Niskie morale, skrzywił się Brisbane pod hełmem. Trudno się dziwić. Pewnie gdyby mógł
sobie na to pozwolić, sam miałby niskie.
Pozwolił ludziom na rozszczelnienie skafandrów dopiero, gdy dotarli do ambulatorium.
Było ono jednym z tych olbrzymich kompleksów, które można spotkać na liniowcach czy statkach ratunkowych. Przypominało bardziej sektor niż pomieszczenie – kilka przedziałów oddzielonych przezroczystymi ścianami, dwie sale operacyjne i dwa niezależne laboratoria. Chłodne powietrze pachniało nieco stęchlizną, a wzbudzone reflektorami cienie tańczyły na ścianach. Krypta. Tym właśnie „Skowronek” był. I witał grupę Brisbane’a, jak każda krypta wita hieny cmentarne.
Pułkownikowi udało się opanować uczucie nagłego niepokoju. To nie była pora ani na
przesądy, ani na nerwy.
W sali głównej, pomiędzy martwymi ekranami komputerów medycznych i wygasłymi
konsoletami, przywitał ich lekko zakłopotany Stein. Przed jego twarzą regularnie materializował się kłębek pary.
– Nadal nic, sir. Próbowałem wszystkiego, co mi przyszło do głowy. Wygląda to tak, jakby ktoś nie tylko pokasował dane, ale jeszcze po sobie posprzątał. – Żołnierz rozłożył bezradnie ręce.
– Lofton. – Brisbane skinął opancerzoną dłonią na stojącego tuż obok informatyka.
– Tak jest.
Para techników rozdzieliła się. Jasnowłosy Lofton zdjął hełm i rękawice i ruszył w stronę konsolet kontrolnych, a niższy, lepiej zbudowany, rudy jak wiewiórka Bryce zabrał się za stawianie na nogi sprzętu ambulatoryjnego. Pod jego komendą medycy Phillipsa zaczęli wskrzeszać dawno nieużywane pomieszczenia. Jedno po drugim uruchamiały się łącza energetyczne, ożyło oświetlenie. Z cichym szumem ruszył system wentylacji, owiewając żołnierzy mrozem powietrza dotychczas trzymanego poza zasięgiem śladowego ogrzewania przedziałów pasażerskich.
– Sir? – Głos w słuchawce komunikatora należał do Harrisa. – Jesteśmy na mostku.
Komputery czyste. Sprawne, kiedy podłączamy do nich ogniwa, ale czyste. Tutaj niczego się nie dowiemy... – Moment ciszy, a po chwili: – Znaleźliśmy też część załogi.
Ton porucznika nie zdradzał żadnego zdenerwowania. Harris był pod tym względem
niezawodny. Widział podobne rzeczy wiele razy i jeśli chodziło o opanowanie, Brisbane ufał mu bardziej niż sobie.
– Stan? – Potrzebował tej wiedzy tylko na potrzeby raportu. Zresztą domyślał się, co
usłyszy. Niekontrolowane wyjście ze skoku, a jeśli nawaliła SI, to pewnie i bez tłumienia inercji.
Okręt wypadł z przestrzeni przystankowej bez żadnej kontroli, a przeciążenia, którym została poddana załoga, z pewnością były mordercze. Systemy bezpieczeństwa musiały zadziałać przynajmniej w kilku miejscach – w końcu hibernatory pozostały nietknięte – ale trudno było liczyć, że we wszystkich.
– Mostek wygaszony, systemy martwe. Załoga na stanowiskach. – Głos Harrisa zabrzmiał
wśród szumów chwilowych zakłóceń.
– Przyjąłem, sprawdźcie tylko, czy coś zostało w pamięci stanowisk, może raporty,
cokolwiek. Do głównego rdzenia przejdziemy się później.
– Zrozumiałem, wracamy – potwierdził przez radio porucznik.
8 stycznia 2211 ESD, 17:08
– Panie pułkowniku. – Lofton ciężko przekroczył drzwi pomiędzy dwiema sekcjami
ambulatorium. Technik przypiął rękawice do pasa skafandra i zacierał teraz zgrabiałe ręce.
– Mów.
– Podłączyliśmy się pod sieć diagnostyczną. Sensory działają, przynajmniej w tym
przedziale. Brakowało tylko zasilania i jednostki centralnej.
Pułkownik skinął głową.
– Komputer ambulatorium?
– Nici z danych, sir. – Lofton przeczesał dłonią krótkie włosy. – Stein miał rację. Sam nic nie mogę zrobić, może poza postawieniem systemów na nowo, ale to nic nie da. Można sprawdzić główny rdzeń, ale... sam pan wie.
Wzruszył ramionami. Nie musiał kończyć. Główny rdzeń danych niszczyciela, nawet jeśli
wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu przetrwał, i tak najpewniej nie zawierał danych
medycznych ambulatorium. Był częścią bloku bojowego, przetwarzał dane nawigacyjne, taktyczne i łącznościowe, ale med-lab działał od niego zupełnie niezależnie – w końcu miał swoje komputery.
Pozostało polegać na bardzo skromnych informacjach, które już mieli, i liczyć na szczęście.
Albo kogoś obudzić.
Siedemdziesiąt osiem hibernatorów. Wszystkie były sprawne. Konający „Skowronek” nie
pozwolił umrzeć nikomu.
Oficerów było czterech i rozpoznali ich od razu – choć systemy komputerowe okrętu nie
działały, każdy pojemnik zastojowy miał własny niezależny system medyczny wraz
z podstawowymi informacjami na temat stanu swojej zawartości. Ale nie tylko dlatego. Kadra dowódcza po prostu była mniej zmodyfikowana. Mniej, co nie znaczyło wcale mało. Brisbane pochylił się i spojrzał poprzez przezroczystą osłonę hibernatora na spoczywającego wewnątrz mężczyznę.
Co mogło kierować tymi ludźmi? Dlaczego pozwolili to sobie zrobić?
– Komandor porucznik Stray, James A., 34 lata, dowódca jednostki. – Manipulujący przy
monitorze urządzenia Phillips starał się mówić neutralnym tonem, choć nie szło mu najlepiej. Dla lekarzy cała akcja musiała być wyjątkowo nieprzyjemna. – Według systemu medycznego zdrów jak ryba, choć połowy środków, które ma aplikowane, nie kojarzę nawet z nazwy. Ale wszystkie odczyty ma w zielonych polach. Bierzemy jego?
James A. Stray. Cholera. Nie powinien mieć imienia. Nie powinni byli musieć go budzić.
– Tak. Przenieście go do med-labu, niech po was sprawdzi go Reese. Musi być zdolny do
rozmowy. Niech Reese rozłoży się ze sprzętem do biomonitoringu w sali pozabiegowej, chcę być informowany natychmiast, jeśli coś zacznie odbiegać od normy. – Wyprostował się gwałtownie. –Potem sprawdźcie, czy możemy zrobić jakiekolwiek badania tej chemii. Weźcie tylu ludzi, ilu będziecie potrzebować.
Odwrócił się i pomaszerował w stronę ambulatorium, usiłując nie patrzeć na mijane
hibernatory. I tak się ich nie da uratować, argumentował rozsądek. Nie kłamał na odprawie. To już trupy. Po co patrzeć w twarze trupom?
8 stycznia 2211 ESD, 19:01
Wyłączył CSS. Po raz już któryś z rzędu strzepnął nieistniejący pyłek z ciężkiego, w tej chwili ciemnoszarego skafandra grupy ratunkowej, dając sobie chwilę na ukrycie zakłopotania.
Poprawił mocowania zbędnego zasobnika tlenowego na plecach i raz jeszcze sprawdził
przymocowany teraz do pasa hełm. Był to jeden z pierwszych przypadków w wojskowej karierze Brisbane’a, kiedy naprawdę nie wiedział, co ma powiedzieć.
– Wstępne badania wskazują, że jest całkowicie świadomy – zabrzmiał w słuchawce głos
Reese’a. Zamknięty w pomieszczeniu monitoringu psycholog miał kontrolować przebieg rozmowy, choć Brisbane miał wątpliwości, czy po zmodyfikowanym człowieku należy się spodziewać ludzkich reakcji. – Powinien też bez problemu pana rozumieć.