Выбрать главу

– Tak jest, wszystkie logi na miejscu. Obecnie ja pełnię obowiązki dowódcy. Porucznik

Cartwright została postrzelona podczas zamieszek. Znajduje się w ambulatorium. – Obaj minęli Wierzbowskiego, kiedy McNamara ruszył za oficerem.

– Rozumiem. – Kunne skinął głową. – Jak rozumiem, podjęte zostały środki... – Głosy

zamilkły, kiedy za dwójką żołnierzy zamknęły się drzwi operacyjnego.

A zaraz potem wróciła sekcja Sancheza i Marcina zwerbowano do pomocy przy

przenoszeniu rannych.

Kontakt bojowy pomiędzy sekcją Dino Sancheza a prawdopodobnie sześcioosobowym

oddziałem amerykańskim trwał może minutę.

W tym czasie dwie kule w ramię dostał Torpeda, a Kowbojowi pancerz uratował życie, co

żołnierz przypłacił rozległymi siniakami na całym tułowiu. Najpoważniejsza ofiara starcia –

Kudłaty – był tak poszarpany odłamkami, że Kicia i dwóch medyków z oddziału Kunnego nie bardzo wiedzieli, od czego zacząć. Sekcja ambulatoryjna, jeszcze do wczoraj całkiem niemal nieużywana, była pełna hałasu i ruchu.

Pączek, mówiąc nieco wyższym niż zwykle głosem, twierdził, że tamci dostali jeszcze

bardziej. Wilcox w ogóle nie wypowiadała się na ten temat, krążąc tylko po korytarzu przed zamkniętym wejściem do zabiegówki jak uwięzione w klatce dzikie zwierzę. Nadal brudna od maskowania i w ubłoconym mundurze sama miała na ramieniu opatrunek, ale na pytania medyków kręciła tylko głową.

Względne bezpieczeństwo. Trzeba przyznać, że kiedy wszyscy ranni znaleźli się

w ambulatorium i zluzowany Wierzbowski szedł przez budynek pełen żołnierzy, poczuł się lepiej.

Sytuacja była pod kontrolą. Pojawił się inny oficer, ktoś z dowództwa batalionu. Jeśli Cartwright popełniła błędy, on je naprawi. Na pewno ma oddział śledczy, który zajmie się sprawą zabójstwa.

Ma też drakkary, uzbrojone po zęby maszyny, które w razie czego będą bardziej niż odpowiednim wsparciem dla ewentualnych poszukiwań wroga. Nie byli sami.

Wszedł do pustej sypialni – wydawało mu się, że ostatni raz był tu potwornie dawno –

i usiadł na pryczy. Zdjął pancerz i przepoconą bluzę mundurową. Był w trakcie rozwiązywania butów, kiedy w drzwiach stanął McNamara.

Sierżant był blady na twarzy i sprawiał wrażenie, jakby w ogóle go nie widział. Zrobił kilka ciężkich, chwiejnych kroków i usiadł na pryczy. Marcin wpatrywał się w niego z mieszaniną fascynacji i przerażenia. Colin McNamara był skałą. Miewał krótkie momenty słabości, ale nigdy nie był załamany. Nigdy, aż do teraz.

– Sierżancie? – McNamara uniósł gwałtownie głowę, jakby dopiero teraz się zorientował, że ktoś jest w pomieszczeniu. – Sierżancie, wszystko w porządku?

Potężny mężczyzna przez krótką chwilę patrzył prosto na Wierzbowskiego z autentyczną

rozpaczą wymalowaną na twarzy. A potem nagle wyprostował się i wstał.

– Wszystko w najlepszym porządku, szeregowy. Wypocznijcie. Należy się wam.

I wyszedł, energicznym krokiem, zupełnie jak jeszcze przedwczorajszy Colin McNamara.

Ale nic nie było w porządku.

Godzinę później w Dwunastce wylądowała mangusta z oznaczeniami Drugiej Kompanii

Zwiadu. Dowodzący nimi oficer natychmiast udał się na rozmowę z McNamarą. Mniej więcej po kwadransie wyszedł, wskoczył do strumieniowca i po chwili maszyna już znikała we mgle.

Jego ludzie nawet nie wysiedli z przedziału desantowego.

Oddział Kunnego wyruszył na patrole w poszukiwaniu kontaktów z wrogiem, póki jeszcze

oczka działały. Potężne drakkary, pozbawione obciążających je transporterów opancerzonych, czekały w pogotowiu, gotowe poderwać się na pierwszy sygnał i udzielić siłom naziemnym morderczego wsparcia z powietrza.

Pełne dwie drużyny zostały też wysłane do kopalni i sekcji mieszkalnej, żeby zabezpieczyć sytuację wewnątrz kolonii. Tamci wyszli im naprzeciw. Myśleli zapewne, że skończy się na przepychance. Ale się nie skończyło. Przybyli żołnierze mieli bardzo jasno określone wytyczne na wypadek spotkania się z oporem.

Wierzbowski jeszcze długo potem zastanawiał się, w którym miejscu popełnili błąd. Pewnie w kilku udałoby się wszystko wyprostować. Ale tak naprawdę zdarzenia od pierwszego wystrzału pozostawały niemal zupełnie poza kontrolą.

Po prostu szły od jednego logicznego następstwa do drugiego.

Lawina, która zapoczątkował feralny patrol, porwała ze sobą dziewiętnaście istnień.

Jackiego i młodego chłopaka O’Rileyów.

Piętnastu dorosłych, którzy za późno zorientowali się, że z nowym wojskiem nie ma żartów.

Kilku podobno próbowało uciekać. Dwójka zginęła, udzielając pomocy staremu O’Rileyowi, którego trafiono precyzyjnie w krzyże.

Dziecko, dwunastoletniego Seana McManusa, który ukrywał się akurat za drzwiami do

jednego z budynków mieszkalnych, bardzo solidnymi, ale jednak nie kuloodpornymi.

I wreszcie Colina McNamarę, niezniszczalnego sierżanta McNamarę, który potrafił

udźwignąć cały pluton na plecach.

Nie mógł wiedzieć, że takie skutki wywoła wezwanie wsparcia.

Nie mógł wiedzieć, jak skończy się patrol w parku maszyn.

Oczywiście, to nie miało żadnego znaczenia.

Kiedy padły pierwsze strzały w kierunku kolonistów, był przy ludziach Kunnego. Musiał

myśleć, że to była samowolka, że komuś puściły nerwy, w końcu zanosiło się na bijatykę.

Zareagował natychmiast, ale tamten źle zinterpretował błyskawiczny doskok olbrzymiego Szkota.

Colin McNamara dostał w szyję, dokładnie przez taki sam przypadek jak dzieciak

zastrzelony przez Jackiego. Umarł, zanim dopadł do niego medyk.

Ironia to naprawdę suka.

3

Polowy punkt dowodzenia ppłk. Brisbane’a

27 maja 2211 ESD, 16:12

– Panie pułkowniku? – Technik podszedł do mangusty.

– Słucham, Lofton. – Siedzący w wejściu do przedziału transportowego strumieniowca

Brisbane na chwilę uniósł głowę znad ekranu trzymanego na kolanach komputera. – Jak postępy analiz?

– Na razie nie ma nic, ale nie o tym chciałem porozmawiać. Wie pan... chodzi o wczoraj.

– Nie odpowiada panu, że ostrzelaliśmy ten patrol z Dwunastki. Mnie też nie.

– Naprawdę nie było innego sposobu?

Brisbane westchnął i wygasił ekran.

– Nikt nie zginął, czytałem raport. Jest kilku rannych, ale wyżyją.

– Wie pan, że nie o to chodzi. – Lofton usiadł ciężko obok dowódcy i wbił wzrok w czarną taflę wody pod nogami.

– Nie było innego sposobu, który by mi przyszedł do głowy. Generał Valerie jest, przykro mi to mówić, idiotą.

– Nie ma po prostu informacji, które my posiadamy. Być może dałoby się go przekonać.

– Próbowałem. Po to byliśmy w punkcie dowodzenia. Niestety generał jest przekonany, że będzie w stanie obronić Bagno przy użyciu rozproszonych posterunków, co więcej, uważa moje ostrzeżenia za próbę podważenia jego dowodzenia.

– Dane wywiadu mówią same za siebie.

Brisbane westchnął lekko.

– Dane wywiadu są dosyć ogólnikowe, oszacowanie siły i szybkości retaliacji jest wynikiem naszych analiz, które Valerie poddaje w wątpliwość. Potrzebowaliśmy kryzysu, który sprawi, że zrewiduje swoją strategię obronną. Przez zademonstrowanie, jakie kłopoty może wywołać jeden kilkuosobowy oddział, daliśmy mu właściwą perspektywę, dzięki czemu zrezygnował przynajmniej z części swoich optymistycznych założeń. Jakkolwiek ubolewam nad koniecznością edukacji dowódcy pułku na polu bitwy, to operację uważam za całkiem udaną.

Lofton, nadal wpatrzony w wodę, przesunął hełm na tył głowy i otarł czoło grzbietem dłoni.