Wszyscy nagle zamilkli, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. W zupełnej ciszy Sokole Oko podciągnął się i usiadł na górnej pryczy. Potem uniósł na chwilę głowę i potoczył
wzrokiem po pokoju. Poza tym na pobliźnionej twarzy kaprala nie drgnął ani jeden mięsień.
Ciszę przerwała Bueller.
– Problemy moralnościowe? – Wykrzywiła pełne usta w sarkastycznym uśmiechu. –
Przypomnij mi, Sokole Oko, co to się działo niedawno? W Delta Dwa Zero?
Nikt się nie odezwał. Przez ostatni miesiąc starannie unikali tematu amerykańskiej
placówki, nawet nie próbowano snuć hipotez na temat tego, co mogli zrobić komandosi
Dowództwa Operacji Specjalnych. Bueller złamała tabu i chyba się nawet zorientowała, ale w tym momencie nie mogła już się wycofać. Nie byłaby sobą. Przez kilkanaście sekund dwójka wojskowych mierzyła się wzrokiem w absolutnie cichym pomieszczeniu. W końcu kobieta
parsknęła krótkim, ponurym śmiechem i pokręciła głową.
– Wybacz, stary, ale Jackie, chociaż szczyl, miał rację. Sama bym tak zrobiła, w końcu skąd miał wiedzieć...
– Źle myślisz, Jane – wszedł jej w słowo. – Nie jest ważne, jak my to widzimy. Ważne, jak oni.
Wierzbowski ledwie dostrzegalnie skinął głową, nadal wbijając wzrok w podłogę.
– Hej, nie pierdolcie. – CJ stanął między pryczą Sokolego Oka a opartą o stolik Bueller. –
Nie będzie żadnych problemów. Jackiego się odtransportuje i tyle. Nie ma co, kurwa, panikować.
Szczeniak, dotychczas zajęty kontemplacją pośladków koleżanki, parsknął i wzruszył
ramionami.
– Kto panikuje? – Wyjął z kabury pistolet i upewniwszy się, że jest zabezpieczony, zakręcił
nim młynka na palcu. – To my tu jesteśmy szeryfami.
Chudy żołnierz uśmiechnął się drapieżnie.
– Robert... – Sokole Oko patrzył całkiem nieruchomo na Szczeniaka. Zawsze do wszystkich mówił po imieniu. Było to, co prawda, dość nietypowe, ale w plutonie szybko założono, że jest to jeszcze jedno z jego dziwactw. – Robercie, pomyśl, o czym mówisz.
Szczeniak parsknął śmiechem. Przebiegł wzrokiem po pozostałych obecnych jakby
w poszukiwaniu wsparcia.
– No, ale hej. To wrogowie! Nie traćmy tego z oczu, co? To jest okupacja. Powinni
wiedzieć, że jak się wkurwimy, to możemy im nieźle dać popalić. To my tu wygraliśmy. Teraz nasza działka, nasze prawo. Co nie, CJ?
– Jasna, kurwa, sprawa. – CJ nie mógł nie odpowiedzieć na tak jawną prośbę o wsparcie. –
Trzeba było nie wyskakiwać, właśnie. – Spojrzał z kolei na Wierzbowskiego.
Ten nie mówił nic.
Co z tego, że cywile mogli nie wyskakiwać? Co z tego, że Jackie strzelał – jak opisał –
w nadbiegającą szybko sylwetkę w kominiarce? Co z tego, że było to w miejscu, gdzie nie miało prawa być w ogóle nikogo, a co dopiero dzieciaków? Kiedy razem z Kicią ładowali ciało do transportera, czuł na sobie spojrzenia, widział ludzi w każdym oknie kolonii. Ta bardziej zdroworozsądkowa część umysłu mówiła mu oczywiście, że to niemożliwe. Raz, że okna w kolonii były od zewnątrz prawie nieprzezroczyste, dwa, że przecież nikt nie mógł się dowiedzieć tak szybko... A i park maszyn nie był widoczny z sekcji mieszkalnej. Niestety, jak na złość, nie potrafił
zagłuszyć przerażenia, jakie wzbudziło w nim to wydarzenie.
Wierzbowski strzelał już do ludzi. Widział ciała, oczywiście, czasami aż za dużo. Myślał, że przywykł. Ale to były ciała żołnierzy, ludzi z bronią, którym płacono za zabicie jego. Uzbrojonych wrogów, podobnych do siebie, noszących jednolite mundury i o niewidocznych twarzach, ukrytych za systemami wizyjnymi.
Tym razem nie zginął żołnierz i ta świadomość sprawiała, że szeregowy czuł się dziwnie.
– No hej! Marcin, obudź się! – Szczeniak podszedł i klepnął go w ramię.
– Nie śpię. – Wyszczerzył się w sztucznym uśmiechu. Od konieczności powiedzenia
czegokolwiek ponad to wybawił go McNamara, który pojawił się w drzwiach. Kilku żołnierzy na widok sierżanta zaczęło się odruchowo podnosić. Potężny mężczyzna powstrzymał ich ruchem dłoni.
– Zbierajcie bambetle i za pięć minut macie być w sali odpraw.
CJ zamarł z ręką wyciągniętą do puszki z piwem. Szczeniak zamrugał oczami.
– Stało się coś, panie sierżancie?
– Kudłaty złapał aktywację sensorów w sektorze jeden – trzy. Idziemy to sprawdzić.
Porucznik przekaże szczegóły za... – zerknął na zegarek – cztery minuty i trzydzieści osiem sekund.
Zwijać się. Nich ktoś skoczy po Szafę.
Bueller z westchnieniem ruszyła do plecaka. Sokole Oko zarzucił karabin na plecy i stanął
przy drzwiach. CJ zaczął potrząsać śpiącym Thorne’em.
Wierzbowski wziął podaną przez Szczeniaka broń. Działanie. Właśnie tego potrzebował.
•
Jeyne Cartwright nigdy nie chodziła przygarbiona. Nigdy nie wyglądała na zmęczoną.
Nigdy się nie wahała. Zawsze wyprostowana, zawsze konkretna, zawsze skupiona. Zachowywała się tak, jakby rozpaczliwie starała się wykopać możliwie głęboką fosę pomiędzy Cartwright –kobietą i Cartwright – oficerem. Żeby nikomu nawet do głowy nie przyszła myśl, że można ją odbierać jako atrakcyjną dwudziestokilkulatkę o jasnych jak słoma włosach i bardzo błękitnych oczach.
I faktycznie, nie przychodziło. Nie po pierwszym pechowym razie, kiedy usłyszała jakąś głupią aluzję, którą palnął Szczeniak.
Od tego momentu wszyscy wiedzieli, że nie jest bynajmniej łagodniejsza od mężczyzn czy brzydkich kobiet. Jakoś przestano w ogóle zauważać jej wygląd.
Porucznik patrzyła ponad holoprojektorem na swój pluton. Jej ostre rysy były podkreślane przez zielono-niebieską poświatę urządzenia wyświetlającego teraz mapę rejonów przyległych do Dwunastki.
Marcin na moment przerwał tasowanie kart i wyciągnął z wierzchu talii damę karo. Wskazał
znacząco ruchem głowy na figurę, a potem na dowódcę, wywołując tym szmer aprobaty siedzących obok kolegów.
– O dwudziestej zero dwie sensory w sektorze jeden – trzy wykryły sygnaturę cieplną. –
Oficer wbiła nieruchome spojrzenie w Wierzbowskiego. Pospiesznie ukrył karty w dłoniach. –
Detektor ruchu stanowiska dwieście sześć miał cztery kontakty.
Obok mapy pojawiła się ramka „Dane systemu bezpieczeństwa”. Przepłynęły przez nią
dziesiątki cyfr, zrozumiałych zapewne tylko dla komputera.
– Analiza sygnatur przeprowadzona przez starszego szeregowego Ville’a... – oczy
zebranych na sekundę zatrzymały się na siedzącym w pierwszym rzędzie Kudłatym – ...wskazuje, iż prawdopodobnie mamy do czynienia z lądowaniem nieprzyjacielskiego oddziału zwiadowczego.
Zadaniem drużyn sierżanta McNamary i sierżanta Sancheza będzie zweryfikowanie tych
przypuszczeń. Trzecia drużyna przemieści się do tego punktu... – przerwała na moment, żeby wprowadzić komendę, co zaowocowało pojawieniem się błyszczącego punktu na krawędzi sektora – ...transporterem, potem ruszy tą trasą patrolową. – Kolejna przerwa i od wąskiej nitki drogi odeszła zielona krzywa przecinająca bagno.
– Spotkanie z transporterem nastąpi na skrzyżowaniu trzy – jeden – A. Pierwsza ruszy tą trasą, wzdłuż południowej krawędzi sektora – kontynuowała Cartwright. – Szukamy kapsuły desantowej, śladów bytności, czegokolwiek. Obie drużyny biorą pełen pakiet OC-7KA – Cartwright nigdy nie używała slangowego określenia „oczka” – rozrzut co pięćset metrów. Parametry łączności do wglądu dowódców i radiooperatorów, meldunki co pół godziny lub w przypadku kontaktu.
Misja zaplanowana na sześć godzin. Pytania?
– Dlaczego, do kurwy nędzy, to ekipa Sancheza rozbija się transporterem, a my