już wiele razy, życie jest za krótkie, by tracić czas na drobiazgowe sprawdzanie każdego zamówienia. Jest ich codziennie kilka tysięcy. Zostawia to więc podwładnym, takim jak ja. Osobom, którym zwykł ufać, chociaż jak widać, może nie powinien. Jeśli tylko kody identyfikacyjne są prawidłowe, a skala zamówienia nie budzi podejrzeń, wszystko jest akceptowane bez pytania. Gdyby zaś któryś z punktów wzbudził czyjeś zainteresowanie, poproszę pana o ponowne rozważenie sprawy. I niech pan pamięta, że wolimy zamawiać większe dostawy, niż ściągać coś często i po trochu. Wtedy zresztą wzrosłoby ryzyko wykrycia. Czego potrzebuje pan przede wszystkim?
Gurronsevas znowu chciał podziękować, ale jego rozmówca wydawał się zainteresowany tylko konkretami, i z każdą chwilą coraz śmielej spoglądał w przyszłość. Szybko jednak doszło do pierwszego zgrzytu.
— Nie — szczeknął krótko Nidiańczyk, unosząc drobne ręce. — Nie dostanie pan zbieranych rankiem orligiańskich liści crelgi. Proszę być rozsądnym.
— Jestem — odparł dietetyk. — Te liście dodają smaku znacznie subtelniej niż wiele innych przypraw i są powszechnie stosowane przez kucharzy ras ciepłokrwistych tlenodysznych. Jestem rozczarowany.
— I ma pan też słabą pamięć — dodał Nidiańczyk. — Przyszłyby co najmniej trzy dni po zerwaniu, bo tyle trwa najkrótszy lot nadprzestrzenny z Orligii do Szpitala. Nasze przedstawicielstwo nie miałoby żadnych problemów z ich pozyskaniem, ale wpisanie do grafika przelotu z samą przyprawą, nie z lekarstwami czy ciężko chorym, byłoby praktycznie niemożliwe. A gdyby nawet, taki lot na pewno zwróciłby uwagę pułkownika Skemptona. Nie da się zatem. Jeśli zmieni pan to na suszone albo mrożone liście, zgodzę się bez wahania.
— Jest pewna alternatywa — powiedział dietetyk. — Ziemska przyprawa zwana gałką muszkatołową. Różni się nieco smakiem, ale mało kto jest w stanie tę różnicę wyczuć. No i dobrze znosi transport. Dodawałem ją do corelliańskich struuli, aby ożywić smak tej dość mdłej ryby, na Nidii zaś do sosu używanego przy criggleyutach, tyle że w tym wypadku konieczne były młode…