— Chce pan wprowadzić criggleyuty do menu? — przerwał mu mocno zaciekawiony Creon — Emesh. — Uwielbiam je, odkąd mam dorosłą sierść.
— Przy pierwszej okazji — potwierdził Gurronsevas. — Dla potrzeb kuchni nidiańskiej i wszystkich innych wystarczy około pięćdziesięciu funtów.
Creon — Emesh pokręcił głową.
— Nie słuchał mnie pan, Gurronsevas. Od razu zapisuję kilka razy większe sumy wszystkich zamówień, bo chce pan zbyt mało. Małe ilości przyciągają uwagę. Personel odpowiedzialny za rozładunek może dojść do przekonania, że tak naprawdę to pilnie potrzebne lekarstwa, które ktoś opatrzył złym kodem. Otworzą, aby sprawdzić, i Skempton zaraz się dowie. Gdy chodzi o tak powszechnie stosowaną przyprawę, na początek proponuję zamówić pięć ton.
— Ale tego używa się po odrobinie — zaprotestował dietetyk. — Pięć ton gałki muszkatołowej wystarczy na sto lat!
— Za sto lat Szpital nadal będzie istniał i nadal ktoś będzie się tu stołował. Coś jeszcze? Chciałbym rozegrać z panem partyjkę, zanim pan wyjdzie.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Odwiedziny w dziale patologii przypomniały Gurronsevasowi Nidię i jego codzienne wycieczki do rzeźnika, u którego kupował mięso na potrzeby hotelowej kuchni. Tutaj nie mógł podawać całych ani rozkawałkowanych tusz, bo przy rozmaitości ras obecnych w Szpitalu istniało zbyt wielkie ryzyko, że okażą się one podobne do ciała jakiejś istoty inteligentnej. Pod tym względem zasady były jasne i sztywne. Nie dopuszczano stosowania żadnego mięsa, ani świeżego, ani mrożonego.
Thornnastor, roztargniony naczelny Diagnostyk, rzadko z nim rozmawiał, jednak patolog Murchison i inni zawsze byli mu życzliwi i pomocni, a teraz nawet skłonni do prawienia komplementów.
— Dzień dobry — powiedziała Murchison, spoglądając znad skanera, którym badała jakieś niezidentyfikowane organiczne szczątki. — Znowu nas zaskoczyłeś. Mój mał… chciałam powiedzieć, Diagnostyk Conway prosił, żebym podziękowała za zmiany w syntetycznych stekach. Przyłączam się do jego wyrazów wdzięczności i przypuszczam, że podobnie myśli bardzo wielu Ziemian. Świetna robota!
Szef chirurgii, Diagnostyk Conway, w hierarchii medycznej druga po Thornnastorze osoba w Szpitalu, prywatnie był towarzyszem życia patolog Murchison. W obecnej sytuacji jego przychylność mogła tylko pomóc.
— Modyfikacje nie były wielkie — rzekł skromnie Gurronsevas, po cichu jednak się cieszył. — Dotyczyły głównie wyglądu. Nieco kulinarnej psychologii i gotowe.
— Ale pomysł z alternatywnym menu dla Diagnostyków to prawdziwa nowość — odezwał się Thornnastor i spojrzał jednym okiem na dietetyka. Przemówił do niego po raz pierwszy od trzech dni.
Gurronsevas zgadzał się z tym bez zastrzeżeń. Diagnostycy i starsi lekarze, którym przypadło nosić w głowie szereg zapisów edukacyjnych, byli dla niego czymś w rodzaju kulinarnych kalek. Dzieląc swój umysł z osobowościami obcych, przyjmowali z musu przynajmniej część ich poglądów, emocji i zachowań, a także, co nieuniknione, gustów żywieniowych.
System zapisów edukacyjnych był niezbędny do funkcjonowania Szpitala. Jak dowiedział się Gurronsevas, żaden lekarz, nawet najzdolniejszy, nie mógł nauczyć się wszystkiego o wszystkich rasach, które leczyło się tutaj czy operowało. Wystarczyło wszakże skorzystać z hipnotaśmy, która zmieniała niemożliwe w rutynowe, nawet jeśli niezbyt miłe, działanie. Doktor mający się zająć pacjentem innej rasy przyjmował zapis umysłu jej autorytetu medycznego, robił, co należało, i poddawał się zabiegowi usunięcia niepotrzebnej już treści. Usunięcie było wskazane z tej prostej przyczyny, że zapis obejmował nie tylko wiedzę medyczną, a chociaż nosiciel wiedział, z czym ma do czynienia, obcy pierwiastek nierzadko próbował zdominować gospodarza. Dłużej przechowywać zapisy pozwalano tylko starszym lekarzom i Diagnostykom, którzy dowiedli już swego zrównoważenia. Zajmowali się oni wówczas pracami badawczymi oraz działalnością dydaktyczną, płacili jednak swoistą cenę.
Psychologiczne aspekty bycia Diagnostykiem nie obchodziły Gurronsevasa, nawet jeśli przy okazji rozwiązał jeden z większych dylematów tej grupy. Wprowadzane przez niego z wolna alternatywne menu, które miało objąć wkrótce wszystkie rasy reprezentowane wśród starszyzny Szpitala, dawało szansę, że istoty takie jak Thornnastor, którego zapotrzebowanie na pożywienie było proporcjonalne do masy ciała, nie będą musiały więcej odwracać oczu od talerza. Zbliżał się koniec daremnych prób oszukiwania alter ego Diagnostyków, protestujących żywo przeciwko próbom karmienia ich obcymi potrawami. Nosiciel hipnotaśmy mógł teraz wybrać danie, na które miał ochotę, a wyglądało ono tak, by osobowość dawcy była szczęśliwa. Nie groziła mu już więc przymusowa głodówka. Gurronsevas słyszał, że podobno nawet krytycznie nastawiony do wszystkiego O’Mara wyrażał się z uznaniem o tej innowacji.
Nie zwiększyło to oczywiście skromności kogoś, kto już wcześniej uchodził za najlepszego mistrza rondla i patelni w całej Federacji.
— Zgadzam się, że to prawdziwa nowość — powiedział Thornnastorowi. — Po prostu genialny pomysł. Jeden z wielu, które jeszcze przedstawię.
Diagnostyk mruknął coś niskim tonem. Było to dyskretne tralthańskie ostrzeżenie. Murchison wyraziła rzecz bardziej wprost.
— Uważaj, Gurronsevas. Po wypadku z Trivennlethem nie powinieneś się przesadnie wychylać.
— Wdzięczny jestem za troskę, ale nie przypuszczam, aby cokolwiek złego mogło się przytrafić komuś, kto po prostu wykonuje dobrą robotę.
Murchison zaśmiała się cicho.
— Jeśli nie przyszedłeś do nas tylko pogadać, co mało prawdopodobne, można spytać, co cię dzisiaj trapi?
Dietetyk pozbierał szybko myśli.
— Mam dwie sprawy. Po pierwsze, potrzebuję waszej rady w kwestii proponowanych zmian składu hudlariańskiej substancji odżywczej.
Pokrótce opisał wizytę na pokładzie frachtowca i pomysł, na który wpadł podczas bombardowania niesionymi wichurą owadami. Pokazał zasobnik z okazami. Niektóre z nich ciągle usiłowały przegryźć przezroczyste ściany. Według Hudlarian ich ukąszenia dostarczały przyjemnych wrażeń, działały stymulująco i były całkiem niegroźne. Zawsze towarzyszyły odżywianiu się tych masywnych istot na ich świecie.
— Nawet jeśli dla naszych Hudlarian byłoby to coś wspaniałego, wiem, że wprowadzenie takiego roju owadów do sekcji klasy FROB byłoby niewskazane. Myślałem raczej, aby zamiast tego poprosić was o współpracę i spróbować wyizolować toksyny z jadu owadów, aby w śladowych ilościach dodać je do odżywki. Gdyby nawet miały postać drobnych grudek, wystarczyłoby zapewne zmodyfikować trochę zraszacze, aby dodawały je w nieregularnych odstępach. W ten sposób wrażenia Hudlarian byłyby podobne jak przy ukąszeniach prawdziwych owadów…
— Nie do wiary — przerwał mu Thomnastor. — Zapomina pan, że to Szpital, w którym mamy leczyć, a nie podawać trucizny. Naprawdę chce pan rozmyślnie wprowadzać toksyczne substancje do hudlariańskiego jedzenia i oczekuje, że mu w tym pomożemy?
— To chyba zbyt daleko idące uproszczenie — stwierdził dietetyk. — Ale ogólnie rzecz biorąc, o to chodzi.
Murchison pokręciła głową, ale równocześnie się uśmiechnęła. Żadne z nich nic nie powiedziało.
— Nie jestem lekarzem, ale wszyscy Hudlarianie, z którymi o tym rozmawiałem, zgadzali się, że wprowadzenie do ich pożywienia śladowych ilości toksyn poprawi jego smak — powiedział Gurronsevas. — Byli pewni, że na tym nie ucierpią. Skłonny jestem do sceptycyzmu, kiedy chodzi o opisy różnych przyjemnych doznań, zwłaszcza gdy przypomnę sobie długofalowe skutki żucia orligiańskiego haszyszu, palenia ziemskiego tytoniu czy picia dwerlańskiego sfermentowanego scrantu. Wszystkie te używki uznawano kiedyś za interesujące i niegroźne. Dlatego też proszę was o pomoc w sprawdzeniu, czy taka zmiana hudlariańskiego menu naprawdę będzie bezpieczna. Jeśli tak, to pomyślcie tylko o skutkach. Nie będzie więcej FROB — ów mdlejących z niedożywienia. Obecnie zdarza się to, ponieważ ich jedzenie jest tak pozbawione smaku, że zapominają o nim. Po zmianie zapominać nie będą, wręcz przeciwnie, będą niecierpliwie wyczekiwać kolejnej okazji do spryskania się odżywką. Jeśli nam się uda, ten sam skład mieszanki można będzie wprowadzić na statkach, stacjach i miejscach budowy, wszędzie tam, gdzie Hudlarianie przebywają poza swoją planetą. Byłby to też kolejny kulinarny triumf wielkiego Gurronsevasa, chociaż zapewniam was, że to akurat nie jest dla mnie najważniejsze. Wy zaś zasłużylibyście na sporą wdzięczność za radę i pomoc…