Gurronsevas coraz uważniej studiował relacje. Przed jego oczami przesuwały się obrazy porozbijanych kadłubów, dryfujących wraków i szczątków, między którymi znajdowano ciała albo ledwie żywych rozbitków. Czasem wydobycie ich było bardzo trudne, niekiedy zdezorientowani i cierpiący ranni reagowali gwałtownie na widok próbujących zbliżyć się do nich obcych potworów. Zdarzało się też jednak, że wzywający pomocy statek nie był uszkodzony, za to załoga poważnie chora. Wówczas do akcji wkraczał dowódca Rhabwara, inżynier specjalizujący się w obcych technologiach, którego zadaniem było znaleźć drogę do wnętrza nieznanej jednostki i zapewnić bezpieczny dostęp do rannych czy chorych załogantów. Ale i w tym przypadku mogli oni różnie reagować, utrudniając czasem leczenie.
W raportach było wiele takich przypadków.
Gurronsevas trafił między innymi na relację o spotkaniu z toczkami i ich agresywnymi podopiecznymi, Obrońcami. Była też nieznana rasa żyjących gromadnie istot, których długi na mile statek kolonizacyjny uległ rozbiciu w próżni i trzeba było zakrojonej na wielką skalę operacji, z jednej strony militarnej, z drugiej zaś chirurgicznej, aby poskładać wszystkie elementy i odtransportować całość na świat przeznaczenia. I jeszcze Dwerlanie, Ianowie, Duwetzowie i wielu innych.
Dietetyk nie znał się wystarczająco na medycynie, aby zrozumieć kliniczne szczegóły, ale nie one były dla niego najważniejsze. Opowieść wciągnęła go na tyle, że gdyby podajnik żywności nie stał dość blisko, zapewne w ogóle nie chciałoby mu się do niego sięgać. Zaczynał obawiać się ryzyka, które mogło się wiązać z następną misją Rhabwara, ale z drugiej strony żałował po cichu, że nie ma odpowiednich kwalifikacji, by wziąć w niej aktywny udział. Szczególnie gdy odkrył, iż w ekipie medycznej statku jest dwoje jego znajomych: Prilicla i Murchison.
Na ekranie pojawiły się przekroje statku i głos zaczął objaśniać szczegóły jego budowy, przy czym omawiany akurat obszar czy system był podświetlany. Gurronsevas wyłączył urządzenie. Te informacje już go nie interesowały.
Stracił poczucie czasu. Był zmęczony i głodny, ale w głowie kłębiło mu się zbyt wiele dziwnych myśli i obrazów, aby mógł teraz zasnąć. Może z tego właśnie powodu zaczął przypominać sobie wszystko, co usłyszał od naczelnego psychologa i innych. Nagle dotarło doń, jak wiele mu nie powiedziano, jak wielu sankcji nie wyciągnięto… Przeraził się, chociaż z drugiej strony napawało go to nadzieją.
Rhabwar rzeczywiście był szczególnym statkiem szpitalnym, który na dodatek miał niebawem wyruszyć w kolejną ze swych niezwykłych i zapewne niebezpiecznych misji. Tylko co wyrzucony ze Szpitala naczelny dietetyk robił na jego pokładzie? Odpowiedź mogła być tylko taka: O’Mara chciał mu dać jeszcze jedną szansę.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Następne cztery dni minęły szybko i tylko zmęczenie skłaniało co pewien czas Gurronsevasa do odejścia od konsoli i przeniesienia się do miejsca spoczynku ukrytego za niewinnie wyglądającym parawanem, gdzie próbował, nie zawsze skutecznie, wyciszyć myśli i zasnąć. Piątego dnia obudziły go jaskrawe światło i głos Liorena.
— Naczelny dietetyku, to ja. Obudź się szybko, proszę. Gdzie jesteś?
Tralthańczyk był zbyt zaspany, aby od razu odpowiedzieć, opuścił jednak parawan, zdradzając swoją pozycję i dając znak, że już się ocknął.
— Wychodziłeś do Szpitala albo rozmawiałeś z kimś, odkąd byłem tu ostatni raz? — spytał Ojczulek tonem, którego Gurronsevas jeszcze u niego nie słyszał.
— Nie.
— Zatem nie wiesz nic o tym, co się działo przez ostatnie dwa dni? — spytał Lioren, jakby o coś chciał go oskarżyć. — Całkiem nic?
— Nic.
Tarlannin zastanowił się chwilę.
— Wierzę ci — powiedział już spokojniej. — Skoro nie ruszałeś się z Rhabwara i nic nie wiesz, jest szansa, że tym razem to nie twoja wina.
Gurronsevasowi nie spodobało się przypuszczenie, że mógłby kłamać.
— Cały ten czas spędziłem na lekturze, tak jak mi proponowałeś — rzekł, powstrzymując gniew. — I na rozmyślaniach o mojej przyszłości tutaj. Która nastąpi, o ile uda mi się jeszcze kiedyś porozmawiać z O’Marą. A teraz powiedz, proszę, o co chodzi.
Lioren zawahał się jak ktoś, kto pragnie przekazać złe wieści w możliwie łagodny sposób.
— Mam dla ciebie dwie nowiny. Pierwsza ewentualnie może być niemiła. Druga jest bardzo niemiła, chyba że zdołasz mnie przekonać, iż nie masz z tym nic wspólnego. Wolałbym najpierw przekazać ci tę mniej nieprzyjemną. Chodzi o misję Rhabwara. To już coś więcej niż pogłoska, bo chodzi o rozmowy na bardzo wysokim szczeblu, między ludźmi, którzy rzadko plotkują. Wymieniono nawet w tej sprawie sporo kosztownych nadprzestrzennych wiadomości. Chodzi o kontakt z nowo odkrytą rasą, ale są wątpliwości, czy statek szpitalny poradzi sobie z istniejącymi tam problemami. Zespół medyczny Rhabwara uważa, że tak, dział kontaktów upiera się, że to robota dla nich. Sądzę jednak, że podjęto już decyzję, tylko zwleka się z jej ogłoszeniem przez epidemię.
— Jaką epidemię?
— Skoro nie opuszczałeś statku, to oczywiście nic nie wiesz — powiedział Lioren po kolejnej chwili wahania. — A skoro tak, to może rzeczywiście nie jesteś odpowiedzialny…
— Za co? — spytał głośno Gurronsevas. — Jaka epidemia? I co miałbym mieć z nią wspólnego?
— Oby nic. Ale nie krzycz. Opowiem ci. Według słów Liorena Szpital ogarnęła epidemia niezidentyfikowanego pochodzenia. Pierwsze zachorowania, tak wśród personelu, jak i pacjentów, wystąpiły przed trzema dniami. Zapadali na nią tylko ciepłokrwiści tlenodyszni, a i to nie wszyscy. Hudlarianie, Nallaimowie i przedstawiciele jeszcze kilku ras wydawali się odporni na nieznaną chorobę. Co więcej, trafiały się też jednostki z chorujących gatunków, które były odporne albo miały szczęście nie ulec infekcji. Pierwsze objawy obejmowały narastające mdłości. Po dwóch dniach chory nie mógł już normalnie przyjmować pokarmów i musiał być odżywiany dożylnie. Co gorsza, równocześnie pojawiały się zaburzenia koordynacji ruchów i trudności z komunikowaniem. Za wcześnie jeszcze przesądzać, na ile kroplówkowe odżywianie pomaga. Wśród chorych było wielu członków personelu, którzy w tym stanie nie mogli doglądać swych pacjentów. Wiele wskazywało jednak na to, że zarówno mdłości, jak i zaburzenia myślenia cofają się po zmianie sposobu odżywiania.
— Nie możemy jednak bez końca trzymać wszystkich chorych pod kroplówkami — powiedział Lioren. — Jest ich zbyt wielu, prawie cztery setki. Jak dotąd nie było zejścia, ale nawet przy pracy na okrągło nie wystarcza personelu innych ras do zajmowania się zwykłymi pacjentami, którzy wymagają rutynowych zabiegów i operacji. Musieliśmy skierować do tych zadań stażystów i młodszych lekarzy, którzy operują, chociaż nie zostali jeszcze należycie przygotowani. Pierwszy zgon jest tylko kwestią czasu. Nie mamy też ludzi do przeprowadzenia badań epidemiologicznych, bo ci specjaliści też chorują, i to mimo podjęcia normalnych przy epidemii środków ostrożności. Niektórzy członkowie starszyzny ocaleli, wśród nich Diagnostyk Conway, ale może to dlatego, że ostatnio koncentruje się na pewnym nallaimskim programie i nie potrafi jeść niczego, co nie wygląda jak siemię dla ptaków. Jeśli jednak istnieje korelacja między zachorowaniem a tym, co się jadło albo nie…
— Sugerujesz, że to zatrucie pokarmowe? — przerwał mu Gurronsevas, próbując zachować spokój. — To obraźliwe, niesłychane i niemożliwe!
— Biorąc pod uwagę, że jednym z pierwszych objawów są mdłości, zatrucie wydaje się najbardziej oczywistą diagnozą. Materiał stosowany do produkcji żywności jest dokładnie sprawdzany pod kątem jakości i czystości składników, przesyła się go w sposób wykluczający chemiczne czy radioaktywne skażenie. Wiele dodatków, które niedawno wprowadziłeś, podlega tym samym procedurom, ale nie dotyczy to wszystkich. Za wiele ich. Możliwe więc, że to z nimi dostały się do potraw jakieś toksyny. Zgadzam się, że to mało prawdopodobne, ale nie niemożliwe.