Выбрать главу

Póki co, na szczęście, ludziom Cartwright udawało się jakoś balansować na cienkiej granicy pomiędzy ukrywaną niechęcią a jawnym buntem. A przynajmniej taką Wierzbowski miał nadzieję.

– Pusto. Nic się nie dzieje. Jak zwykle. Wracamy? – Zdjął hełm i przejechał dłonią po

mokrych włosach.

– Jeszcze kopalnia, Wierzba. – Olbrzymi McNamara poklepał go po naramienniku pancerza

łapą rozmiaru łopaty. – Przejdziemy się i zobaczymy. Taka robota. Bierz przykład z Jackiego.

Szeregowiec prychnął pogardliwie i zerknął na idącego kilka kroków z przodu nowicjusza.

Ten rozglądał się podekscytowany, aż kipiąc entuzjazmem, gotowością do działania i napięciem.

Wyglądał, jakby tylko czekał na tysiące wrogów wyskakujących zza magazynu technicznego A. To był zresztą jego permanentny stan ducha i nawet patrole na moczarach nie potrafiły wyprowadzić go z bojowego nastroju. Jeśli zwycięstwo faktycznie zależy od stanu umysłu, jak Wierzbowski słyszał jeszcze na szkoleniu (kiedy to było? Dwa i pół, trzy lata temu?), Unia potrzebowała z pięciu szeregowych Jacków Reedów, żeby zakończyć tę wojnę.

– Jeśli to nie rozkaz, wolałbym uniknąć – mruknął. Założył hełm i zaciągnął pasek,

z ponurym wyrazem twarzy patrząc na wystrzeliwującą pomiędzy budynkami kolonii

pięćdziesięciometrową wieżę kombinatu i świecącą na niej konstelację czerwonych świateł

pozycyjnych. – Załatwmy przynajmniej to jak najszybciej... Chcę się załapać na kolację.

Ruszyli nieśpiesznym krokiem w stronę górujących nad Dwunastką wież kopalni.

– Właściwie czemu ciągle się bawisz kartami, a z nikim nimi nie grasz? – Jackie Reed

podbiegł kilka kroków, żeby zajrzeć w mijany zaułek. – To jakaś specjalna talia?

– Tak. – Wierzbowski uśmiechnął się pod nosem. – Jej specjalną cechą jest niekompletność.

Trudno się nią gra.

– Po co ją w takim razie trzymasz? – Ciekawość Reeda chwilowo przewyższyła pragnienie

pozostawania czujnym. Zatrzymał się i obrócił w stronę kolegi.

– Wartość sentymentalna. – Polak wzruszył ramionami. – Prezent od kobiety.

– Aaa, w takim razie nie dopytuję. – Jackie mrugnął porozumiewawczo.

Przez może pięć sekund szedł w milczeniu.

– Długo ją masz? – zapytał. Sierżant McNamara parsknął śmiechem.

– Trzy lata – z westchnieniem odparł Wierzbowski.

– Dalej z nią jesteś? – Następne pytanie pojawiło się tak szybko, że zaczął się zastanawiać, czy kolegę w ogóle interesują odpowiedzi.

– Z kim?

– No, z tą kobietą. – Jackie wymownie wzniósł wzrok do nieba. – A o kim myślałeś?

– To moja siostra.

– Aha... No tak. – Młodszy żołnierz pokiwał głową. – W takim razie będzie można ją

poznać?

– Nie.

– Ale bez złych zamiarów...

– Nie.

Żołnierze weszli w słabo oświetlony obszar kopalnianego parku maszyn. Dwójka spokojnie z tyłu, nonszalanckim krokiem wilka wśród owiec, natomiast prowadzący – nie mógł być od Seana starszy o więcej niż o trzy – cztery lata – rozglądał się przez cały czas, przesuwając wzrok po zalegających wśród potężnych pojazdów cieniach. Chłopak cofnął się z powrotem za szoferkę ciężarówki terenowej i kiwnął dłonią, przywołując kolegów. John podszedł natychmiast, przygryzając z nerwów wargę. Jedenastolatek, najmłodszy z całej trójki, zawsze koniecznie chciał

udowodnić, że biega tak samo szybko, jest tak samo zwinny i odważny jak starsi koledzy. Teraz delikatnie wychylił się zza potężnego koła i wpatrywał się w unijnych żołdaków błyszczącymi oczyma. Christopher pojawił się dopiero po kilku sekundach, maskując niepokój udawaną nonszalancją.

– Są. Tak jak mówiłem. Zawsze tędy przechodzą. – Sean zatarł ręce i poprawił kominiarkę.

– Zamierzasz to zrobić? – Christopher rozejrzał się nerwowo, jakby w poszukiwaniu

dalszych żołnierzy. – To ryzykowne, mogą cię złapać, aresztować...

– Za co? Za to, że koło nich przebiegnę? – Sean zachichotał cicho. – To jest właśnie

najlepsze – jak będzie niebezpieczne, to nic nie zrobię. Za bieganie mnie nie zatrzymają.

– Wiesz, mogą cię złapać. Widziałeś filmy.

– A widziałeś ostatnie półtora miesiąca? Nic nie zrobią. Macie fanty?

John bez namysłu wydobył z kieszeni nóż wojskowy, który znalazł gdzieś na bagnach.

Christopher z ociąganiem pokazał pudełko dysków do odtwarzacza holo.

– Nalepka ma być widoczna stąd. Żadnych oszustw.

Sean wyjął z kieszeni obrazek – na samoprzylepnej taśmie widniał gwiaździsty sztandar.

– Ja nie oszukuję.

– Ma być widać.

– Będzie widać.

Marcin oparł się o burtę jednego z łazików i przejechał dłonią po podeszwie wojskowego buta, uwalniając wklinowany w bieżnik kamień. Sierżant zatrzymał się razem z nim i tylko Jackie poruszał się nieustannie, wypatrując ruchu w każdym z tysiąca cieni, które zalegały w słabo oświetlonym parku maszyn. Trochę jak pies na spacerze – uśmiechnął się w myślach Wierzbowski.

– A swoją drogą, sierżancie, kiedy możemy oczekiwać jakichś własnych górników?

Porucznik coś mówiła?

McNamara przeciągnął się i ziewnął rozdzierająco.

– Nie. Ale to nie argument. Sztab niekoniecznie jej zdradza takie szczegóły. Jak znam życie, ta informacja dojdzie do nas razem z przysłanymi górnikami.

Szeregowiec parsknął cicho.

– Odkąd tu jesteśmy, całkiem olewają tę sprawę. Thorne twierdzi nawet, że w ogóle

jesteśmy tu po coś innego.

– Tak twierdzi?

– No, mówi, ale nie tłumaczy. Wie pan, jaki on jest. – Wierzbowski wzruszył ramionami.

– Ale to nie tylko on. – Jackie spojrzał na pozostałą dwójkę żołnierzy i pokiwał

z przekonaniem głową. – Przez antenę kolonii bez przerwy idą jakieś szyfrowane komunikaty, a Weiss mówi, że nad bagnem cały czas latają strumieniowce.

– Sekretne szyfrowane komunikaty, taa... Mam dla ciebie radę, Jackie. Nie wierz CJ-owi i Kudłatemu, oni wszędzie wietrzą spisek.

– Ale przecież mieliśmy tu Drugą Zwiadu...

– Procedury – odparł sierżant. – Inwazja planetarna ma mieć wsparcie zwiadu i tyle. Zawsze jakiś jest.

– Mhm. – Chłopak wydawał się nieprzekonany. Spiskowa teoria ukuta przez

radiooperatorów musiała bardziej przemawiać do jego wyobraźni niż zwykła niekompetencja armii.

– Jak pan myśli, kiedy kogokolwiek przyślą? – Wierzbowski kopnął kamień, który wirując, poleciał za opróżnioną beczkę po smarze.

– Już powinni. – McNamara zapalił papierosa. – Sam jestem zdziwiony. Najpierw

mobilizacja, szybki przelot, operacja na pięć tysięcy ludzi, a teraz nic się nie dzieje. Magazyny przepełnione, kopalnia pracuje na jałowym biegu... moim zdaniem strata czasu. Pewnie dowództwo też tak uważa.

– Więc? – rzucił Jackie, zaglądając pomiędzy kolejne dwie maszyny. – Może tu faktycznie chodzi o coś innego?

– Więc najpewniej transporty mają jakieś kłopoty po drodze – uśmiechnął się pobłażliwie sierżant, wydmuchując kłąb dymu. – A sprzęt niszczeje.