Выбрать главу

zapanowała cisza, naruszana tylko przez pracującą w oddali maszynerię kopalni.

– Wasz protest został odnotowany – zaczęła porucznik – i, obawiam się, nic nie możecie nim osiągnąć. Więźniowie będą zwolnieni, kiedy tylko zostanie mi wydany winny zamachu na moich ludzi.

– Nie są niczemu winni! – krzyknął ktoś i kilka głosów natychmiast dołączyło.

– To zbrodnicze zasady!

– Wypuścić ich!

– Pieprzcie się z waszą jebaną sprawiedliwością!

– Jeśli ktokolwiek myśli, że demonstracja wpłynie na moje decyzje, myli się – Cartwright kontynuowała, nie podnosząc głosu, ale pośród krzyków pewnie mało kto ją słyszał.

– Wypierdalaj z naszego domu!

– Zabieraj swoje pieski i znikaj!

Ktoś rzucił kamieniem, który przeleciał pomiędzy McNamarą a stojącą może o dwa kroki

od niego oficer.

Cartwright nie zareagowała.

– Nie chcemy uciekać się do rozwiązań siłowych. Rozejdźcie się do domów i przyjdźcie

kilkuosobową grupą, a będziemy rozmawiać – mówiła dalej tym samym tonem.

Kolejny kamień – a raczej, jak zauważył Wierzbowski, jakiś kawałek metalu – poszybował

ponad tłumem. Ten był celniejszy. Kicia jęknęła i zatoczyła się lekko po uderzeniu w hełm.

– Ward, krótki serie ponad demonstracją. – Oficer cofnęła się o krok.

– Szafa, n... – Seria z erkaemu przerwała sierżantowi w pół słowa. Tłumek zafalował. Kilku padło na ziemię, niektórzy zaczęli uciekać. Kilkunastu ruszyło do przodu.

Marcin przeładował granatnik kryjący antyrozruchowe pociski i wypalił do biegnącego na niego szefa działu energetycznego Dwunastki. Z kilku kroków nie mógł chybić. Mężczyzna złożył

się wpół, kiedy gumowy pocisk trafił go w brzuch. Biegnący za nim Bob, właściciel pubu przy głównej ulicy, potknął się i rozłożył jak długi na mokrym betonie ulicy. Kawałek dalej McNamara zrobił krótki krok do przodu, stając pomiędzy napastnikami a Cartwright. Pierwszemu wystrzelił

antyrozruchowym pociskiem w klatkę piersiową niemal z przyłożenia. Cywil poleciał do tyłu, wypluwając mgiełkę krwi. Kolejny zamachnął się na sierżanta kluczem, ale trafił w pancerz.

Żołnierz uderzył go metalową kolbą karabinu, wywołując krótki krzyk.

Wierzbowski zobaczył jeszcze, jak przerażona Kicia, leżąc na ziemi, strzela do

pochylającego się nad nią olbrzyma w niebieskim kasku ochronnym. Pocisk musiał trafić w brodę, bo głowa mężczyzny podskoczyła jak po uderzeniu młotem.

Kolejne serie Szafy rozdzierały powietrze, a nad walką rozbłyskiwały jasne linie „co piątego smugowego”.

– Wstrzymać ogień, wszyscy poza Wardem wstrzymać ogień! – Polak słyszał w słuchawce

krzyk Cartwright. Kawał metalowej rurki wyleciał, wirując, gdzieś od frontu, i uderzył z brzękiem w jego pancerz. Odpalił kolejny gumowy pocisk bez mierzenia, byle w kierunku wroga. Wtedy właśnie coś ciężkiego uderzyło go w czoło, tuż pod hełmem. Osunął się na jedno kolano, walcząc z eksplodującymi przed oczyma kolorami.

Czuł, jak uginają się pod nim nogi, i tylko z trudem utrzymał się w klęku. Kilka razy

zamrugał, ale ostrość widzenia nie powróciła. Na szczęście świat wokół niego również zwolnił.

W radiu słyszał okrzyki drugiej części drużyny, nadciągającej z odsieczą.

Gdzieś z boku pojawił się Sokole Oko, minął go i pobiegł do Kici.

McNamara, który wykorzystał wszystkie pociski antyrozruchowe, strzelał w powietrze

ostrymi. Szedł cały czas do przodu i tłum krok za krokiem cofał się przed nim.

Leżąca Kicia przesuwała się na łokciach w kierunku garnizonu, cały czas coś krzycząc.

Od strony Bagna, ponad mgłę, wzniosło się czerwone światło.

Przez chwilę Wierzbowski zastanawiał się, czy to kwestia niedawnego uderzenia, ale

najwyraźniej inni też je zauważyli. Sokole Oko zamarł nad leżącą Kicią, patrząc to ponad Bagno, to na dowódcę. Cartwright zaczęła coś mówić przez radio, przyciskając dłoń do ucha. Szafa ruszył

w jej stronę, zmieniając magazynek.

Wystrzał padł mniej więcej wtedy.

Marcin nie usłyszał go w jazgocie broni McNamary.

Porucznik po prostu nagle runęła na ziemię, wprost pod nogi nadbiegającego erkaemisty.

Ten zatrzymał się niemal w miejscu, wrzasnął coś do Kici i wygarnął długą serię tuż nad demonstrantami. Kilka kolejnych osób rzuciło się do ucieczki, a widząc, jak tłum topnieje, odbiegali też kolejni. Broń Szafy wypluwała z siebie kolejne serie, a żołnierz nie przejmował się już tym, żeby pociski przechodziły w bezpiecznej odległości nad głowami tamtych.

Kicia podniosła się i z pomocą Sokolego Oka dotarła do Cartwright. Ktoś musiał rzucić

granat dymny, bo wszystko zaczęła nagle spowijać szarość.

Nad bagnem, wysoko, unosiła się czerwona raca.

Cofnęli się do garnizonu pod osłoną grupy Sokolego Oka, choć po prawdzie wsparcie wcale już nie było potrzebne. Na ulicy Dwunastki pozostało tylko kilkunastu leżących rannych, po których nikt na razie nie wracał.

– Kicia, bierz się za porucznik, Szczeniak i Szafa, pomożecie ją przenieść do ambulatorium.

– McNamara popchnął obu żołnierzy w stronę klęczącej na podłodze Kici, która starała się odpiąć paski pancerza dowódcy. – Isaksson, co się tam, u diabła, dzieje? – dodał i dopiero po kilku sekundach oszołomiony Wierzbowski zorientował się, że dowódca mówi przez komunikator.

Sierżant znieruchomiał na chwilę, najpewniej słuchając odpowiedzi. Pokiwał powoli głową. Stojący w otwartych drzwiach garnizonu Sokole Oko obrócił się w jego stronę.

– Rozkazy?

– Zadrasnęło szyję. Paskudna rana, panie sierżancie, ale na szczęście chyba nie śmiertelna. –

Kicia zatrzymała się, przepuszczając niosących Cartwright przodem. Ręce felczerki były ubabrane krwią niemal po nadgarstki. – Albo fuks, albo niesamowity strzelec. – Pokręciła głową. – Przez jakiś czas na pewno jej nie postawię. – Podbiegła, żeby dogonić oddalających się Szczeniaka i Szafę.

– Wezmę Szafę i wyjdziemy na zewnątrz. – Thorne wykazał się zaskakującą jak na siebie

samodzielnością.

Olbrzymi podoficer stał kilkanaście sekund nieruchomo. Jego wzrok przesuwał się od

znikającej w korytarzu Kici, przez Sokole Oko, aż do uchylonych drzwi, za którymi widać było plecy erkaemisty. W końcu kiwnął kilka razy głową, jakby próbował sam siebie upewnić w decyzji.

– Sokole Oko, zmiataj na zewnątrz, przejmujesz Thorne’a i Szafę. Wierzba... zostań tutaj, pilnuj wejścia, ale od środka. Isaksson – rzucił do mikrofonu, ruszając w stronę operacyjnego – daj mi łączność na dowództwo batalionu.

– Porucznik... – Sokole Oko zamarł w drzwiach.

– Pierdolę. Sanchez ma straty. My mamy zamieszki. Ściągam wsparcie.

Przylecieli może godzinę później, kiedy poharatana sekcja Sancheza przekraczała właśnie perymetr pod osłoną wlokącego się niemożebnie transportera, Sokolego Oka, Thorne’a i Szafy.

A także Małego, który został wyciągnięty z warsztatu.

Dwa drakkary, czterdzieści osób.

Marcin ze swojego stanowiska patrzył, jak z brzuchów maszyn wytaczają się transportery opancerzone, jak przed budynkiem garnizonu rozstawiają punkty obronne dwa pełne plutony piechoty.

Dowodzący nimi porucznik Kunne nie różnił się niczym od swoich podkomendnych.

Kompletny pancerz, hełm, karabin. Zdecydowanie nie był jednym z biurkowych strategów,

bohaterów tak licznych żołnierskich anegdotek. McNamara czekał na niego tuż obok pilnowanych przez Marcina drzwi.

– Sir.

– Jak rozumiem, pełen raport dotyczący dotychczasowych wydarzeń znajduje się w centrum dowodzenia? Gdzie porucznik Cartwright? – Kunne ledwo zwolnił, przechodząc obok sierżanta.