Opis Liorena pozwolił mu szybko odszukać podejrzaną potrawę i ustalić, jak była serwowana w szacowanym czasie wybuchu epidemii. Liczba wydanych porcji była rozbita na dni, co pozwalało ustalić nawet skład poszczególnych zamówień. Codziennie inne potrawy cieszyły się największą popularnością, zależnie od tego, co kto jadł poprzednio, czy siadał do stołu sam, czy z przyjaciółmi, którzy mogli coś polecić, i ile było nowości w menu, te bowiem zawsze chętnie zamawiano. On jednak znał i danie, i dzień i widział już wszystko, co mógł znaleźć. Przerzucał listę składników, żądając podania ich pełnego składu biochemicznego, gdy nagle Lioren podszedł bliżej.
— I co? Masz? — spytał tonem kogoś, kto już wie i nie oczekuje odpowiedzi.
— Tak i nie — odparł Gurronsevas, kierując jedno oko na Ojczulka. — Jestem pewien, że wiem, co to za potrawa, wiem, ile razy została podana, ale…
— Możesz być pewien. Sprawdzałem na oddziale godzinę, o której zaczęli napływać pacjenci. Zgadza się z tym, co masz na ekranie. Niezbyt to miła dla ciebie nowina…
— Wiem, wiem — warknął dietetyk. — Ale popatrz. Wszystkie składniki są całkiem nieszkodliwe i dobrane zgodnie z moimi instrukcjami. Po obróbce w syntetyzerze dodane zostały tylko trzy elementy naturalnego pochodzenia. Były to śladowe ilości orligiańskiej i ziemskiej chrysse oraz sól z jeziora Merne, które trafiły do sosu, oraz zmielona gałka muszkatołowa, którą posypano całość. Nic z tego nie mogło spowodować zatrucia. Chyba że toksyna dostała się tam z zewnątrz, może na skutek przecieku jakiegoś biegnącego obok przewodu. Muszę porozmawiać z moim asystentem.
— Nie wolno ci się kontaktować z nikim w Szpitalu… — zaczął Lioren, ale Gurronsevas nie słuchał.
— Główny syntetyzator, starszy technik żywieniowy Sarnyagh — powiedział Nidianczyk, którego twarz pojawiła się na ekranie. Trudno było orzec, czy zaskoczył go widok szefa, bo pokrywające oblicze futro maskowało wszelką mimikę. Można było jednak przewidzieć, co powie. — Przecież opuścił pan Szpital…
— Zgadza się — rzucił dietetyk. — Proszę nic nie mówić, tylko słuchać…
Wyjaśnił, o co chodzi, ale Sarnyagh miał już odpowiedź.
— To było pierwsze, o czym pomyśleliśmy. Zwołaliśmy wszystkich pracowników i przez dwie zmiany szukaliśmy śladów, chociaż dział utrzymania przekonywał, że układ wszystkich przewodów zaprojektowano tak, aby wykluczyć podobne wypadki. Sprawdziliśmy nawet zasobniki syntetyzera i magazyny. Wszystko było w porządku. Ma pan jakiś inny pomysł?
— Nie — mruknął Gurronsevas i zakończył połączenie. Jego wcześniejsze obawy przeradzały się z wolna w desperację, ale coś kołatało mu się pod czaszką. Chodziło o uwagę rzuconą wcześniej przez jednego z techników. Tylko co to było?
— Skoro problem nie tkwi w systemie dostawczym, musi chodzić o sam posiłek, a to już sprawdziliśmy. Chyba… chyba że przyjrzymy się dokładniej dodatkom. Wszystkich od wieków używano na planetach, z których pochodzą. Będę potrzebował danych z biblioteki ogólnej.
Nawet w relatywnie niewielkiej bibliotece Szpitala znalazło się całe morze informacji o przyprawach. Odnalezienie źródeł na temat trzech składników, nawet z pomocą komputera, musiało chwilę potrwać. W końcu dietetyk dowiedział się sporo, i całkiem niepotrzebnie, o znaczeniu eksportu soli z jeziora Merne dla kelgiańskiej ekonomii. Owszem, jezioro było kiedyś niebezpieczne, ale dotyczyło to dawnych wieków, kiedy jeszcze była w nim woda i czasem ktoś się utopił. Równie niewiele dała lektura o orligiańskich i ziemskich polipach chrysse. Gałka muszkatołowa była stosunkowo najsłabiej opisana, w końcu jednak udało się znaleźć pewne bardzo stare źródło, które dodano chyba tylko przez przypadek.
Nagle Gurronsevasa olśniło. Obsada jego kuchni zawsze pracowała pod presją autorytetów medycznych. Często zdarzało się, że ktoś dokonywał na bieżąco drobnych zmian w recepturze, o których potem zapominano albo które uznawano za zbyt mało znaczące, aby wspomnieć cokolwiek przełożonemu. Nagle dietetyk zerwał się na równe nogi.
Gdy otaczające ich urządzenia przestały już grzechotać i drżeć, Lioren spytał:
— Co jest? Co ci się stało?
— Muszę pogadać raz jeszcze z tym technikiem — powiedział, wybierając numer. — W sumie nic mi nie jest. Mam tylko ochotę zamordować inną, być może inteligentną istotę.
— Nie może być! — krzyknął wstrząśnięty Lioren. — Uspokój się, proszę. Jestem pewien, że zbyt silnie przeżywasz coś, co da się rozwiązać bez stosowania przemocy…
Przerwał, ujrzawszy ponownie na ekranie podobiznę Sarnyagha.
— Czy zapomniał pan mnie o coś spytać? — odezwał się technik z wyraźną urazą.
Gurronsevas zmusił się do zachowania spokoju.
— Sięgnij po moje oryginalne instrukcje dotyczące składu menu, punkt jedenaście dwadzieścia jeden, ziemskie gatunki DBDG, z możliwością spożycia przez DBLF, DCNF, DBPK, EGCL, ELNT, FGLI i GLNO. Obok daj zestawienie tego, co zostało podane, i porównaj oba wykazy pod kątem przyprawy. Wyjaśnij, dlaczego wprowadzono nieautoryzowaną zmianę.
Gdyby zmiany nie było, Gurronsevas znalazłby się w bardzo kłopotliwej sytuacji. Jednak był pewny, że się nie myli.
Sarnyagh spojrzał na swoją konsolę i stuknął w klawisze. Dwie kolumny liczb rzuciły podwójny odblask na jego futro.
— A tak, przypominam sobie. Chodziło o małą zmianę, dokładniej poprawkę błędu, który wkradł się do zestawienia. Może pan kojarzy, w instrukcji podał pan wartość zero przecinek zero osiem pięć na masę potrawy. Z całym szacunkiem, to niezwykle mała ilość na coś, co jest opisane jako roślina jadalna, przyjąłem więc, że chodzi o osiem przecinek pięć. Czy się pomyliłem? Byłem pewnie zbyt ostrożny?
— Pomyliłeś się — omal nie wykrzyczał dietetyk. — I byłeś nie dość ostrożny. Nie wyczułeś po smaku, że coś jest nie tak?
Sarnyagh zawahał się, wyraźnie przeczuwając kłopoty i z góry starając się je zażegnać.
— Przykro mi, ale nie mam tak rozległego doświadczenia kulinarnego jak pan i nie potrafię wyczuć subtelności smaku całej gamy dań. Trzymam się raczej domowej kuchni nidiańskiej i czasem tylko sięgam do zimnego bufetu Kelgian. Ziemskie jedzenie, gdy kilka razy go próbowałem, wydawało mi się zawsze jakieś takie rozlazłe, zbyt kolorowe i ogólnie nieestetyczne, więc nawet gdybym spróbował, nic by to nie dało. Poza tym zmiana, chociaż dokonana bez pańskiego pozwolenia, była drobna i towarzyszył jej głęboki namysł. Sprawdziłem wcześniej w komputerze medycznym, czy wspomniana substancja nie jest toksyczna. Nie jest. Sprawdziłem też stan magazynu podręcznego, który przywiózł pan ze sobą. Tam wprawdzie przyprawa już się kończyła, ale okazało się, że w magazynie leży jej aż kilka ton. Przy podanej przez pana gramaturze wystarczyłoby to na wieki, dlatego uznałem, że to błąd, i poprawiłem go. Ma pan jeszcze jakieś polecenia?
Gurronsevas pamiętał, skąd w magazynie wzięło się pięć ton gałki muszkatołowej. Powody były czysto administracyjne, samo sprowadzenie zapasu zaś przebiegło nie całkiem legalnie. Za przyprawę zapłacił Korpus Kontroli, przez co względnie niski budżet jego działu nie ucierpiał. Nie można było jednak tego ujawnić. Lepiej, aby ta informacja nie dotarła do Skemptona, nawet jeśli nieoficjalnie o tym wiedział. Trudno było też winić szefa zaopatrzenia, Creona — Emesha, który chciał tylko pomóc. Sarnyagh zaś skłonny był przypisać całą sprawę błędowi przełożonego.
Gurronsevas przypomniał sobie własną młodość, kiedy nauczył się z bólem, że starszych należy słuchać, ponieważ naprawdę wiedzą więcej niż ich ambitni podwładni.