— Chętnie to zrobię — powiedział równocześnie. — Ale co najbardziej cię interesuje?
Tymczasem, jak widać było na ekranach, Rhabwar wydostawał się z wolna z labiryntu rękawów dokujących i różnokolorowych boi, które oznaczały ścieżki podejścia do Szpitala. Gurronsevas wiedział już, że po wyjściu w przestrzeń statek włączy napęd i oddali się na tyle, aby co delikatniejsze elementy konstrukcji Szpitala nie ucierpiały od wstrząsu towarzyszącego skokowi jednostki w nadprzestrzeń. Czas jednak nie dłużył się, gdyż Danalta lubił opowiadać o sobie i na dodatek potrafił robić to w interesujący sposób.
Fizjologicznie należał do klasy TOBS. Jego gatunek wyewoluował na planecie o bardzo wydłużonej orbicie, która powodowała gwałtowne zmiany klimatyczne. Przetrwanie w tych warunkach wymagało nadzwyczajnych zdolności adaptacyjnych. Jego przodkowie stali się rasą dominującą, a następnie rozwinęli rozum i cywilizację. Nie osiągnęli tego na drodze ewolucji naturalnych broni i rywalizacji, ale dzięki zdolności idealnej wręcz mimikry. Spotkawszy któregoś z naturalnych wrogów albo cokolwiek, co zagrażało ich życiu, mogli wybierać między czterema działaniami: ucieczką, ukryciem pod niepozornym kształtem, przybraniem postaci, która przerazi napastnika, albo otoczeniem się twardym pancerzem. W zasadzie byli amebowaci, lecz mieli zdolność wypuszczania dowolnych kończyn i zmiany pokrywy ciała, co pozwalało im dostosować się do każdej praktycznie sytuacji.
— W czasach przedrozumnych najważniejsze były szybkość i dokładność naśladowania innych — powiedział Danalta, przybierając postać Tralthańczyka, tyle że nieco zmniejszonego. Potem upodobnił się kolejno do Naydrad i Murchison. — Zdolność do błyskawicznego reagowania na ataki drapieżników i odtwarzania pewnych ich charakterystycznych zachowań decydowała o przetrwaniu. W związku z tym musieliśmy również rozwinąć umiejętności empatyczne, aby odczytać z wyprzedzeniem zamiary napastnika. Oczywiście nie do tego stopnia co pobratymcy doktora Prilicli, ale zawsze. Wszystko to umożliwiło nam skuteczną obronę przed wszystkimi niemal zagrożeniami, jeśli nie liczyć działania wysokich temperatur czy pełnej anihilacji, co jednak wymaga zastosowania nowoczesnych technologii. Nasi naturalni wrogowie nie mieli takich możliwości. Dodam jeszcze, że chociaż w każdej chwili potrafimy się upodobnić do noworodka, jak wszyscy umieramy ze starości.
— Niezwykłe — powiedział Gurronsevas. — Przy takich możliwościach pański gatunek nie potrzebował chyba wielu lekarzy?
— Owszem. Sztuka uzdrawiania nie rozwinęła się na moim świecie, gdyż nie była potrzebna. Ja sam nie jestem medykiem. Niemniej przy takich zdolnościach naśladowczych, w których wybijam się nawet wśród moich braci, praca w Szpitalu stała się dla mnie rodzajem wyzwania. Sposób, w jaki ją podjąłem, spowodował, iż przyjaciele zaczęli tytułować mnie doktorem. Chcesz jeszcze o coś spytać?
Gurronsevas poczuł sympatię do tej całkiem obcej istoty, która też wybrała samotność, aby sprostać wyzwaniom zawodowym.
Zastanawiał się nad takim sformułowaniem pytania, by nie urazić Danalty, gdy poczuł lekki zawrót głowy. Rhabwar odszedł już wystarczająco daleko od Szpitala i wykonał skok w nadprzestrzeń. Ekrany pokryły się rozmigotaną szarością.
— Przyjacielu Gurronsevas, twoje milczenie sugeruje, że pytanie, które chciałbyś zadać, jest delikatnej natury — odezwał się Prilicla. — Może dotyczy rozmnażania? Pamiętaj, proszę, że podobnie jak ja, Danalta jest receptywnym empatą. Nie jesteśmy telepatami, ale potrafimy wyczuć, że chcesz o coś spytać, nawet jeśli nie wiemy, co dokładnie masz na myśli.
— Tak, chodzi o coś bardzo dla mnie ważnego — przyznał dietetyk. — Doktorze Danalta, jak się pan odżywia?
Patolog Murchison odchyliła głowę i roześmiała się, przez futro Naydrad przebiegły powolne, długie fale. Prilicla zadrżał w sposób zdradzający rozbawienie. Tylko Danalta zachował powagę.
— Obawiam się, że odpowiedź rozczaruje naczelnego dietetyka — odparł. — Mój gatunek pozbawiony jest zmysłu smaku. Mogę jeść wszystko poza szczególnie twardymi stopami metali. Nieważne, jaką to będzie miało konsystencję czy wygląd. Zdarzyło się już, że wchłaniając pożywienie z otoczenia, wygryzłem dziurę w pokładzie pod sobą, co bardzo zirytowało załogę.
— Znam to uczucie — rzekł Gurronsevas. Podczas gdy obecni na różne sposoby śmiali się ze wspomnianej sytuacji, dietetyk przypomniał sobie słowa Liorena. Ojczulek wyraźnie oświadczył, czego nie wolno mu robić i na czym powinien się skupić. Pod żadnym pozorem nie powinien eksperymentować z ustawieniami pokładowego syntetyzera żywności. Ponadto, znajdując się na małym statku wypełnionym nieliczną załogą złożoną ze specjalistów, dobrze było pamiętać o zasadzie, by w miarę możliwości zyskiwać w nich przyjaciół, nie wrogów. Od chwili pojawienia się zespołu medycznego starał się, jak umiał, umniejszając swoje znaczenie, okazując podziw i ciekawość wobec Danalty. Z czasem chciał to rozciągnąć na pozostałych. Ku swojemu zdumieniu odkrył, że takie zachowanie nie wymagało wielkiego wysiłku, teraz jednak zaczął się zastanawiać, czy nie przesadził i czy nie wydał im się nieszczery. Chociaż może oni też bardzo chcieli się z nim zaprzyjaźnić? Nie wiedział jeszcze, czy uda mu się zachować tak samo wobec innych członków załogi Rhabwara.
Jakby sprowokowany tą myślą ekran komunikacji wewnętrznej rozjarzył się i ukazało się na nim ludzkie popiersie w zielonym mundurze Korpusu Kontroli.
— Mówi kapitan — odezwał się ostrym tonem oficer. — Słuchałem ostatnie kilka minut rozmowy toczącej się na pokładzie medycznym. Doktorze Prilicla, co to tralthańskie nieszczęście robi na moim statku?
Kapitan znajdował się dość daleko od nich, jednak mały empata i tak wyczuł jego rozdrażnienie.
— Na czas misji nasz przyjaciel Gurronsevas został oddelegowany do ekipy medycznej jako doradca — odparł bez wahania. — Jego analizy mogą się okazać przydatne dla wykonania czekającego nas zadania. Nie ma powodu obawiać się o sprawne funkcjonowanie statku, przyjacielu Fletcher. Naczelny dietetyk zostanie zakwaterowany na pokładzie medycznym. Nie wymaga specjalnych przeróbek systemów podtrzymywania życia. Nie opuści też bez wyraźnego zaproszenia pokładu medycznego, tym samym więc nie ma ryzyka, iż zniszczy wyposażenie innych pokładów.
Na chwilę zapadła cisza, lecz Gurronsevas był zbyt zaskoczony i zmieszany słowami Prilicli, aby o cokolwiek spytać.
Często słyszał, że mały empata potrafi w pewnych sytuacjach nie być całkiem szczery. Sam zresztą przyznał on kiedyś, że jest to jeden ze sposobów na zmianę emocjonalnego nastawienia otaczających go istot. Niemniej sugestia, że dietetyk może doradzać zespołowi medycznemu, była nad wyraz niewiarygodna, nawet jako kłamstwo mające poprawić nastawienie kapitana do niespodziewanego gościa. Gurronsevas był poza tym przekonany, że ewentualna poprawa będzie tymczasowa.
— Wyczuwam twoje zdumienie i zaciekawienie, przyjacielu Fletcher — rzekł Prilicla, opanowując drżenie kończyn, co sugerowało, że irytacja kapitana naprawdę zmalała. — Jestem gotów zaspokoić je, gdy tylko trafi się po temu okazja.
— Dobrze, doktorze — stwierdził kapitan. — Obecnie znajdujemy się w nadprzestrzeni. Do układu Wemar powinniśmy dotrzeć za niecałe cztery dni. Statek jest na zaprogramowanym kursie i chyba mamy trochę czasu. Taśmę z koordynatami celu otrzymałem kilka minut przed odlotem. Wraz z nią przekazano mi wstępne materiały dotyczące charakteru misji. Resztę otrzymamy po dotarciu na miejsce. Myślę, że możemy przejrzeć teraz dane, tak by również niemedyczna część załogi wiedziała, co nas czeka.
— Ja na razie nic o tym nie wiem — powiedziała Naydrad, jeżąc futro. — W każdym razie nic poza plotkami, że podobno trzeba było aż trzech tygodni sporów dla podjęcia decyzji, czy Rhabwar w ogóle zostanie wysłany do tej roboty. A gdy się w końcu zdecydowano, wszystkim nagle zaczęło się bardzo spieszyć. Mnie wywołano przez to w połowie…