Выбрать главу

— Oczywiście, że nie! — wykrzyknął Gurronsevas. — Pracowałem w Cromingan — Shesk w Retlinie na Nidii, a to największy i najlepszy w całej Federacji wielośrodowiskowy hotel. Z najlepszą z możliwych restauracją. Traktowano mnie tam bardzo dobrze, a gdyby nawet nie, cały czas miałem do wyboru wiele innych miejsc gotowych rywalizować o moje usługi. Byłem tam szczęśliwy, aż prawie rok temu zdarzyło mi się rozmawiać z komandorem Roonardthem, Kelgianinem, który dowodził bazą Korpusu na Nidii.

Gurronsevas przerwał, przypominając sobie krótką wymianę zdań, która sprawiła, że wszystko, co robił wcześniej, wydało mu się szalenie nudne.

— Słucham — powiedział cicho O’Mara.

— Roonardth chciał osobiście mnie skomplementować, a był kimś wystarczająco istotnym dla mnie, abym uszanował prośbę i podszedł do jego stolika. Jak pan wie, Kelgianie są na tyle prostolinijni, że nie potrafią kłamać i nie skrywają niczego za maską uprzejmości. Najpierw powiedział, że nie jadł jeszcze w życiu równie wspaniałych pędów winnych z Crelletu, a potem dodał, że radość jego jest tym większa, iż niedawno przebywał w Szpitalu Kosmicznym Sektora Dwunastego, gdzie leczono go po jakimś śmiertelnie groźnym wypadku, który nastąpił w przestrzeni. Nie miał najmniejszych powodów, by narzekać na opiekę medyczną, jednak gdy raz skrytykował otrzymywane posiłki, pochodząca z Ziemi pielęgniarka wyznała mu w tajemnicy, iż w Szpitalu realizowany jest tajny plan mający na celu otrucie zbyt długo przebywających na oddziałach pacjentów. I że i tak ma wielkie szczęście, że nie musi jadać w stołówce. Mówiąc o truciu, komandor oczywiście żartował, dodał jednak, że gdyby ktoś w moim rodzaju, o ile jest ktokolwiek taki, objął tam posadę szefa kuchni, morale personelu i zdrowie pacjentów wielce by na tym zyskały. Był to wielki komplement i tak go też potraktowałem, potem wszakże zacząłem się zastanawiać nad podsuniętym mi pomysłem. Wkrótce moje wcześniejsze dokonania, całkiem przecież satysfakcjonujące, wydały mi się mizerne, życie zaś nudne i pozbawione celu. Gdy Roonardth ponownie zjawił się na obiad, postarałem się o kolejne spotkanie i zapytałem, czy mówił poważnie. Okazało się, że tak. Komandor był wystarczająco ważną osobą i miał dość wpływów, aby skierować mnie do Szpitala i polecić działowi utrzymania. Ale czekać na to musiałem aż rok.

— Tak — rzekł O’Mara. — Roonardth zrobił, co tylko było w jego mocy. Zakładam, że spędził pan ten rok, zaznajamiając się z organizacją Szpitala. I że podobnie jak każdy przybysz, chciałby pan jak najszybciej pokazać się z dobrej strony? Ma pan już plan?

Gurronsevas chciał odruchowo odpowiedzieć, że nie jest zwykłym przybyszem, ale pojął, że major użył tego określenia celowo, aby nieco wytrącić go z równowagi.

— Tak.

Psycholog zmierzył go bez słowa wzrokiem, następnie zaś pokiwał głową i pokazał zęby.

— Skoro tak, od czego zamierza pan zacząć?

— Jak tylko będzie to możliwe, chciałbym się spotkać z technikami obsługującymi linie żywnościowe i personelem medycznym zajmującym się dietetyką, by przedstawić się tym, którzy ewentualnie jeszcze o mnie nie słyszeli…

O’Mara uniósł dłoń.

— Wszystkimi technikami? Nawet chlorodysznymi, metanodysznymi i im podobnymi?

— Oczywiście — odparł Tralthańczyk. — Jednak nie planuję rewolucji w diecie egzotycznych gatunków…

— Dzięki bogom i za to — mruknął O’Mara.

— …dopóki nie zgłębię wszystkiego, co dotyczy ich żywienia, i nie otrzymam pomocy ekspertów tak w kwestiach technicznych, jak i medycznych. Z czasem zamierzam powiększyć moje doświadczenie kulinarne, nawet jeśli obecnie jest ono niemałe. Chcę wzbogacić je o znajomość kuchni innych ras niż ciepłokrwiste tlenodyszne. Ostatecznie od teraz jestem naczelnym dietetykiem Szpitala.

O’Mara pokręcił głową. Tralthańczyk wiedział, że gest ten oznacza negację. Z irytacją zastanowił się, co ta niemiła istota ma przeciwko objęciu przez niego nowych obowiązków.

— Powiem panu dokładnie, kim pan jest i co pan będzie robić — rzekł psycholog. — Obecnie jest pan potencjalnie niebezpieczny. Jako przybysz bez jakiegokolwiek szpitalnego doświadczenia powinien pan otrzymać status stażysty. Zamiast tego został pan mianowany na stanowisko kierownicze w dziale, którego działalność i specyfika są panu całkiem obce. Na pańską korzyść przemawia to, że zdaje pan sobie sprawę z własnej ignorancji i że, w odróżnieniu od większości stażystów, ma pan rozległe doświadczenie w nawiązywaniu kontaktu z przedstawicielami obcych ras. Niemniej niebawem stanie pan przed istotami, które nigdy nie gościły w ekskluzywnej restauracji hotelu Cromingan — Shesk. Ponieważ ma pan o sobie wysokie mniemanie, ja zaś skłonny jestem niekiedy okazać takt, będę unikał takich określeń, jak „musi pan” czy „trzeba”, chociaż w tym przypadku byłyby one całkiem na miejscu. Nie, proszę mi nie przerywać. Przede wszystkim proszę pamiętać o tym, że mimo wielkiego wpływu na smakoszy wśród wyższych oficerów Korpusu tutaj jest pan na okresie próbnym, który może zostać skrócony z co najmniej trzech powodów. Po pierwsze, sam może pan uznać, że to zbyt ciężka praca, i złożyć rezygnację. Po drugie, ja mogę uznać, że się pan nie sprawdza, i odesłać pana do domu. Po trzecie, i co najprawdopodobniejsze, okaże się pan na tyle kompetentny, że będziemy zmuszeni zatwierdzić pańskie mianowanie i prosić, by pozostał pan w Szpitalu. Zanim jednak zacznie pan cokolwiek planować, proszę możliwie najlepiej poznać to miejsce. Oczywiście w rozsądnym czasie. Nim zdecyduje się pan zmienić cokolwiek w menu, proszę uzgadniać każdą propozycję z dietetykami oddziałowymi dla uniknięcia potencjalnie szkodliwych skutków. Gdyby miał pan jakiekolwiek problemy z sobą, postaram się oczywiście pomóc. O ile, rzecz jasna, przekona mnie pan, że sam nie jest w stanie ich rozwiązać. Gdyby pojawiły się inne kłopoty albo gdyby chciał pan o coś spytać, proszę zwrócić się do porucznika Timminsa. Jeśli pan jeszcze tego nie odkrył, przekona się pan, iż jest on osobą uprzejmą i skłonną do pomocy, a przy tym, w odróżnieniu ode mnie i wielu innych osób w Szpitalu, znosi cierpliwie towarzystwo wszelkiej maści głupców. Gdy będę miał więcej czasu, porozmawiamy o sprawach administracyjnych, takich jak pańska pensja, uprawnienia do płatnych urlopów i zniżkowych przelotów do domu albo na wakacje, przydziałowe wyposażenie i ubranie ochronne. Niemniej, tak czy owak, na razie będzie pan nosił opaskę stażysty, aby…

— Dość! — krzyknął Gurronsevas, nie próbując nawet ukryć oburzenia. — Nie chcę pensji. Dzięki moim wyjątkowym talentom zgromadziłem już więcej, niż zdołam wydać przez resztę życia. Nawet gdybym był bardzo rozrzutny. Przypominam też panu, że jestem cenionym w całej Federacji specjalistą, a nie stażystą, nie będę więc nosił opaski…

— Jak pan chce — rzekł cicho O’Mara. — Czy chce mi pan powiedzieć coś jeszcze? Nie? Zatem mam nadzieję, że ma pan teraz pilniejsze zajęcia niż marnowanie swojego i mojego czasu. — Spojrzał znacząco na ręczny zegarek i stuknął w konsolę. — Braithwaite — powiedział do mikrofonu. — Chcę się zaraz widzieć ze starszym lekarzem Cresk — Sarem.

Gurronsevas wrócił do zewnętrznego biura. Nadal płonął gniewem i nie starał się już iść cicho. Nidiański lekarz, którzy czekał na rozmowę z O’Marą, błyskawicznie zszedł mu z drogi, reszta personelu zaś wpatrywała się pilnie w swoje ekrany, chociaż drobne przedmioty leżące na blatach drżały w takt kroków Tralthańczyka. Zatrzymał się dopiero obok konsoli Timminsa.