Выбрать главу

— I ja tego nie wiem — rzekł Prilicla. Szybko podał na statek czas i okoliczności wypisania pacjenta, po czym wrócił do rozmowy. — Ale jak ich uprzedzisz, skoro zamykają uszy, ilekroć próbujemy do nich przemówić? Zapomniałeś o tym? Bo nie wyczuwam, aby cię to martwiło.

Gurronsevas zawsze starał się unikać marnowania czegokolwiek, czy były to słowa, surowce czy czas. Zamiast odpowiedzieć, skręcił lekko, aby jego usta znalazły się na wprost pracującej dwieście jardów dalej grupy. Nabrał powietrza.

— To wiadomość od uzdrowicieli ze statku — powiedział wyraźnie i powoli. — Za dwa dni, godzinę przed południem, myśliwy Creethar zostanie przywieziony pod wejście do kopalni.

Spostrzegł, że nauczyciel zamknął uszy już po pierwszych słowach i rzucił coś gniewnie, zapewne każąc uczniom zrobić to samo. Nie dało to jednak większego efektu. Dzieci zerwały się z miejsc, zaczęły skakać wokół nauczyciela i krzyczeć jedno do drugiego. Gurronsevas wiedział, że dorośli mogą być głusi na ich słowa, nie ma jednak sposobu, aby nie posłuchali własnych dzieci.

Do wieczoru nowina o powrocie łowcy powinna być znana w całej kopalni.

— Dobry pomysł — rzekł Prilicla, skręcając wdzięcznie w stronę statku. — Ale to nie wszystko, co masz do powiedzenia. Wracajmy do naszego pacjenta.

Wyszło tak, jakby Gurronsevas był lekarzem prowadzącym Creethara. Zostawali sami na długie godziny, podczas gdy zespół medyczny tłoczył się w jadalni albo przechodził do swych kabin czy na pokład rekreacyjny. Było oczywiste, że Williamson na Tremaarze nagrywa każde słowo, jednak kanał był jednostronny i żadne komentarze kapitana statku zwiadowczego nie przeszkadzały w rozmowach.

Samo nawiązanie pogawędki było proste, trudniej przychodziło znalezienie tematu, który nie wygasałby po parunastu zdaniach. Prilicla meldował, że następujące po tym chwile ciszy pełne były silnego stresu, w którym dominowały strach, złość i rozpacz. Na razie nikt nie pojmował, skąd się to mogło brać.

Stosunkowo bezpiecznym tematem była historia Wemaran i ich trwającej od wieków walki o przetrwanie w świecie, który omal nie zginął przez brak kontroli nad zanieczyszczeniami. Nawet jeśli nie było to zagadnienie przyjemne i jeśli czasem i tutaj pojawiała się sporna kwestia roli diety mięsnej w udanej prokreacji. Creethar twierdził, że w dawnych czasach pola i lasy pełne były wielkich stad zwierząt. I dżungle, i stada dawno już zniknęły, ale jedzenie mięsa, choćby rzadko i tylko po kęsku, stało się dla nich czymś w rodzaju religii.

W odpowiedzi Gurronsevas przyznał, że owszem łowcom należy się mięso, szczególnie że zdobyli je z wielkim wysiłkiem, i sporo ryzykując. Jednak dodał że uprawa ziemi blisko domu daje więcej żywności przy nikłym ryzyku, nawet jeśli nie zapewnia sławy, jaką zdobywali myśliwi. Tak było przez wieki na niezliczonych światach, tak też było teraz na Wemarze.

Zachęcony przez Priliclę dodał, że w przeszłości nawyk jedzenia mięsa wiązał się raczej z jego dostępnością i wygodą konsumentów. Nie wynikał natomiast z fizjologicznej potrzeby. Przypomniał, że jedzące warzywa dzieci są ogólnie zdrowsze i lepiej odżywione niż dorośli. To samo dotyczyło starszych. Dumni mięsożercy tymczasem głodzili się niepotrzebnie. Po tych słowach na blisko godzinę zapadła pełna urazy cisza.

Creethar nie był jeszcze przekonany, że mięso naprawdę nie jest koniecznym warunkiem utrzymania potencji, ale po kilku dniach jedzenia potraw Gurronsevasa jego pewność zaczęła się kruszyć.

Samo jedzenie też należało do bezpiecznych tematów, szczególnie gdy chodziło o przygotowywanie i prezentację najnowszych dań, jednak próby skierowania rozmowy na temat innych łowców, Remratha czy pracy młodych pomocników kucharskich kończyły się niezmiennie ciszą. Tylko raz pacjent rzucił gniewnie, że kuchnia i kucharzenie to ani dobre miejsce, ani zajęcie dla młodego Wemaranina. Gdy Gurronsevas spytał dlaczego, został oskarżony o głupotę i brak uczuć.

Tuż przed wyrzuceniem z kopalni Remrath oskarżył go o coś bardzo podobnego. Sfrustrowany brakiem postępów, dietetyk wrócił do tematu jedzenia.

O tym mógł opowiadać naprawdę swobodnie. Mówił o rozmaitych potrawach, które serwował, o niesamowitych i różnorodnych istotach, które żywił. Temat prowadził w nieunikniony sposób do rozmów o obcych, ich wierzeniach i przekonaniach, ich życiu społecznym i gustach, w tym gustach kulinarnych ponad sześćdziesięciu ras, które tworzyły Federację.

Starał się bardzo zaszczepić w umyśle Creethara świadomość, że Wemar jest jedną z setek zamieszkanych planet, i żałował, że nie ma wśród nich drugiej takiej, gdzie spotykałoby się zachowania podobne do tych na Wemarze. Może to byłaby szansa na przebicie się przez mur milczenia Wemaranina.

Tymczasem reakcje emocjonalne Creethara pozostawały niezmienne.

— Ja też jestem rozczarowany, przyjacielu Gurronsevas — rzekł w pewnej chwili empata. — Nasz pacjent jest bardzo zainteresowany i zaciekawiony tym, co mu opowiadasz, bywa nawet wdzięczny, bo dzięki tobie może się oderwać od osobistych problemów. Jednak wspomniane wcześniej negatywne emocje nie znikają, nawet jeśli czasem słabną. To, co najsilniej odczuwa wobec ciebie, można zapewne porównać z oferowaniem przyjaźni. Może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale i ty rozwinąłeś w sobie coś takiego, tak samo jak podczas kontaktu z Remrathem. Czuję jednak, że obaj jesteście już zmęczeni. Odpocznijcie, a może potem pojawi się jakiś nowy pomysł.

— Creethar ma opuścić statek już za niecałe siedem godzin — zauważył Gurronsevas. — Chyba byliśmy zbyt ostrożni, ukrywając przed nim tę wiadomość. Pora, by już mu o tym powiedzieć. Nie mamy wiele do stracenia.

— Wyczuwam twoją frustrację i współczuję — rzekł empata. — Ale ilekroć poruszałeś temat powrotu do kopalni, następowała niechętna reakcja, po niej zaś cisza. Mamy zbyt wiele do stracenia.

— Wspomniałeś, że Creethar i ja jesteśmy zasadniczo przyjaciółmi. Ale powiedz, czy wystarczająco dobrymi, aby wybaczyć sobie gorzkie słowa czy mimowolne obrazy?

— Wyczuwam w tobie determinację — stwierdził bez wahania empata. — Przekażesz pacjentowi wiadomość niezależnie od tego, co ci powiem. Powodzenia, przyjacielu Gurronsevas.

Przez chwilę dietetyk szukał słów, które byłyby na miejscu i jednocześnie mogły złagodzić ewentualną przykrość, gdyby mimowolnie sprawił ją tej dziwnej istocie, która została jego przyjacielem.

— Wiele chciałbym ci jeszcze powiedzieć, Creetharze, pierwszy łowco, i wiele pytań zadać. Nie zrobiłem tego dotąd, gdyż ilekroć próbowałem, ogarniała cię złość i nie chciałeś ze mną rozmawiać. Remrath też unika rozmów ze mną i zabrania mi wstępu do kopalni, a ja nie rozumiem dlaczego. Zostało nam już jednak tylko kilka godzin na rozmowę…

— Uważaj, jego emocje się zmieniają — podpowiedział Prilicla. — Nie na lepsze.

— Twoje rany się wygoiły, twój stan jest tak dobry, jak tylko może być w tej chwili. Jeszcze przed południem wrócisz do kopalni.

Creethar szarpnął się nagle, czego nie robił od wielu dni, po czym znieruchomiał. Obrócił głowę w stronę Gurronsevasa, ale oczy miał zamknięte. Co za głupia ksenofobia czy inne kulturowe uwarunkowanie, pomyślał ze złością Tralthańczyk, może spowodować taką reakcję u istoty, która poza tym jest inteligentna, cywilizowana i pod wieloma względami godna podziwu? Zanim jeszcze Prilicla się odezwał, Gurronsevas wiedział już, co usłyszy.