Выбрать главу

To wszystko zaczyna przyspieszać i niedługo w ogóle tego nie będzie się dało zatrzymać. A wtedy naprawdę będziesz mogła postrzelać.

Kobieta tylko parsknęła i pokręciła głową. Ale nie powiedziała nic więcej, w milczeniu przypatrując się znikającym we wnętrzu transportera górnikom.

Lawina.

Marcin Wierzbowski nigdy nie widział prawdziwej lawiny, ale sporo o nich słyszał, jeszcze na szkoleniu. Oglądał też holoprojekcje.

Najpierw toczy się kilka kamyków, można ich nawet nie zauważyć. Ale one popychają

następne, trochę większe. A potem kolejne, aż w końcu jest ich tyle, że miażdżą wszystko na swojej drodze. Jakoś nigdy nie potrafił sobie wyobrazić momentu, w którym z kilku małych kamieni powstaje niszcząca fala porywająca ludzi i maszyny, spychająca z drogi nawet potężne sześćdziesięciotonowe spartany, rzucając je niczym plastykowe czołgi zabawki, niedbale, do góry nogami albo z zerwanymi wieżami.

Teraz Polak patrzył na twarze pozostałych na placu cywili, słuchał rozkazów McNamary

i Niemi, odpalanego transportera i cichych przekleństw Szczeniaka.

I wyławiał odgłos ocierających się o siebie kamieni.

Isaksson powiedziała im, jak tylko dotarli na garnizon. Oczka coś wyłapały, ponad

pięciominutowy kontakt. Zdarzało im się mylić, oczywiście, zwłaszcza na Bagnie, gdzie sensory w ogóle trochę wariowały. Ale jakoś nikt nie wierzył, że to właśnie miał być taki przypadek.

Ledwo umieścili więźniów w dwóch pomieszczeniach wyznaczonych na areszt, a już szli na odprawę.

Trzeciej drużynie dostał się patrol. Ekipa Sancheza przyjęła ten rozkaz nieomal

entuzjastycznie, choć oznaczał on błądzenie we mgle i bazowanie wyłącznie na przekazywanych przez radio informacjach o namiarach. I to namiarach co najmniej niepewnych, bo nikt nie mógł

zagwarantować, że oczka odezwą się znowu. Ale to była normalna sytuacja bojowa. Wiadomo było, jak postępować z wrogiem, wróg to sytuacja taktyczna, informacje o wsparciu, teren, uzbrojenie, warunki pogodowe.

Wiadomo, co zrobić, kiedy wróg pojawi się na celowniku.

Mający zostać w Dwunastce ludzie McNamary podeszli do swojego zadania na różne

sposoby. Bueller wydawała się zadowolona, że nie musi wybierać się w teren, Szczeniak cieszył się otwarcie. Z kolei Thorne po prostu wzruszył ramionami, a Szafa rozmawiał ściszonym głosem z Kicią, która chyba wolałaby iść na patrol, niż pilnować więźniów. CJ właściwie i tak był jakby na patrolu, bo musiał zmienić Kudłatego przy sensorach w sali kontrolnej, gdzie zniknęli też Cartwright i McNamara. Ten ostatni na odchodnym wymienił tylko kilka uwag z Sokolim Okiem.

Zaczęło się, kiedy tylko wyszli z pomieszczenia.

– Może już jednak pora wezwać tu posiłki, co? – Bueller wbiła spojrzenie w drzwi, za

którymi zniknęła cała kadra dowódcza plutonu. – Może byście tak w końcu o tym pomyśleli?

– Porucznik na pewno ma swoje powody... – zaczął Sokole Oko.

– Wiesz, gdzie mam jej powody? Głupia baba po prostu nie chce, żeby ktokolwiek

pomyślał, że nie da sobie rady. Bo musi udowodnić, Bóg jeden wie komu, że jest prawdziwą panią żołnierz, a nie zwykłą idiotką z syndromem braku jaj!

– Jane.

– Nie Jane’uj mi tutaj, Sokole Oko, wiesz, że mam rację! Mam tego powyżej wszystkiego.

Gdzie jest, kurwa jego mać, nasze wsparcie? Co jeszcze ma się stać, żeby Cartwright była łaskawa je w końcu wezwać? Atak dywizji pancernej? Nalot strategiczny?

Nabrała oddechu i popatrzyła wyzywająco na podoficera. Ten jednak milczał.

– Wiesz, Sokole Oko, Bueller niegłupio kombinuje. – Szafa przyglądał się uważnie

grzbietom swoich dłoni. – To się chyba kwalifikuje na ściągniecie wsparcia, zwłaszcza że mamy tu możliwość wrogiego ataku.

– Wiem, jak to wygląda. Ale Cartwright nie jest głupia. – Kapral nie podniósł głosu. –

Widzi, jak wygląda sytuacja. Była z nami, kiedy o mało nie doszło do zamieszek.

– Mnie się wydaje, że ona naprawdę wierzy w to, że zakładnicy podziałają. – Kicia mówiła tak cicho, że siedzący tuż obok Wierzbowski ledwo ją słyszał.

– Nie wiem. Nie sądzę. – Szeregowiec przypomniał sobie nieprzyjemne wrażenie sprzed

kopalni. – Po prostu mamy coraz mniej możliwości.

– Mniej?

– Mniej, bo i my musimy reagować, i oni też muszą. Od chwili wypadku wszystko idzie jak po sznurku. – Marcin potrząsnął głową. – Jak w lawinie.

– Mniej, bo nikt nam nie pozwolił zadziałać, jak należy. – Szczeniak jakimś cudem usłyszał

ściszoną rozmowę. – Powinniśmy byli tam im wygarnąć, a nie bawić się w głaskanie po łebkach.

– Szczeniak ma rację. Kropnęlibyśmy jednego, drugiego i żadnemu by nie przyszło do

głowy iść na nas z młotkami. Ośmiomilimetrowe argumenty działają zawsze najlepiej. – Bueller poklepała karabin.

– Taa, jasne – wtrącił się siedzący dotąd cicho Thorne. – Wyjęliśmy jednego przypadkiem, zabili jednego z naszych. Jestem pewien, że załatwienie jednego – dwóch sprawi, że się uspokoją.

W końcu już raz to zrobili.

– Zabili jednego z naszych! – Szczeniak wyrżnął pięścią w leżący obok niego na stoliku hełm.

– Taa, my teraz zabijemy jednego z nich. A potem walniemy im nasz znak na ścianie w ich dzielnicy.

– Thorne...

Dyskusje ucięły otwierające się drzwi. Natychmiast. Każdy żołnierz ma prawo się wściekać, nawet każdy ma prawo sarkać na dowódców. Ale żaden przy zdrowych zmysłach nie zrobi tego w ich obecności. Kiedy dowódca pełni swoją funkcję, jest nieomylny. Nawet balansująca na krawędzi furii Bueller i Szczeniak o niewyparzonym języku świetnie rozumieli tę zasadę. Dlatego właśnie Colin McNamara wszedł do idealnie cichej sali.

– Kapralu, drużyna na pozycje wartownicze wokół garnizonu. Wydać amunicję

antyrozruchową, dołączę do was niedługo.

Sokole Oko bez słowa ruszył do wyjścia.

– Ktoś do nas leci? – Siedem głów równocześnie zwróciło się w stronę sierżanta.

– Nie.

Ktoś – chyba Bueller – zaklął cicho. Szczeniak parsknął tylko śmiechem, który jednak

natychmiast zdusił. Szafa sięgnął po hełm.

Sokole Oko kiwnął tylko głową i kiedy dowódca odwrócił się i zamknął drzwi, już był

w trakcie wydawania rozkazów.

– Robert i Jane. Druga zostaje wewnątrz pilnować więźniów. Zasuwajcie do sierżant Niemi po rozkazy. Reszta ze mną, najpierw po amunicję, potem na zewnątrz.

– Dzięki – burknął z przekąsem Szczeniak. – Właśnie tego potrzebowaliśmy.

– Nie masz najgorzej. – Wierzbowski z lekką zazdrością patrzył na pozostających wewnątrz koszarów. – Tutaj to na pewno nic się nie wydarzy.

– Wściekli górnicy i zakaz zrobienia z tym czegokolwiek. Znasz Niemi, nawet nie będzie można odpysknąć. – Żołnierz wzruszył ramionami. – Zamienisz się?

– Na eksponowane wartownicze stanowiska, gdy wróg kręci się w okolicy, a lokalni łakną krwi? W każdej chwili.

– Po prostu nie stój w widocznym miejscu. Choć, oczywiście, to może być tylko mój głupi pomysł. – Szczeniak skrzywił się ironicznie.

– Pomyślę nad tym. – Marcin odwrócił się i ruszył za wychodzącymi. – Baw się dobrze –

rzucił jeszcze przez ramię.

Przez pierwsze dziesięć minut na swoim stanowisku nieopodal wejścia do koszar Polak

wyobrażał sobie amerykańskich strzelców cicho zajmujących pozycje w co lepszych punktach obserwacyjnych Dwunastki. Żaden z filtrów wizyjnych nie wyłapywał kontaktów, ale podświadomość była silniejsza. Niemal słyszał metaliczny odgłos wprowadzanego do komory pocisku i cichy szum zgrywającej się optyki. Prawie mógł zobaczyć własną sylwetkę w okularze celownika.