— Rozumiem twoją irytację i niepewność i współczuję — powiedział tak cicho, że melodyjne trele ledwie przebijały się przez głos tłumacza dolatujący z osadzonej w uchu Gurronsevasa słuchawki. — Jednak powinieneś spróbować zrozumieć odczucia zespołu medycznego. Mimo tego, co słyszałeś, krytykują nie tyle ciebie, ile siebie, a dokładniej dają wyraz swojej irytacji faktem, że to, czego oni nie zdołali zrobić, załatwił zwykły kucharz, który pomógł pacjentowi, kiedy im się nie udało. Nie są w stanie zapanować nad tym bardziej niż ty nad swoją irytacją, zasugeruję im jednak łagodnie, aby powstrzymali się od okazywania tych odczuć. Proszę, abyś i ty był dla nich tolerancyjny, przynajmniej do chwili, gdy wyjaśni się, co będzie z Creetharem. Nie zwróciłbym się z taką prośbą do naczelnego dietetyka, który kilka miesięcy temu zaczął pracować w Szpitalu. Ale zmieniłeś się, przyjacielu Gurronsevas. Myślę, że na lepsze.
Dietetyk zmieszał się, a jego rozmówca oczywiście natychmiast się o tym dowiedział.
— Na razie chyba lepiej będzie dla ciebie, jeśli postarasz się spędzać jak najwięcej czasu w kuchni Remratha.
Nie było to takie łatwe, jak by się mogło wydawać. Z jakiegoś powodu zachowanie Remratha i wszystkich w kuchni zmieniło się bardzo. Byli coraz mniej przyjaźnie nastawieni do Gurronsevasa. Prilicla znajdował się zbyt daleko, aby wyczuć subtelne zmiany w ich emocjach, i nie potrafił nic podpowiedzieć.
Szczęśliwie młodzi Wemaranie nie podzielali odczuć starszych i nadal traktowali dietetyka z szacunkiem, okazywali mu posłuszeństwo i byli niezmiennie ciekawi zarówno jego, jak i kolejnych kulinarnych cudów, których dokonywał. Nawet myśliwi sięgali po jego dania z coraz mniejszą niechęcią, chociaż jako zatwardziali tradycjonaliści upierali się, że tylko mięso jest naprawdę właściwym pożywieniem dla dorosłych i że nadal będą je jeść.
Biorąc jednak pod uwagę, jak mało go przynieśli z ostatniego polowania, nawet przy bardzo oszczędnym racjonowaniu nie było szans, aby wystarczyło ono do przygotowywania typowego stewu dłużej niż kilka tygodni. Wszelako ich duma była widać ciągle silniejsza niż głód. Gurronsevas nie próbował kwestionować otwarcie ich zdania. Zamiast tego starał się kształtować ich smak, podsuwając coraz ciekawsze dania, i z wolna zaczynał trafiać w ten sposób, niejako z flanki, przez ich żołądki do serca. Nawet jeśli czasem przegrał jakąś bitwę, wiedział, że wojnę raczej wygrywa.
Niemniej ostatnio wydawało się, że łowcy także obracają się przeciwko niemu. Nie wiedział, co mogło być tego powodem. W odróżnieniu od Remratha i innych nauczycieli nigdy nie traktowali go po przyjacielsku, zawsze byli trochę sztywni w jego obecności, ale zdumiewająco łatwo zaakceptowali go w swoim gronie. Potem nagle odkrył, że zaczynają odnosić się do niego niemalże wrogo. Nie chcieli przy nim rozmawiać, a jeśli już próbował przerwać coraz dłuższą ciszę, otrzymywał odpowiedź zdawkową i wygłoszoną tak lodowatym tonem, że woda w kuchni mogłaby od tego zamarznąć. Nie potrafił znaleźć żadnego powodu zmiany ich zachowania i zaczynało go to już złościć. Uznał ostatecznie, że w tych okolicznościach najlepiej będzie zapomnieć o dobrych manierach i przy pierwszej okazji spytać o to wprost.
— Remrath, dlaczego się na mnie gniewacie?
Gdy cisza trwała już kilka minut, Gurronsevas doszedł do wniosku, że jego pytanie zostało zignorowane, i ponownie zajął się przygotowywaniem głównego dania, które chociaż nazywane przez Wemaran „obcą opcją”, było jedną z kilku potraw skomponowanych wyłącznie z miejscowych korzeni i naci warzyw z dodatkiem sosu zawierającego tutejsze zioło shuslish. Sos był na tyle ostry, że lekko palił w język, dając miłe wrażenie ciepła. Z doświadczenia Gurronsevas wiedział, że sięgną po nie prawie wszyscy dorośli i wszystkie dzieci, a tylko paru najbardziej upartych myśliwych pozostanie przy tradycyjnym stewie o posmaku bulionu. Ale i to było dobre, bo jak powiedział Remrath w czasach, gdy jeszcze rozmawiali, w chłodni został już tylko mały kawałek dziczyzny, nie więcej niż dwa funty. W tej sytuacji mógł wystarczyć na dłużej.
Danie było gotowe. Gurronsevas odsunął się, aby przepuścić czterech kuchcików, którzy sprawnie zaczęli odtwarzać jego układ na sąsiednich talerzach. Talerze stały na podgrzewanej półce, jednym z jego nowszych wynalazków. Któryś z kuchcików, zapewne Evemth, chociaż dietetyk miał ciągle problemy z odróżnianiem młodych Wemaran, wprowadził własną modyfikację polegającą na wzbogaceniu przybrania o kilka drobnych gałązek drissu ułożonych na powierzchni sosu shuslish. Nie mogło to wpłynąć na smak, ale poprawiało nieco wygląd dania. Zrobił to tylko na jednym talerzu, zapewne własnym.
Kiedyś Gurronsevas zrugałby kuchcika za coś takiego, chociażby po to tylko, aby pokazać, kto tu rządzi. Jednak ten młody Wemaranin przejawił inicjatywę i wyobraźnię kulinarną, zaczynał eksperymentować na własną rękę. Evemth, jeśli to był właśnie on, mógł się okazać obiecującym materiałem na prawdziwego kucharza.
— Nie gniewam się na ciebie — powiedział nagle Remrath.
A czarne jest białe, pomyślał dietetyk. Jednak nie należało wszczynać kłótni. Wydawało mu się, że przyjaciel ma coś jeszcze do powiedzenia, postanowił więc milczeć i czekać.
— Wszyscy byliśmy zdumieni tym, jak szybko poczuliśmy się z tobą dobrze, mimo twojego niesłychanego wręcz wyglądu — rzekł Remrath. — Zyskałeś nasz szacunek i, w jednym przynajmniej przypadku, również przyjaźń. Ale jesteśmy bardzo rozczarowani, nawet źli na uzdrawiaczy z twojego statku. Ty zaś, skoro należysz do tamtej grupy, stałeś się obiektem podobnych uczuć.
— Rozumiem — stwierdził Gurronsevas. Wiedział, że cała rozmowa jest nagrywana na Rhabwarze i Tremaarze, chociaż już od wielu dni nie otrzymywał stamtąd nieprzerwanego potoku instrukcji, o co powinien spytać czy co odpowiedzieć. Bywały wszakże takie chwile jak obecna, kiedy chętnie usłyszałby wyraźne polecenie, które zwolniłoby go z odpowiedzialności.
— Jednak ci uzdrawiacze pragną tylko pomóc Wemaranom. Tak samo jak ja. Musicie to wiedzieć i na pewno im wierzycie. Skąd zatem gniew? I co powinienem zrobić, aby odzyskać twoją przyjaźń?
— Ciągle odbierają nam Creethara — stwierdził Remrath takim tonem, jakby przemawiał do nierozgarniętego dziecka.
Gurronsevasowi ulżyło. Wydało mu się, że chociaż problemy są dwa, mogą rozwiązać je za jednym zamachem gdy zdrowiejący łowca wróci do kopalni. Starannie dobrał słowa.
— Twój syn powróci, gdy tylko to będzie możliwe. Nie jestem uzdrawiaczem i trudno mi powiedzieć, jak długo jeszcze będziecie musieli czekać. Mogę spytać innych, jak to oceniają. A może sam powinieneś odwiedzić statek i na własne oczy przekonać się, co się dzieje z Creetharem, oraz spytać o co tylko zechcesz.
— Nie! — rzucił Remrath ostro. Tak samo reagował już wcześniej, gdy pojawiała się propozycja wizyty. — Jesteś naprawdę gruboskórny. Przykro mi to mówić, ale zaczynam podejrzewać cię tak samo jak wszystkich innych obcych o samolubność i nieuczciwość. Chciałbym, żebyś udowodnił, że się mylę, i do tego czasu nie będę z tobą rozmawiał. Wracaj na statek i powiedz swoim przyjaciołom, aby natychmiast oddali nam Creethara.
Pamiętając ostatnią wymianę zdań z Priliclą, dietetyk ruszył na Rhabwara w dość ponurym nastroju. Zastanawiał się, czy jest tu ktokolwiek, kto pragnie jego towarzystwa. Może chociaż pacjent, o ile nadal żyje, byłby skłonny wyjaśnić mu dziwne zachowanie Remratha i innych. Tajemnice i pytania bez odpowiedzi wprowadzały coraz większe zamieszanie w jego myśli, on zaś lubił mieć w głowie porządek, taki jaki zawsze panował w jego kuchni. Zamierzał spytać Priliclę, czy nie mógłby porozmawiać z pacjentem.